Świtezianka
Była ciemna noc. Ciepły wiatr otulał i łagodnie kołysał korony drzew w miejskim parku. Ciszę przerywało jedynie pohukiwanie sów oraz głuchy odgłos kroków postaci, która szła wzdłuż jednej ze ścieżek. Ów tajemniczy przechodzień sprawiał wrażenie mocno zamyślonego. Zachowywał się tak, jakby stracił rachubę czasu. Szedł wolno, pogwizdując sobie od czasu do czasu.
Na jednej z ławek dostrzegł dziewczynę. Miała długie, białe włosy, jasną karnację, a ubrana była w równie białą jak jej włosy suknię, lekko wystrzępioną na dole, dzięki czemu można było dostrzec, że jest bosa. Było w niej coś jeszcze. Coś niezwykłego, co trudno opisać. Gdy mężczyzna zbliżył się do niej, był niemal pewny, że płacze. I nie pomylił się. Dziewczyny cicho szlochała, ukrywając twarz w dłoniach, a spomiędzy jej palców kapały krople łez.
- Przepraszam panią? - zagadnął delikatnie mężczyzna. Dziewczyna odsłoniła twarz. Była piękna. Jej błękitne, choć zapłakane oczy wyrażały głęboki smutek i troskę. – Proszę już nie płakać. Zawsze znajdzie się jakiś sposób na zmartwienie - zagadnął ponownie.
- Dziękuję, bardzo pan miły. Na twarzy dziewczyny pojawił się delikatny uśmiech.
- Proszę mi powiedzieć, co się stało? - spytał mężczyzna opiekuńczo.
- Trochę wstyd mi o tym mówić - jej twarz oblała się rumieńcem. - Ale boję się wracać sama do domu o tak późnej porze. Byłam u koleżanki, ale wie pan, jak to jest, kiedy dziewczyny się zagadają. I teraz boję się sama wracać. Po policzkach znów zaczęły jej płynąć łzy.
- Cóż za problem, droga pani. Jestem gotów służyć pomocą i opieką tak urodziwej damie. Tylko proszę już nie płakać. Mężczyzna z galanterią podał jej swoje ramię, które ona z chęcią przyjęła.
- Dziękuję panu. Miło wiedzieć, że istnieją jeszcze na świecie tacy dżentelmeni jak pan.
Ruszyli razem przed siebie rozmawiając i żartując. Dziewczyna zaczęła nawet w pewnej chwili nucić sobie cichutko jakąś piosenkę.
- Ma pani piękny głos – powiedział mężczyzna, ale czy może mi pani powiedzieć, jak daleko jesteśmy od pani domu? - spytał.
- Przejdziemy jeszcze tylko przez te wrzosowiska i już będziemy na miejscu - dziewczyna uśmiechnęła się wdzięcznie.
Gęsty las przy wrzosowiskach skutecznie zasłaniał drogę, którą oświetlała jedynie słaba poświata księżyca. Oni zaś szli i szli. Nagle mężczyzna z przerażeniem zauważył, że jego towarzyszka gdzieś zniknęła. Na próżno próbował ją nawoływać, brnąc przez wrzosowiska. W oddali zobaczył jakieś światło. Ludzie - pomyślał z ulgą i ruszył pospiesznie w tamtą stronę.
- Dokąd idziesz? Zostań! – mężczyzna zawahał się. Odwrócił się powoli. To, co ujrzał, było jak rażenie gromem. Oto ujrzał przed sobą znajomą dziewczynę, która przechadzała się po tafli jeziora. – Chcesz zostawić mnie tutaj samą? – spytała niewinnym głosem i odwróciła nieśmiało wzrok.
– N... Nie – odpowiedział mężczyzna.
– To podejdź bliżej – zażądała stanowczo dziewczyna.
Mężczyzna wahał się przez chwilę, ale w końcu ruszył w jej stronę. Nagle stracił grunt pod nogami.
– Ratuj! Pomóż! - zawołał, ale dziewczyna tylko słodko się uśmiechnęła i ze spokojem patrzyła, jak woda pochłania mężczyznę. Gdy ten zniknął już pod wodą, ona również rozmyła się w powietrzu niczym mgła. Zaczynało świtać.
"Kto jest młodzieniec?/ Strzelcem, był w borze./ A kto dziewczyna?/ Ja nie wiem."
Grafika:
Komentarze [0]
Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?