Sztuka a emocje
Sztuka fascynowała mnie od najmłodszych lat i to w każdym przejawie - od wielkich, epickich widowisk czy artystycznych filmów po szkice robione węglem lub ołówkiem. Te ostatnie sam zresztą często rysowałem na marginesie szkolnego zeszytu do matematyki. Powiem więcej, brak zdolności artystycznych nie stanowił bynajmniej żadnej przeszkody w przelewaniu na papier w kratkę zawartości mojej wyobraźni. Co więcej, nadawało to każdemu mojemu dziełu charakteru, intymności i wyjątkowości. Wszystkie dziedziny sztuki, którą w języku angielskim wyraża słowo składające się jedynie trzech liter, dawały mi niesamowite poczucie wolności, którego zawsze pragnąłem.
Z biegiem lat nic się w tej materii nie zmieniło, choć muszę jednak przyznać, że moją duszą zawładnęło w dużym stopniu malarstwo. Nadzwyczajne wydaje mi się to, jak malarze potrafią uchwycić emocje i uczucia przedstawianych ludzi oraz wyrazić światopogląd, korzystając przy tym wyłącznie z pędzli i farb. Z drugiej strony równie fascynujące wydaje mi się i to, jak różnorodne emocje oraz uczucie mogą wyzwalać te same prace w odbiorcach ich sztuki. Często są one skrajnie różne, co stwarza nieograniczone pole dla ich interpretacji. Nie mniej niezwykłe jest także to, że choć czasu sporo czasu minęło od okresu, w którym żyli ci autorzy, ich dzieła są ciągle “na językach” pasjonatów tej dziedziny sztuki, którzy potrafią całymi godzinami dyskutować nie tylko nad ich techniką, czy symboliką obrazu, ale i na tak znienawidzony przez uczniów temat, czyli “co autor miał na myśli?”. To przekonuje, że wielka sztuka jest absolutnie ponadczasowa. Kwestia wywoływania u obserwatorów emocji nie jest już jednak tak łatwa do wyjaśnienia. W życiu zazwyczaj łatwo udaje nam się zidentyfikować ich źródło, ale nie łatwo dotrzeć do prawdy, kiedy wpatrujemy się jedynie w nałożoną na płótno mieszankę różnych substancji barwiących.
Jednym z moich ulubionych nurtów w malarstwie jest impresjonizm. Trudno nie zakochać się w magii chwil, które tak pięknie uchwycili przedstawiciele tego kierunku. Może to jest jeden z głównych powodów, dla którego obrazy przedstawicieli tego nurtu wyzwalają we mnie niezwykłe poczucie radości, szczęścia i nostalgii. Przedstawiali przecież codzienność - naturę, która nas otacza, piękne kobiety, baletnice lub bawiące się dzieci. Wszystko to staje się na ich obrazach wyjątkowo eteryczne, sielankowe i sprawia, że czujemy się nad wyraz lekko, odpływając w duchu w krainę nieuchwytnych momentów, które artysta tak świetnie utrwalił w swoim arcydziele. Urzekają również kolory wykorzystywane przez ich twórców, czyli soczyste odcienie kolorów natury (np.: zieleni jak na obrazach Władysława Podkowińskiego czy Claude'a Moneta). Często już one same są powodem delikatnego uśmiechu, jaki pojawia się na naszej twarzy w chwili, gdy patrzymy na te płótna.
Nostalgia czy radość często towarzyszą nam w kontakcie z idealnie pięknym, perfekcyjnie artystycznym dziełem. Podejrzewam, że oglądając obraz nie raz zdarzyło się wam delikatnie uśmiechnąć lub uronić łezkę, gdyż wracamy wtedy zazwyczaj pamięcią do miłych chwil ze swojej przeszłości. Ale jak wyjaśnić pojawiające się niekiedy uczucia niepokoju lub lęku? Przecież to uczucia, których raczej unikamy i nie lubimy ich sobie przypominać, bo z reguły wiążą się one z dyskomfortem, jakiego doświadczyliśmy. Czy istnieją takie obrazy, którą są w stanie nas tak mocno poruszyć (i myślę tu o “brzydocie”), że odwracamy od nich wzrok z niesmakiem?
