Pacjent
Pomieszczenie to nie było miłym miejscem. Jedyne wyposażenie tej pomalowanej w latach siedemdziesiątych tanią, szarą farbą salki, w której lekarze spotykali się ze swoimi pacjentami, stanowiły dwa stare, sfatygowane krzesła i stół z odrapanym blatem. Przy tym stole siedział mężczyzna w średnim wieku, bębniąc palcami o matową powierzchnię blatu. Stojący za nim strażnik niespokojnie zerkał na drzwi, czekając na przyjście lekarza. Przebywanie w jednym pomieszczeniu sam na sam z szaleńcem było niezbyt komfortową sytuacją.
Szczęknęła klamka. Siedzący przy stole mężczyzna łaskawie rzucił krótkie spojrzenie na wchodzącą młodą kobietę i wrócił do koncertowania.
- Zmiany kadrowe? – zapytał, niby od niechcenia, gdy lekarka usiadła naprzeciwko. - Tak... – zawahała się na chwilę – doktor Nowicka jest na zwolnieniu, panie...?
Mężczyzna uśmiechnął się lekko i przestał bębnić. Oparł prawą rękę o blat i wsparł głowę na dłoni.
- Nie ma tego w papierach? – spytał, wskazując na przyniesioną przez kobietę teczkę – Jeśli czegoś nie ma w papierach, to znaczy, że to nie istnieje, nieprawdaż, pani doktor...? - Brzozowska. Wolałabym jednak wiedzieć, z kim pracuję.
- „Pracuję”, kiedyś to było powołanie – nie dał sobie przerwać – pani doktor. Najpierw podam wam imię, potem nazwisko, potem nie daj Boże PESEL, co będzie równało się podaniu daty urodzenia i będziecie mogli znaleźć kompromitujące mnie zdjęcia w Internecie. Matka przebierała mnie za klauna na każdy bal przebierańców, nie chciałbym, żeby ktoś to widział.
Lekarka dostrzegła swoją szansę. Wyciągnęła dokumenty i pióro.
- Nigdy pan o tym nie wspominał podczas rozmów z doktor Nowicką. Proszę mówić dalej.
- Gdy miałem dwanaście lat, powiedziałem: Mamo, nie chcę przebierać się za klauna, inne dzieci będą się ze mnie śmiały. Ale ona się uparła i musiałem iść przebrany za klauna. Proszę notować, pani doktor. Miałem na sobie zieloną perukę, za duże buty, spodnie na szelkach - jedna nogawka była w kratkę, a druga w paski. I miałem czerwony nos-piszczałkę. Inne dzieci podbiegały i naciskały, śmiały się – zrobił pauzę i dodał zmienionym tonem – Czy pani doktor wie, dlaczego się śmiały?
- Bo klauni są śmieszni? – odparła, wzruszając ramionami.
- Nie, śmiały się, bo żadne z nich nie miało tak głupiego przebrania. Ale mnie nie było do śmiechu. Schowałem się w szkolnej łazience i płakałem. Płakałem, aż nagle usłyszałem, że ktoś wchodzi. Wyjrzałem zza uchylonych drzwi. Wie pani doktor, kogo zobaczyłem? Zobaczyłem jednego z tych głupców, którzy się ze mnie nabijali. Cichutko wyszedłem z kabiny, podszedłem do niego od tyłu, chwyciłem jego głowę i – mężczyzna zerwał się i uderzył dłońmi o blat stołu – roztrzaskałem mu ten pieprzony, wygłaskany łeb o umywalkę!
Strażnik zareagował odruchowo. Objął potężnym ramieniem pacjenta, a drugą ręką zaaplikował mu środek uspokajający. Preparat zadziałał natychmiastowo, mężczyzna opadł na krzesło.
- Proszę to zapisać, pani doktor – powiedział cicho i zamknął oczy.
Kobieta oniemiała patrzyła na całą scenę. Owszem, słyszała wiele o tym pacjencie, ale podejrzewała, że były to jedynie wyolbrzymione plotki. Zszokowana poczuła, że ktoś pomaga jej wstać z krzesła i wyprowadza z pomieszczenia.
W obskurnej sali trwała kolejna rozmowa.
