Sine domenico non possumus!
Budzik, nastawiony jak zwykle na godz. 9, dzwoni. Bezduszny polifoniczny morderca snów. Wstaję jednak dopiero przed godz. 10. Udaję się do kuchni i nastawiam wodę na herbatę. Toaleta, potem rzeczona herbata. Ubieram się odświętnie i o godz. 10 wychodzę. Na klatce spotykam sąsiadów. Niektórzy z nich tak jak ja uskuteczniają mały exodus, a inni wracają powoli do domów, wdrapując się z trudem po schodach. Życie emeryta nie jest łatwe, myślę. Wychodzę. Przed klatką czekają już na mnie znajomi. Rozglądam się. Młodzi i starzy, kobiety i mężczyźni, wszyscy zmierzają w określonym, o dziwo tym samym, kierunku.
Niedziela. Po łacinie feria domenica, czyli Dzień Boży. Po rosyjsku woskriesienje, czyli zmartwychwstanie, a w innych językach słowiańskich to po prostu dzień, w którym się "nie dzieli", czyli nie pracuje. Skąd wzięła się tradycja obchodzenia tego dnia w świąteczny sposób? Pytanie na pozór bardzo proste, ale przyjrzyjmy się tej kwestii dogłębniej.
Niedziela jest przedłużeniem żydowskiej tradycji szabasowej. Szabas w religii judaistycznej to święty okres, zaczynający się w piątek wieczorem, a kończący się w niedzielę rano. Wywodzi się on od Staro Testamentalnej teorii o stworzeniu świata, według której Bóg, chcąc odpocząć po 6 dniowym trudzie tworzenia, układania i formowania Wszechrzeczy, postanowił dać sobie i nam w pewnym sensie także, dzień urlopu. Żydowskie prawo talmudyczne (Talmud to pisma członków żydowskich rad starszych spisywane już w II-III wieku n.e. i od tamtego okresu uzupełniane i poprawiane) było bardzo surowe w sprawie obchodzenia szabasu. Pobożny Żyd nie miał prawa wykonywać podczas trwania tego „świętego okresu” żadnych prac. Nie wolno mu było zapalać światła, gotować, a nawet podróżować. Zakazane było przebycie drogi większej niż 2000 łokci. Surowo zakazane było również nakłanianie do prac czy podróży innych wyznawców judaizmu. Tu nasuwa mi się pewna anegdota. Wycieczka izraelskich licealistów jechała autokarem do Krakowa, by pozwiedzać miasto i okolice (między innymi obóz w Oświęcimiu). Jednak pojawił się problem. Gdy byli w połowie drogi, czyli gdzieś na Bałkanach, zaczął się szabat. Nie mogli się zatrzymać i czekać do niedzielnego poranka, bo zwiększyłoby to radykalnie koszty. Nie mogli również jechać dalej. Na szczęście jechał z nimi młody rabin. Rabbi przypomniał sobie, że i owszem nie można podróżować po ziemi, ale można… pływać. Jak tu jednak zwodować autokar? Z tym również sobie poradził ów rabin. Nakazał rozdać wszystkim w autokarze po butelce wody i po prostu na nich usiąść. W myśl jego interpretacji, nie łamało to praw i nie obrażało majestatu Boga. To jednak tylko anegdota. Wróćmy jednak do głównego wątku.
Nasze obchodzenie niedzieli wywodzi się po części z religii żydowskiej, a po części z esencji religii chrześcijańskiej – z męczeńskiej śmierci Chrystusa na krzyżu. Jezus umarł bowiem mniej więcej w czasie naszej niedzielnej pory obiadowej. I to na pamiątkę tego właśnie wydarzenia, w dużej części państw świata, niedziela jest dniem wolnym od pracy. Ustanowienie dnia świątecznego właśnie wtedy miało swój sens, gdyż kiedyś nie odprawiano codziennych mszy dla ludu, a jedynym dniem, w którym przeciętny człowiek mógł uczestniczyć w Eucharystii, była właśnie niedziela. Oprócz tego, nasi przodkowie nie mieli tak łatwo jak my dziś i do najbliższego kościoła musieli iść czasem parę godzin (a msze odprawiano wtedy tylko i wyłącznie przed południem). Trzeba było więc wyruszać w nocy, by móc uczestniczyć w obrzędach, a co się z tym wiąże wracano do domów częstokroć po zmierzchu. Między innymi dlatego nie „odziedziczyliśmy” żydowskich ograniczeń w sprawie szabasowych podróży. Jeszcze nie tak dawno, bo przed wojną, niedziela była dniem naprawdę świątecznym, porównywalnym z dzisiejszą Wielkanocą. Od tego przecież wywodzi się dzisiejsze powiedzenie „niedzielne ubranie”, czyli odświętne, nie do codziennego noszenia. Ludzie dawniej, czy to biedni chłopi, czy też bogaci fabrykanci gromadzili się wspólnie w kościołach, by uroczyście czcić ten dzień. Odpuszczano sobie tego dnia pracę, nie dlatego, że było to zakazane, tylko z szacunku dla tego dnia.
