To nie może być prawda – cz. 1
To był zwyczajny dzień. Za oknem zachodziło właśnie słońce, a ja siedziałem w domu sam. W telewizji leciały jakieś bzdety, a komputer miałem zepsuty. Czułem, jak z każdą kolejną minutą zatracam się w bezmiarze znudzenia. Wyjąłem telefon i postanowiłem zadzwonić do znajomych, z nadzieją, że może któryś z nich będzie mógł wyjść z domu?
Niestety ani Marek, ani Mariusz nie mogli wyjść. Coś tam gadali o jakimś wspólnym meczu koszykówki, ale mnie to nigdy wcześniej nie kręciło – wtedy także nie. Ania, moja dziewczyna, także nie miała dla mnie czasu. Pomagała właśnie mamie piec jakieś ciasto i nawet zaprosiła mnie na degustację tego ich arcydzieła, ale dopiero po dwudziestej, a tymczasem na zegarku widniała osiemnasta.
Usiadłem w fotelu i tępym wzrokiem wpatrywałem się w telewizor. Na jednej ze stacji leciał serial „dokumentalny”, które ja nazywam mózgoje… i nie zamierzam bynajmniej tłumaczyć dlaczego. W końcu nie wytrzymałem presji. Zerwałem się z siedziska, wyłączyłem TV, ubrałem cienką kurtkę, bo jak na jesień było nawet ciepło i wyszedłem z domu. Chwilkę powłóczyłem się po mieście, ale dziś nie sprawiało mi to jakoś przyjemności. Jestem raczej typem samotnika i lubię tak sobie czasami wyjść i połazić, słysząc tylko szept wiatru i własne myśli. Na jedynej krzyżówce, jaka była w moim miasteczku, doszło wtedy do wypadku. Jakiś pijany kierowca potrącił pieszego. Syreny wyły, ludzie biegali, a w centrum wydarzeń stał tłum gapiów. Podszedłem więc i ja, aby przyjrzeć się z bliska i powiem wam, że tego widoku nie zapomnę do końca życia.
Leżał tam Bartek. Chłopiec z naprzeciwka, który miał może z 12 lat i cały był zalany krwią. Jego matka siedziała tuż obok niego i przeraźliwie płakała. Ktoś wzywał lekarza, a Bartek nie reagował. Był blady i nie ruszał się. Nagle spostrzegłem, jak jeden z policjantów otwiera bagażnik radiowozu i wyciąga duży czarny worek. Nie mogłem na to patrzeć i odbiegłem cały roztrzęsiony. Kompletnie nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Chciałem z kimś o tym pogadać, ale nie miałem za bardzo z kim. W pobliżu nie było ani przyjaciół, ani dziewczyny; rodzeństwa nie mam, a z rodzicami to jestem generalnie tylko na cześć i pa. No może jeszcze niekiedy słyszę „Dlaczego masz tyle kos z matematyki!”. Ruszyłem przed siebie, nie wiedząc nawet dokąd. Cały czas miałem przed oczyma obraz policjanta z czarną folią w dłoniach. Wyobrażałem sobie, jak podchodzi do chłopca, odsuwa ręką jego matkę, zamyka mu oczy i kładzie na nim folię. Próbowałem przestać o tym myśleć, przestać sobie to wyobrażać, ale nie mogłem. To było silniejsze ode mnie. Kiedy na chwilę wyrwałem się z tego myślowego transu, spostrzegłem, że dotarłem nad brzeg pobliskiej rzeki, którą nazywaliśmy rzeką „mleczną”. Kilka kilometrów w górę jej biegu była pewna fabryka. Nawet nie wiem, co się tam wytwarza, ale wszyscy w miasteczku wiedzieli, że pozostałości z produkcji spuszczane są prosto do rzeki i to one sprawiają, że woda jest w niej mętna i jakaś taka biała. Kilka razy byli tutaj nawet jacyś pseudo ekolodzy. Chwilę manifestowali, ale w końcu odeszli. Ponoć zostali przekupieni, a może to tylko plotki?