- Chciałabym, żebyśmy ponownie porozmawiali o pana przeszłości – powiedziała doktor Brzozowska.
- O mojej przeszłości? Jest nudna, szara, pozbawiona szczegółów. Niewiele pamiętam. Teraźniejszość też nie jest lepsza. Do jedzenia dają mi papkę, żebym nie miał w ręce nawet plastykowego widelca. Awedług pani i pani kolegów nie czeka mnie żadna przyszłość.
- O nie, kiedyś uda się nam panu pomóc i będzie pan mógł wrócić do społeczeństwa.
- Doprawdy – spytał pacjent, unosząc brew – Wierzy pani w to?
- Owszem, każdemu można pomóc. Natomiast, co do pana przeszłości, ostatnio wspominał pan o jednym wieczorze, wymieniając liczne szczegóły.
- Tak? Zrobiłem to? Więc to jakiś postęp – rzucił jakby do siebie.
- Tak, to wielki krok naprzód. Chciałabym, żeby opowiedział mi pan, dlaczego w ten sposób rozładował pan swój gniew.
- Czyli chce się pani dowiedzieć, dlaczego w liceum połamałem nogi Teresie Zawadzkiej, koleżance z klasy?
- Nie – kobieta się zmieszała. Ostatnio mówił pan o balu przebierańców, kiedy pierwszy raz... za...
- Pierwszym człowiekiem, którego pozbawiłem życia był plątający się obok Teresy Andrzej Karpiński, syn bogatego urzędnika, któremu wydawało się, że mu wszystko wolno. Na jednym z organizowanych przez niego przyjęć zobaczyłem go nieprzytomnego z powodu zbyt dużej ilości alkoholu we krwi, sam się prosił. W kuchni znalazłem duży nóż, zabawne, zapewne kroili nim chleb.
- Ale ostatnio opowiadał pan coś zupełnie innego. O balu przebierańców i...
- Tak? Skoro mówiłem, to nie zapisała pani tego, że chce, abym powtórzył?
- Nie rozumiem. Co jest prawdą?
- Quid est veritas? Pani doktor, czy w opowiadaniu zawsze musi chodzić o prawdę?
Pacjent niecierpliwie czekał na następną wizytę lekarki. Stojący za nim strażnik czekał równie niecierpliwie na kolegę, który miał z nią przyjść i go zluzować.
Szczęknęła stara klamka w drzwiach obskurnej salki. Weszła doktor Brzozowska z nieodłączną teczką i dziwnym wyrazem twarzy. Towarzyszył jej strażnik, który zamienił się z już obecnym w pomieszczeniu.
- Witam, pani doktor – powiedział pacjent, nonszalancko rozciągając się na krześle – Panie Szymonie – skinął w stronę mężczyzny głową.
- Witam pana – odparła kobieta, siadając przy stole.
- Nie narzekam na panią, ale doktor Nowicka chyba postanowiła znacząco przedłużyć urlop.
- Nie, doktor Nowicka... zrezygnowała z pracy w instytucie.
- Doprawdy? A czy nie zrezygnowała również z życia? – spytał pacjent, mrużąc oczy i ściszając głos.
Młoda kobieta drgnęła.
- Proszę się nie obawiać, nie potrafię czytać w myślach. To byłoby zbyt proste. Powiedzieli pani, że... miałem związek z zaistniałą sytuacją?
- Tak.
- Uwierzyła pani?
Lekarka nie odpowiedziała.
- Ja byłem tutaj. Można to sprawdzić. Są nagranie z kamer i świadkowie, jak stojący za mną milczący pan Szymon. Ostatni raz widziałem doktor Nowicką czternaście dni, dwie godziny i szesnaście minut temu, kiedy wychodziła przez drzwi, którymi pani tutaj weszła. Nawet się z nią nie kontaktowałem/
- Więc skąd pan wie, co się stało?