Czemu tak pięknie nie obchodzimy już tej cotygodniowej uroczystości? Powodów jest wiele, poczynając od znacznie większej obecnie liczby osób niewierzących, po nowy model rodziny, który nijak nie pasuje do takiej właśnie formy obchodzenia tego dnia. Jednak dwa główne powody, które bardzo mocno wpłynęły na nasze rozumienie tego dnia, to lata komunizmu i przyspieszenie cywilizacyjnego rozwoju. Komunizm stłamsił w świadomości zbiorowej ludzi pojęcie świętości. Dzień niedzielny został zdegradowany do cotygodniowego jednodniowego urlopu, takiego samego jak inne. Myślę jednak, że nawet gdybyśmy jako naród nie doświadczyli procesu laicyzacji i komunizacji, to i tak z czasem niedziela stałaby się dla ludzi dniem zwykłym. Widać to bowiem bardzo wyraźnie w państwach, w których od lat panuje kapitalizm. Tam pęd życia i ilość ziemskich spraw przytłacza ewidentnie potrzeby duchowe i widać to nie tylko u katolików, którzy deklarują w swoich szeregach największą ilość „wierzących nie praktykujących”, ale także u przedstawicieli innych religii czy wierzeń. Człowiek współczesny odrzuca ten jedyny w swoim rodzaju moment spokoju i duchowego wyciszenia. Dziś duża część z nas żyje chaotycznie, w wielkim stresie, pod nieustającą presją i ciężko przy tym pracuje. Nie możemy naturalnie wymagać od ludzi odpuszczenia sobie pracy w niedzielę, bo przecież mamy świadomość, że ludzie ci muszą mieć za co nakarmić swoje dzieci. Musimy mieć jednak świadomość tego, jak wielkie spustoszenie w naszym życiu czyni takie właśnie postępowanie. Niszczy strukturę rodzinny, wspólnotę, wszystkich razem i każdego z osobna. Jestem pewien, że nawet ten jeden dzień w tygodniu, poświęcony na wspólne siedzenie w domu z rodziną, spotkania ze znajomymi, czy też wspólny aktywny wypoczynek, da nam dużo więcej, niż wyrwane z tygodnia skrawki wolności i spokoju. Trudno więc obwiniać ludzi. Tu winny jest system, który stoi nad nami z batem niczym kapitalista z propagandowych plakatów i narzuca nam mordercze tępo życia. Możemy oczywiście próbować z nim walczyć, ale nie powinniśmy także zapominać o tym, że ten system nas utrzymuje. Jeśli zdecydujemy się zawalczyć zbyt ostro, to przeciwieństwie do pierwszych chrześcijan, którzy świętowali niedziele potajemnie, odpowiadających rzymskim sędziom, że „sine domenico non possumus!” (Bez niedzieli nie możemy!), nie znajdziemy się na listach męczenników, ale w najlepszym wypadku na listach osób ubiegających się o zasiłek.
Grafika:
Komentarze [3]
2013-12-02 13:15
Jacek nie masz zycia, ić hejtować innom gazetke szkolnom, bo matka Madzi po ciebie przyjedzie, chyba ze jusz jestes z sosnowca hehe hehe za duzo doktora hałsa sie naoglondales, bo tylko on tak dobrze hejtuje, tylko ze tobie to nie wychodzi hehe
2013-11-02 12:14
Haha, ciekawa anegdota o rabim w autokarze.
Znam jeszcze ciekawszą:
Pan Kowalski był głęboko wierzący, ale nie mogli się z żoną dopracować poczęcia, więc katolicki pan dochtór zalecił badanie nasienia. Cały problem w tym, że normalne pobranie nasienia oznacza masturbację, a to grzech. Dochtory wymyśliły prezerwatywę z jedną małą dziurką. Ta dziurka to tak dla picu, bo wiadomo, że chodzi tylko o to, żeby pozyskać nasienie małżonka, ale ponoć dziurawa prezerwatywa Boga już nie obraża i tym sposobem nasienie można pobrać bez grzechu.
Jak widać nie tylko rabini kombinują jak by tu obejść durne przepisy.
2013-11-01 13:21
Za kapitalistę zjazd od dwie oceny, bo tekst był do tego momentu całkiem niezły, jak na nawijkę o szybkim życiu. Do pracy nawołuje komunizm, w kapitalizmie ludzie pracują, bo chcą żyć dostatnio, młody człowieku. Tuus solidus – 3.
- 1