Stałem na brzegu rzeki, która przepływała tuż obok moich stóp. Nachyliłem się i zamoczyłem w niej swoją rękę. Chwilę przyglądałem się, jak znika pod powierzchnią wody, a kiedy ją wyjąłem i woda obciekła, pozostały na niej białe smugi. Tak, jakby ktoś pomazał mi tę dłoń kredą. Położyłem się na ciepłym piasku i przyglądałem się promieniom zachodzącego słońca. Cały czas myślałem o Bartku. Nie znaliśmy się dobrze. Nawet nie wiem, czy mówiliśmy sobie cześć. Mimo to mam go teraz bezustannie w głowie. Jakie to życie jest kruche, jakie bezsensowne - pomyślałem. Potem przypomniałem sobie o kierowcy, który teraz pewnie płacze i boi się kary, która go spotka. Z początku czułem do niego nienawiść, ale z czasem poczułem jakby żal i nie wiem do końca dlaczego.
Zacząłem zastanawiać się nad sensem tego świata. Czym jest dobro, a czym zło? Czy ten kierowca w rzeczywistości zrobił coś złego? A gdyby to był tylko wypadek, to czy byłoby to coś dobrego? Nie wiem. Co to jest zło? Zło, to brak dobra, a dobro, to brak zła - tak? A więc, jeśli nagle zabrakłoby zła, to czy dobro istniałoby nadal? Czy stałoby się czymś oczywistym, ale zarazem czymś, co nie jest ani dobre ani złe, czy też przestałoby istnieć? A co to jest ciemność? Ciemność, to brak światła. Jeśli więc świat powstał i nigdy w nim nie było światła, to czy byłby też mrok, czy też stałby się czymś oczywistym, czego nie bylibyśmy w stanie nazwać? A może przestałby istnieć? Tak. Myślę, że jednak przestałby istnieć. Słońce już prawie zaszło ale mi jakoś nie chciało się wstawać. Kontynuowałem więc swoje rozważania. Ale jak powstał świat, czy powstał sam z siebie, czy stworzył go Bóg, czy był od zawsze, czy też powstał w pewnym momencie? Na religii uczono nas, że świat powstał z niczego, na fizyce omawialiśmy teorię wielkiego wybuchu, znowuż na historii nauczyciel bąknął coś tam o Grekach, którzy uważali że świat istniał od zawsze. I kto tu ma rację? Leżałem i zastanawiałem się nad tym, aż w końcu doszedłem do wniosku, że chyba nikt z nich się nie pomylił. Bo jeśli założymy, że przed powstaniem świata nie było nic, tylko absolutne zero, to nie było go nigdy, a jednocześnie ów bezkres nicości istniał od zawsze. A kiedy świat już powstał, to powstał z niczego, bo nic nie było, a zarazem stworzony został z wszystkiego, co istniało. Jedyne rozsądne moim zdanie pytanie, to za czyją sprawą ten świat powstał. Zrobiło się kompletnie ciemno. Spojrzałem na zegarek. Było w pół do ósmej. Lecz nie przestawałem myśleć. I wtedy doszedłem do wniosku, że świat rzeczywiście został stworzony przez Boga, ale Bóg to nie koniecznie musi być ten byt, który znamy z chrześcijaństwa, judaizmu, islamu czy jakiejkolwiek innej religii. Ten byt to raczej siła duchowa, która stworzyła świat. Skoro ten świat powstał jednak z niczego, to czy on istnieje, czy jest materialny? Przecież leżę teraz na piasku, mam go w rękach, czuję jego ciepło, słyszę poszum wiatru i szum wody i nawet Bartek poczuł ten świat, gdy zderzył się z maską rozpędzonego samochodu. Ale przecież są różne sztuczki, które potrafią oszukać nasze zmysły. Przecież zmysły nas nieustannie kłamią, oszukują. A jeśli tak, to jak możemy uważać, że świat istnieje? A może i ja sam nie jestem materialny? - pomyślałem. Pobladłem. W mojej głowie zapanowała cisza, co rzadko się zdarza, lecz o to mnie olśniło. Myśl, tak to właśnie słowo klucz. Bóg to byt, który to wszystko wymyślił, tak! Na pewno, przecież nawet jak ja myślę, mogę wyobrazić sobie, co zechcę i chociaż ów świat wydaję się prawdziwy, namacalny, to jednak jest tylko myślą, myślą, która się zaczęła i skończy, i do której się już nigdy nie wróci. Była to straszna wizja. Tak. Ból, smak, zapach, to tylko wyobrażenie pewnego stanu rzeczy, który odbywa się w czyjejś jaźni. A więc ja jestem tylko czyimś marzeniem, myślą, a może jestem czyimś snem. To ciekawe. Ale ile trwa myśl? Przecież mogę sobie wyobrazić, co chcę, przelecieć w ciągu kilku sekund dzieje całej ziemi, choć żyję dopiero siedemnaście lat. Jak to możliwe? Nie znałem odpowiedzi. Znów spojrzałem na zegarek, była już dwudziesta wstałem i zacząłem powoli kierować się w stronę domu Anki.
