Tell them I ain't comin' back
Jesień nadciąga wielkimi krokami. Zbliża się koniec Breaking Bad, a nowego równie ciekawego serialu na horyzoncie nie widać. A może jednak nie? Przy dźwiękach Ballad of Serenity, zza chmur wyłania się bowiem okryty blaskiem zachodzącego słońca statek klasy firefly, tworząc na niebie napis – „ a co ze mną?”. Dzieło Jossa Whedona, zatytułowane na cześć statku, którym po najbardziej odległych zakątkach wszechświata podróżują główni bohaterowie tegoż, jest bowiem serialem naprawdę wartym obejrzenia.
Jego twórca, Joss Whedon, zanim zabrał się za kręcenie dużych ilości super bohaterów naraz (jego największy hit „Avengers” – przyp. red.), nakręcił coś mniej spektakularnego, ale na pewno nie gorszego sortu. W Avengersach główną drużynę super bohaterów sklecił z dwunastu mocowładnych, widać więc, że lubi kooperować raczej z większą grupą. W Firefly wystarczyło mu dziewięciu i to bynajmniej nie herosów, ale to nadal spora liczba. Nie są to też postacie byle jakie. Były żołnierz, typowy mięśniak, pantoflarz z żoną, u której raczej nie ma co liczyć na obiad, „towarzyszka” (ten zawód, swoją drogą w przyszłości dorobił się naprawdę niezłej renomy), ksiądz, słodka kobieta-mechanik, wyjątkowo sztywny lekarz i jego siostra, na której mózgu pracował cały sztab medyczny Przymierza, sprawia, że naprawdę jest interesująco. I choć z początku są to właściwie chodzące stereotypy, to Whedon nie pozwala im takim pozostać i pokazuje ich z różnych, niekiedy mocno zaskakujących stron. Ogromną zasługę mają w tym także aktorzy, którzy odwalili kawał dobrej roboty, zaczynając od zniewalającej Moreny Baccarin, przez Rona Glassa, którego postać polubiłem najbardziej, na Nathanie Fillonie (znanym choćby z Castle) kończąc. Naprawdę z każdym z nich można się stosunkowo szybko utożsamić i nie potrzeba na to wiele czasu. Twórca najprawdopodobniej przewidział, że jego serial w pewien sposób wyprzedzi swoją epokę i zostanie anulowany już po pierwszym sezonie.
No właśnie, Van Gogha, Franza Kafkę i Firefly łączy jedno. Wszyscy zostali docenieni dopiero po śmierci. Choć śmierć tego ostatniego jest mocno symboliczna, to jest równie przedwczesna jak dwóch pozostałych. Czterdzieści lat Kafki, czy trzydzieści siedem Van Gogha i tak mogą imponować przy niemowlęcym wręcz czasie, po którym Firefly opuścił telewizję Fox. Uściślając, nie tyle opuścił, co został usunięty z ramówki. Zastanawia to tym bardziej, gdy sprawdzimy, jakie wielkie grono fanów ma ta seria (pierwsza dziesiątka IMDB). Oficjalnym powodem wyrzucenia Firefly z ramówki Foxa była ponoć niska oglądalność. Jednak obserwując to, co czynili pracownicy stacji, by ta oglądalność nie wzrosła, można podejrzewać kierownictwo o wyjątkową niechęć do tej serii. Po pierwsze - kolejność odcinków. Nie były one emitowane chronologicznie, jak nakazywałaby logika, lecz według kryterium efektowności danego odcinka, o której decydowała oczywiście sama stacja. Po drugie - trzy odcinki nie zostały w ogóle wyemitowane. Po trzecie – producenci wielokrotnie ingerowali w pracę Whedona, a mimo to uzyskany przez niego efekt ich nie usatysfakcjonował. Już pilot serialu został odrzucony, a reżyser został zmuszony do wprowadzenia szeregu zmian, aby pierwszy, próbny odcinek serialu został w ogóle dopuszczony do emisji.
