Szkolna Gazeta Internetowa Liceum Ogolnoksztalcacego im. Mikolaja Kopernika w Tarnobrzegu

Teatr na ekranie   

Dodano 2015-02-15, w dziale recenzje - archiwum

Raz na kilka lat wchodzi na ekrany kin film inny niż wszystkie; pod względem realizacji i fabuły. Świadkami takiego zjawiska jesteśmy właśnie w tych dniach, gdy w kinach pojawił się „Birdman”, uznanego meksykańsko-amerykańskiego reżysera Alejandro Gonzaleza Inarritu. Nie lubię używać tego określenia w stosunku do jeszcze ciepłych obrazów, po premierach których nie uprzątnięto nawet popcornu z sal kinowych, ale w tym wypadku zrobię wyjątek, bo wydaje mi się, że mamy do czynienia z filmem wybitnym, takim, który może stać się filmem przełomowym. Czy tak będzie? Cóż, czas pokaże.

/pliki/zdjecia/bird1.jpgNajwiększą zaletą dzieła Inarritu, która skłania mnie ku postawieniu takiej właśnie tezy, jest niespotykana wręcz szczerość w pokazaniu przemysłu filmowego i ludzi w nim tkwiących: aktorów i krytyków. Po raz pierwszy tak odważnie powiedziano o chylącej się ku upadkowi sztuce filmowej i wielkim ego jej twórców. Oczywiście taka wypowiedź, nie podparta realizatorskim majstersztykiem, przepadłaby z kretesem. Inarritu tego błędu nie popełnił. Fantastycznie dopracował psychologicznie fabułę, a całość znakomicie dopieścił wizualnie.

Głównym bohaterem filmu jest aktor, który w latach 90-tych zdobył sławę dzięki głównej roli w filmach o tytułowym „Birdmanie”. Chcąc zaistnieć po latach po raz kolejny, wystawia na Broadwayu sztukę na podstawie znanej książki. Przez cały proces twórczy musi stawiać czoła wielu trudnościom (problemy z obsadą czy prapremierami). Walczy również z oskarżeniami o niszczenie wspomnianej sztuki, by móc ponownie zaistnieć. Jednak najtrudniejsza walka, którą musi stoczyć, to ta z samym sobą, ze swoim sumieniem. Dociera do niego kim był i kim jest, przypomina sobie o rodzinie i uświadamia sobie smutny fakt, że nie jest już aktorem tylko celebrytą. Pragnie zerwać z przyszłością, którą symbolizuje tu głos „Birdmana”, jego alter ego. Znakomicie dopracowany wątek psychologiczny pomaga widzom bez wielkiego wysiłku zrozumieć to, co siedzi w głowie bohatera i czym się kieruje.

Przez sto czterdzieści trzy minuty widz odnosi wrażenie, że reżyser w ogóle nie wyłącza kamery. Przejścia między poszczególnymi ujęciami robione są tak, jakby przez cały czas trwało jedno. Daje to prawdziwie teatralny efekt, gdzie nie ma przecież cięć, a co najwyżej przerwy. Ponadto długie, nieprzerwane, kilkunastominutowe ujęcia zmuszają aktorów, by dawali z siebie maksimum. Efektem tego są znakomite, życiowe role Michaela Keatona, Edwarda Nortona i Emmy Stone. /pliki/zdjecia/bird2.jpgAutor zdjęć, Emmanuel Lubezki, mimo ciągłego ruchu kamery idealnie znajduje perspektywę, tym samym przyciąga wzrok widza niczym piękna kobieta na ulicy i nie pozwala go oderwać od wyświetlanego kadru. Swobodne ruchy kamery i ciągłe metamorfozy aktorów na ekranie, którzy raz po raz „grają grających”, sprawia, że naprawdę ma się wrażenie, jakby zapomnieli oni o obecności kamery. Jest to zupełnie inne filmowe doznanie. W świat wykreowany przez Inarritu wchodzi się niezwykle swobodnie, trafia się w sam środek akcji i nie wychodzi z niego aż do końca. Z realizacyjnego punktu jest to prawdziwy majstersztyk, a wrażenie robi tu niemal wszystko, nawet muzyka stworzona prawie wyłącznie w oparciu o jeden instrument (perkusja).

Inarritu zaangażował oczywiście do współpracy przy tym projekcie znakomitych twórców, którzy zrozumieli jego filmową wizję, rewelacyjnie się w nią wpasowali i pomogli mu wynieść to dzieło na wyżyny doskonałości. A trzeba to podkreślić, że role w tym obrazie były niezwykle wymagające, zmuszając aktorów do nieustannych metamorfoz. Ci grali po dwie postacie, ale nie wymiękli. Udowodnili, że są godni miana mistrzów w swoim fachu. Zatrzymajmy się jednak na chwilę przy głównym bohaterze. Fantastycznym rozwiązaniem było obsadzenie w roli Birdmana Michaela Keatona. Jego kariera przebiega bowiem prawie dokładnie tak, jak kariera granej przez niego postaci. On również walczy z wizerunkiem, który stworzył dawno temu, gdy zagrał komiksowego bohatera Batmana. Co by nie mówić, potęguje to bez wątpienia autentyczność tej roli i całego filmowego świata.

/pliki/zdjecia/bird3.jpgTak, zachwyciłem się „Birdmanem”, ale filmu, który tak doskonale łączy wszystkie elementy w jedną całość, nie było w kinie światowym już od ładnych paru lat. A filmu poruszającego temat kina w tak szczery i dosłowny sposób nie było chyba od jakiś sześćdziesięciu pięciu lat, gdy na ekranach kin wyświetlano „Bulwar zachodzącego słońca” Billego Wildera. Inarritu w swoim projekcie opowiedział nam o czymś, o czym się nie mówi, a powinno się chyba zacząć. Czas postawić sobie kilka pytań. Dlaczego kino tak gwałtownie stacza się, dając się pochłonąć komercji? Dlaczego tak wielu ludzi tego właśnie od kina oczekuje? Stworzył dzieło, które ogląda się i analizuje bardzo swobodnie, ale nie można przy nim wyłączyć myślenia. Umieścił akcję nie na planie filmowym, a w teatrze. Wydaje mi się, że chciał nam przez to powiedzieć, że teatr to nadal sztuka, a kino, które powoli przestaje nią być, powinno zacząć podążać za teatrem. Miejmy nadzieję, że go dogoni, a film Inarritu może w tym pomóc.

Grafika:

Oceń tekst
  • Średnia ocen 5.5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
  • 6
Średnia ocena: 5.5 /25 wszystkich

Komentarze [0]

Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?

Dodaj komentarz

Możesz używać składni Textile Lite

Aby wysłać formularz, kliknij na słonia (zabezpieczenie przeciw botom)

Najaktywniejsi dziennikarze

Luna 96luna
Komso 31komso
Artemis 24artemis
Gutek 22gutek

Publikujemy także w:

Liczba osób aktualnie czytających Lessera

Znalazłeś błąd? - poinformuj nas o tym!
Copyright © Webmastering LO Tarnobrzeg 2018
Do góry