Kiedy się tak powoli przemieszczałem, pomyślałem, że przecież czasu tak naprawdę nie ma, bo jest tylko naszym wyobrażeniem, które pozwala zrozumieć i uporządkować świat. Gdyby zegary na całym świecie, nastawić na określoną godzinę i wszystkie uruchomić w tym samym momencie, to i tak każdemu z nas czas leciałby inaczej. Jednemu wolniej, drugiemu szybciej. Czas to pojęcie względne, jak powiadał mój nauczyciel od fizyki, kiedy pytaliśmy się go, ile minut zostało nam do końca sprawdzianu. Nigdy nie mogliśmy zrozumieć, o co mu chodzi, a teraz zaczęło to do mnie docierać. A więc minuta z mojego życia może trwać miliardy lat w świecie, który sobie wymyśliłem i chociaż ja już przestałem się nad tym zastanawiać, to czas tam nadal biegnie, a więc czym jest czas? Myślę, że jest to energia, która tworzy się podczas myślenia. Energia nie może zginąć, może co najwyżej się zmieniać, a więc kiedy sobie coś wymyślę, to ta energia powoli zamienia się w świat, który wydaje się być materialny, a jednocześnie energia nie przerabia się cała naraz i to jest właśnie czas. Czyli czas, to to, co bezustannie zmienia świat i pozwala owej energii się zmieniać. Ale co się stanie kiedy cała energia się zmieni? Czy świat stanie w miejscu, czy też stanie się coś całkowicie innego? Nie wiem. Ale dlaczego świat powstaje, jakie są warunki, aby istniał? Tak jak już wcześniej wywnioskowałem, byt, który istnieje, musi posiadać swoje przeciwieństwo, bo inaczej nie miałby sensu i by nie istniał, a więc aby przedmiot istniał musi mieć swoje przeciwieństwo i musi mieć sens, nawet taki, którego my nie rozumiemy i nie zauważamy, ale jednak ów sens musi istnieć. Ale przecież mamy wolność. No ale skoro ktoś nas wymyślił, to czy ta wolność jest realna, naprawdę nasza i czy jest to wolność w pełni? Niekoniecznie. Wolność to po prostu możliwość wyboru pomiędzy określonymi opcjami, a więc aby coś mogło istnieć musi mieć też wybór – pomyślałem i znów spojrzałem na zegarek…
CDN.
Komentarze [4]
2013-04-06 15:20
Nadredaktor ;)
Tak swoją drogą drugą połowa (filozoficzne pier...) – dno…
2013-04-03 22:47
Czyli nasz korektor/redaktor tekstów.
2013-04-03 22:41
@Pozdro podejrzewam, że to prof. Ryba znowu wtrącił swoje 3 grosze.
2013-04-03 20:00
“Wyciągnąłem telefon i postanowiłem zadzwonić do znajomych, z nadzieją, że może któryś z nich będzie mógł wyjść na dwór?
Niestety ani Marek, ani Mariusz nie mogli wyjść.”
Proponuję zatrudnić korektora/redaktora tekstów, żeby nie wpajać uczniom błędnej pisowni :)
- 1