O czym jest sam serial? Kapitan Malcolm Reynolds, wokół którego kręci się większość wątków, to przemytnik, ale o pewnych ideałach. To również były żołnierz, który stanął niegdyś po niewłaściwej stronie frontu, czyli mówiąc prościej przystąpił do tzw. Brązowych Płaszczy, do których po wojnie lepiej było się nie przyznawać. Ich przeciwnikiem było Przymierze, którego macki sięgały daleko, ale nie na tyle, by przechwycić stary, poczciwy transportowiec klasy firefly (swoją drogą chyba najgorszej z możliwych). Serenity, bo tak nazywa się statek, którym dowodzi Reynolds, kojarzy mi się trochę z Sokołem Milenium ze Star Wars, uciekającym przed Imperium. I faktycznie tak trochę jest. Gdybym wyobraził sobie przygody Hana Solo przed spotkaniem Obi-Wana Kenobiego, a miast Chewbacci podrzuciłbym mu zgraję ludzkich towarzyszy, to wyglądałoby to mniej więcej tak, jak twór Jossa Whedona. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że Firefly to takie Gwiezdne Wojny wśród seriali, a właściwie to mogłoby to być Gwiezdne Wojny, gdyby pozwolono im się rozwinąć, a scenarzystom i reżyserowi dano wolną rękę w prowadzeniu serialu przez co najmniej kilka dodatkowych sezonów. Wróćmy jednak do historii. Kapitan Reynolds z załogą ucieka przed mackami Przymierza na największe zadupia kosmosu. Jak można się domyśleć, nie uciekają tam tylko byli żołnierze Brązowych Płaszczy. Reynolds ubija interesy z naprawdę intrygującymi typami (np. z Niską, czyli największym socjopatą kosmosu na czele). Załoga Reynoldsa wędruję przez terytoria zahaczające klimatem o Dziki Zachód, a zamiłowanie zgrai z Firefly do broni palnej, pozwala myśleć o ich podobieństwie do kowbojów przyszłości. Wielkie metropolie odwiedzają rzadko i też nie w celu zwiedzania. Pozwoliło to też zmieścić się w budżecie. Nie uświadczymy więc w tym serialu niesamowitych efektów specjalnych. Są używane tylko wtedy, gdy wymaga tego sytuacja. Jednak gdy się pojawią, to nie przynoszą wstydu ich twórcom.
Cała akcja rozpoczyna się, gdy na statek trafiają pastor Book oraz dr. Simon Tam z tajemniczą skrzynką, której zawartość może widza lekko zaskoczyć. Zawartość ww. skrzynki sprawia problemy załodze statku, ściągając na nich uwagę sojuszu. Wątek ten stanowi główną oś fabularną. Nie zawsze decyduje on jednak o przebiegu wydarzeń danego odcinka. Często dostrzegamy go zaledwie daleko w tle, aby w kolejnym odcinku wyjść na plan pierwszy i stanowić o fabule całego odcinka.
Ten serial trzeba po prostu zobaczyć. W mojej opinii to najlepszy serial Sci-Fi, a na pewno najlepszy „urwany” serial, jaki dane mi było do tej pory obejrzeć. Spore grono fanów wyczekujących z utęsknieniem powrotu serialu mówi samo za siebie. Wśród nich jest też kosmonauta Steve Swanson, który zabrał ze sobą płyty DVD z tym serialem na Międzynarodową Stację Kosmiczną. Nie bez powodu. Co prawda to tylko jeden sezon, ale za to cóż to jest za sezon!
Grafika:
Komentarze [7]
2013-10-18 09:59
@Warren ledwo zacząłem i wpadł mi do głowy pomysł, co by tekst o firefly popełnić, więc już nie dokończyłem. W najbliższym czasie postaram się z nim zmierzyć
@Jaskier za późno przeczytałem twój komentarz, teraz jak już tekst zleciał w dolne odmęty Lessera, to nie wiem czy jest sens się w to bawić.
2013-10-14 18:54
“Serenity” też obejrzałeś? :)
2013-10-12 21:56
Zwracam honor.
Pisz do „góry”, co Ci mają poprawić.
2013-10-12 20:43
@Jaskier No chyba jednak miał. Mam pozmieniane całe zdania.
2013-10-12 20:01
Serial świetny, ale tekst ewidentnie nie miał przeprowadzonej korekty.
2013-10-12 19:58
Za fanbojowanie Whedona zawsze propsy.
2013-10-12 11:51
Goti kocham Cię ! <3
- 1