- Z gazet, pani doktor. W południe, przy zmianie warty, strażnik oddaje mi gazetę, którą czytał przy porannej kawie. W pełni legalnie, mam na to pozwolenie od pana dyrektora. Samobójstwo słynnej pani psycholog to temat na pierwszą stronę przez jakiś tydzień, może dwa, jeśli nie wydarzy się nic innego godnego uwagi. Choć to oczywiście smutna wiadomość, nie sposób się nie uśmiechnąć, wiedząc, że napisała książkę dotyczącą samobójców – paradoks w najczystszej postaci. Natomiast moja pomoc w podjęciu przez nią tej decyzji, choć to założenie bzdurne i fałszywe, jest niemożliwa do udowodnienia. Jednocześnie istnieją dowody, które pozwoliłem już sobie wymienić, potwierdzające moją niewinność.
- Nie ma niewinnych, są tylko różne stopnie winy - sam pan to powiedział.
Mężczyzna roześmiał się.
- Doskonale, zaczyna się pani uczyć.
- Sądzę, że to tyle na dziś – powiedziała doktor Brzozowska, wstając. - Oczywiście, jak sobie pani życzy. Wstałbym, ale mi nie wolno – odparł pacjent, kiwając głową w stronę stojącego tuż za nim strażnika.
- Naturalnie.
Lekarka stała z ręką na klamce, ale pacjent zatrzymał ją jeszcze na chwilę.
- Pani doktor.
- Słucham?
- Proszę pozdrowić męża.
Łzy stanęły kobiecie w oczach.
Tym razem w obskurnym pomieszczeniu panował niemal tłok. Przy otoczonym czterema strażnikami stole siedział pacjent, a naprzeciwko niego dyrektor instytutu.
- Nie myśl sobie, że ujdzie ci to płazem – powiedział kierownik placówki – Dowiemy się, jak to zrobiłeś i zostaną wyciągnięte konsekwencje.
- Zamkniecie mnie na drugie dożywocie? – spytał ironicznie.
- Nie myśl sobie, bydlaku, że będę się bawił w twoje gierki. Gdyby to zależało tylko ode mnie, to już dawno by cię powiesili.
- Panie dyrektorze, to takie brutalne. Poza tym, panowie – zwrócił się do strażników – pan dyrektor mi grozi. Proszę o ochronę.
- Nie zgrywaj ofiary! Twoja „choroba” polega na czerpaniu przyjemności z oglądania cierpienia innych, jesteś...
- Kim? potworem? Owszem, nie ukrywam tego. Wszyscy nimi jesteśmy – ja, pan, pracoholiczka doktor Nowicka i obecnie świętej pamięci mąż doktor Brzozowskiej, zdradzający ją za życia przy każdej możliwej okazji. Nawet ten miły mężczyzna sprzątający dwa razy w tygodniu moją celę. Wszyscy jesteśmy potworami. Ale ja jestem przynajmniej szczery.
Komentarze [6]
2013-03-27 15:16
aha, chciałeś się pochwalić znajomością zdania w języku łacińskim
:))
2013-03-25 21:23
Ale fajnie bajasz kolego! Trochę tylko ci terapeuci za bardzo emocjonalnie w to wszystko zaangażowani i dyrektor też trochę zanadto emocjonalny, jak na psychiatryka. Jak pamiętam profesora Brzezickiego, to naprawdę tak zrównoważonego typa to w życiu nie widziałem – po prostu nie do ruszenia przez pacjentów był, a trochę tych świrów widziałem, jak siedziałem na oddziale D w krakowskiej klinice za jego czasów. Takiego typka jak ten z opowiadanka to by na lobotomię skierował od razu i byłby spokój.
Wtedy to robili tylko elektrowstrząsy i śpiączki insulinowe, w ostateczności lobotomię, no ale to było A.D. 1959, więc pewnie coś tam zdążyli wykminić od tamtej pory.
2013-03-25 18:51
Można uznać, że całość napisałem, żeby mieć gdzie wstawić ten tekst:
“Quid est veritas? Pani doktor, czy w opowiadaniu zawsze musi chodzić o prawdę?”
2013-03-25 17:16
mhmmm… myślałam że może za ciekawym tekstem kryje się też jakaś puenta. 6.
2013-03-25 16:37
...nic. Po prostu uwielbiam psychopatów, są ciekawsi od normalnych ludzi.
2013-03-25 16:00
powiało grozą. fajnie budowane napięcie, rzeczowe opisy ktore pozwalają wczuć się w klimat miejsca akcji.
poproszę o komentarz odautorski… co chciałeś przekazać w tym opowiadaniu?
- 1