Sztuka tracenia
Podczas ostatniego tygodnia ferii wpadła mi w ręce książka, która moim zdaniem warta jest polecenia."To, co musimy utracić" Judith Viorst, to pozycja obowiązkowa dla wszystkich zainteresowanych zagadnieniami związanymi z ludzką psychiką, ale nie tylko, bo to także opowieść o życiu w ogóle... Bardzo możliwe, że tytuł z początku wyda się wam banalny, ale wierzcie mi, im bardziej będziecie zagłębiać się w tekst, tym bardziej będziecie przekonani, że to jednak coś więcej niż poradnik, który uczy, jak "szczęśliwie" żyć. To absolutnie niestandardowe spojrzenie na ludzkie życie, które uświadamia, że każdy nasz kolejny krok okupiony jest zawsze jakąś stratą.
Już w pierwszym rozdziale autorka stawia pytanie, czym dokładnie jest strata? Według niej strata to nieunikniona część ludzkiego życia i stan, który każdy z nas przeżywa w czasie swojej ziemskiej wędrówki wielokrotnie. Zamyka ona za nami na zawsze drzwi, których nigdy już nie będzie dane nam otworzyć. Poczucie straty to jak już wspominałam stan emocjonalny, który w ludzkim umyśle pojawia się zwykle wtedy, gdy przekonujemy się o "braku" czegoś, co do tej pory stanowiło ważną część naszego życia. Viorst uświadamia, że każdy doświadcza poczucia straty od najmłodszych lat. W wieku niemowlęcym wydaje się nam, że możemy wszystko. Przekonujemy się, że płaczem możemy załatwić każdą swoją potrzebę. Jednak z czasem nasz umysł odkrywa, że nie zawsze płacz wiąże się z ulgą i poprawia komfort życia. Sytuacja powtarza się także wtedy, gdy jedynak / jedynaczka zyskuje rodzeństwo, siostrę lub brata. Wielu twierdzi, że wtedy człowiek coś zyskuje, ale Viorst widzi to inaczej. Jej zdaniem bardziej traci, a ma tu na myśli głównie to, co do pory było dla nas bardzo cenne, czyli miłość rodziców i dotychczasową pozycję w rodzinie. Mija kilkanaście lat i człowiek musi doświadczyć kolejnej straty, a mam tu na myśli czas, gdy wkraczamy w dorosłe życie, z dnia na dzień opuszczamy rodzinny dom i zaczynamy kroczyć dalej własną drogą. Zdaję sobie sprawę, że to trochę przygnębiający punkt widzenia, ale autorka jest przekonana, że właśnie tak wygląda życie i choć nie musi się nam to podobać, to dla swojego dobra nie wolno nam tego procesu zakłócać.
Judith Viorst uświadamia czytelnikom różne straty, jakie ponosimy w życiu. Pisze o utracie partnera bądź też osoby, z którą wiązaliśmy konkretne plany na dalsze życie. Uświadamia, że tak naprawdę możliwości każdego z nas są bardzo ograniczone i że często będziemy zmuszeni rezygnować w życiu nie tylko z tego, co zakazane i niemożliwe do spełnienia, ale i z marzeń, które będziemy zmuszeni zastąpić tą naszą niedoskonałą rzeczywistością. Z czasem dotrze też do nas, jak kruche jest ludzkie życie i że ono również ma również swój kres. Bardzo ciekawie wypowiada się na temat utraty ważnych relacji, pracy, zdrowia czy samodzielności. No dobrze, powiecie, wiemy już, że straty w życiu są nieuniknione, ale czy da się po takiej stracie coś zrobić, by jednak wrócić do swojego dawnego życia i ponownie być szczęśliwym? Na tak postawione pytanie Viorst odpowiada w swej książce nie mniej ciekawie. Jej rada jest krótka i prosta. Trzeba po prostu za każdym razem przejść proces przypominający po trosze okres żałoby. Trzeba przejść czas smutku, cierpienia i nieustannie pracować nad sobą. Jej zdaniem przyniesie to z czasem oczekiwane przez nas efekty, ale po drodze zmusi nas także do zmierzenia się z własnymi uczuciami i problemami, do których wolelibyśmy nie wracać. Możemy być jednak pewni, że ten czas nas czegoś nauczy. Autorka jest również przekonana, że nie wolno nam unikać „okresu żałoby” po stracie, bo jeśli tego okresu dobrze nie przepracujemy, to strata do nas wróci i to ze zdwojoną siłą. Wszelkie tkwiące w nas rany odnowią się i znowu będą boleśnie odczuwalne. "Musimy nauczyć się tracić i być świadomi, że bez względu na to, co zdobywamy, prędzej bądź później i tak to stracimy" - napisał kiedyś Albert Espinosa, hiszpański scenarzysta i felietonista. Moim zdaniem cytat ten idealnie wpisuje się w poruszony przeze Viorst temat. Każdego dnia zyskujemy bądź zdobywamy coś zupełnie nowego. Może to być zwykłe doświadczenie bądź też coś kompletnie innego, ale musimy liczyć się od tej chwili z tym, że kiedyś to utracimy. Może niektórym trudno się z tym pogodzić, ale jeśli się nad tym zastanowią i z tą myślą oswoją, to raczej przyznają rację zarówno Espinosowi jak i Viorst.
Książka Viorst została wydana w 1968 roku, ale nadal utrzymuje się na liście bestsellerów "The New York Timesa", bo porusza temat uniwersalny i ponadczasowy. Śmiało mogę powiedzieć, że jest bezcenną lekcją pokory, z którą powinien zapoznać się każdy człowiek. Podoba mi się język tej książki i sposób narracji. Viorst pisze o rzeczach niełatwych i często smutnych, ale czytelnik nie czuje się bynajmniej przygnębiony lecz zaciekawiony. Nie mniej podoba mi się stałe utwierdzania czytelnika w przekonaniu, że radzenie sobie ze stratą to rzecz naturalna, która pomaga wzmocnić się emocjonalnie i psychicznie oraz to, że strata, choć kształtuje nasze życie, to jednak zawsze daje też nadzieję na zmianę. Na koniec chciałabym przytoczyć pełen tytuł tej książki, bo moim zdaniem w nim zawarte jest wszystko, co może do lektury tej pozycji przekonać: "To, co musimy utracić, czyli miłość, złudzenia, zależności i niemożliwe do spełnienia oczekiwania, których każdy z nas musi się wyrzec, by móc wzrastać".
Grafika:
Komentarze [0]
Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?