Szukając inspiracji do napisania tego artykułu, natknąłem się na filmik zatytułowany “The Most Disturbing Painting”, w którym zaprezentowano twórczość Francisca Goi. Autorzy filmiku zwrócili szczególną uwagę na jeden z jego obrazów, który moim zdaniem można zaliczyć do najbardziej niepokojących, jakie widziałem. Mowa tu o obrazie olejnym pod tytułem “Saturn pożerający własne dzieci”, który Goya namalował pod koniec życia na ścianie swego domu, a który 50 lat później przeniósł na płótno Salvador Martínez Cubells (obecnie znajduje się w zbiorach Muzeum Prado w Madrycie). Przedstawiony na nim Saturn – rzymski bóg ziarna i rolnictwa (odpowiednik greckiego Kronosa) - pożera własnego syna (według mitu Saturn najpierw pokonał swego ojca Coelusa, aby zdobyć władzę nad światem, a następnie, tuż po narodzeniu, pożarł swoje dzieci, gdyż obawiał się, że któreś z nich może mu kiedyś odebrać tron). Dzieło to bez wątpienia budzi negatywne emocje. Moim zdaniem efekt ten udało się autorowi uzyskać dzięki odpowiednio dobranej kolorystyce (dominują tu ciemne barwy z dostrzegalnym akcentem krwistej czerwieni, które są w kontraście do bieli), zniekształceniu fizjonomii postaci głównego bohatera (zjeżone mocno włosy, upiornie białe oczy o obłędnym spojrzeniu, szeroko otwarte usta, podobne raczej do zwierzęcej paszczy) i przedstawieniu jej w zaskakująco nienaturalnej pozie. Oczy Saturna wyrażają zaskoczenie, jakby został przez kogoś przyłapany na okrutnym akcie kanibalizmu. Tym przeszywającym na wskroś wzrokiem wpatruje się on notabene wprost w oglądającego obraz, a jego mocno zwalista sylwetka wypełnia niemal całą przestrzeń obrazu. Światła jest tu niewiele, a skupia się ono w trzech miejscach: na ciele pożeranego syna, na oczach i włosach Saturna. Goya poszedł jednak w interpretacji mitu trochę dalej, zmieniając nieco szczegółów, co również przysłużyło się uzyskaniu efektu niepokoju i grozy. O co chodzi? Zauważcie, że Saturn nie zjada dziecka w całości (tak jak jest to w micie), lecz odrywa nogi bezgłowego już ciała, a czyni to w aurze bezkresnej ciemności. Jeśli dobrze się przyjrzycie, to zauważycie również, że mityczne dziecko, w rzeczywistości wcale nim nie jest, bo sylwetką przypomina raczej dorosłego osobnika, co jeszcze bardziej wzmacnia efekt przerażenia.
Goya niemal kompletnie stracił słuch, w wyniku ciężkiej choroby. Każdy z nas wie, że gdy jeden zmysł przestaje działać, inne niezwykłe się wyostrzają, co potwierdza też przypadek tego malarza, który obserwując społeczeństwo, nadawał swoim dziełom tak pesymistyczną wymowę. U kresu swego życia artysta stworzył cały cykl murali na ścianach swojego domu, chcąc w ten sposób wyrazić swój lęk przed śmiercią i samotnością, choć niektórzy krytycy twierdzą, że to bardziej mroczna satyra na hiszpańskie społeczeństwo. Dziś nazywa się je “Czarnymi obrazami”, a obraz, o którym wspomniałem powyżej, jest jednym z nich. Koszmary, które namalował Goya, miały podobno na zawsze pozostać tylko w swoim pierwotnym miejscu, tam gdzie myśl artystyczna - pod wpływem choroby, niepełnosprawności i ponurości tego świata - wykreowała je w najgłębszych zakamarkach jego umysłu. Jednak tak się nie stało, bo – jak wspomniałem powyżej – malarz Salvador Martínez Cubells przeniósł je na płótna, starając się możliwie wiernie skopiować mistrza, oddając mu hołd.
Tematem równie interesującym jak emocje, które wywoływane są w obserwatorach przez dzieła mistrzów, są również emocje samych mistrzów, jakie musiały im towarzyszyć, gdy swoje dzieła tworzyli. Patrząc na dzieła impresjonistów, czujemy z reguły spokój, widząc oczyma wyobraźni rozstawione na świeżym powietrzu w piękny, słoneczny dzień sztalugi i pracującego przy nich artystę. Za to na pewno będziemy czuć lęk a może i przerażenie, gdy spojrzymy na którykolwiek z “Czarnych obrazów” Goi i zaczniemy się od razu zastanawiać, co sprawiło, że w umyśle tego artysty zrodziły się tak przerażające wizje..
Sztuka jest bez wątpienia kwestią gustu, a emocje kwestią psychiki. Jednak istnieje osobliwa nić powinowactwa, która je łączy i według mnie nie należy tego związku ani lekceważyć, ani traktować zbyt powierzchownie, bo to klucz do fascynacji każdą dziedziną artystycznego wyrazu.
Źródła:
Grafika:
Komentarze [1]
2023-12-17 15:10
Pisał takie fantastyczne artykuły. Szkoda, że nie ma go już pośród nas.
- 1