Toksyczna więź
Myślę, że większość z was, drodzy czytelnicy, kojarzy pojęcie „syndrom sztokholmski”. Zazwyczaj trudno jest nam wyobrazić sobie tego typu relacje między ofiarą a przestępcą i równie trudno jest też zrozumieć, dlaczego zjawisko to w ogóle występuje. Wielu z nas uważa, że ma na tyle mocną psychikę, że w życiu by do czegoś takiego nie dopuściło. Mnie zjawisko to wydało się na tyle frapujące, że postanowiłam przyjrzeć mu się bliżej.
Z naukowego punktu widzenia syndrom sztokholmski to stan psychiczny, który pojawia się u ofiary przemocy, gdy ta identyfikuje się z oprawcą i łączy się z nim emocjonalnie. Często stan ten bywa też nazywany "przywiązaniem z pojmania”. Może pojawić się zarówno u członków sekt, ofiar przemocy fizycznej, psychicznej, jak i ofiar porwania, wykorzystania seksualnego i zakładników. Czasami pojawia się także w związkach małżeńskich, a nawet w relacjach zawodowych. Osoby cierpiące na ten syndrom zazwyczaj rozwijają w sobie poczucie zrozumienia dla motywów działania napastnika, współczują mu, a często nawet się z nim solidaryzują. Z reguły usprawiedliwiają te jego negatywne zachowania lub je ignorują i chronią swych oprawców przed wymiarem sprawiedliwości, pomagając im w osiągnięciu ich celów. Ta lojalna relacja między ofiarą a agresorem może narodzić się w ciągu dni, tygodni, miesięcy, a nawet lat niewoli. Psychiatrzy twierdzą, że jest to być podświadomy mechanizm obronny, który działa niezależnie od naszej woli i pozwala przetrwać ofiarom w stresujących warunkach. Zwracają również uwagę na bipolarne zachowania napastnika. Bo nie jest tak, że ten 24 godziny na dobę jest dla swej ofiary wyłącznie zły. Wybitny amerykański psychiatra, pionier badań nad traumą i stresem pourazowym, Frank Ochberg, uważa wręcz, że w sytuacji skrajnego stresu i zagrożenia życia ofiara czuje się tak bezradna, że wszelkie przejawy litości ze strony agresora traktuje jak dar, co skutkuje uczuciem wdzięczności, przeradzającym się w sympatię. Leonora E. Walker, amerykańska psycholog, badająca przez 40 lat kobiety, które doświadczały przemocy w rodzinie, w oparciu o ich świadectwa, opisała cykl przemocy, który występuje w związkach, w których pojawia się taka przemoc. Leonora mówi o trzech fazach: dręczeniu (eskalacji napięcia), ostrej fazie przemocy (psychicznej jak i fizycznej) i pojednaniu (miodowy miesiąc). Według niej ofiara zawsze wmawia sobie, że gdy będzie współpracowała ze swoim prześladowcą i gdy go zadowoli, to będzie bezpieczna, bo jedynym, czego w takiej sytuacji oczekuje, jest poczucia bezpieczeństwa ze strony agresora, dlatego trwa przy nim z nadzieją na jego zmianę. Warto tu przypomnieć, że w ostatniej z wymienionych przez nią faz agresor zwykle prosi ofiarę o wybaczenia i obiecuje, że takie jego zachowanie już nigdy się nie powtórzy, ale on robi to tylko po to, by upewnić się, że związek się nie skończy. Ta nagła zmiana postawy agresora sprawia jednak, że ofiara zaczyna wierzyć w te deklarowane przez niego intencje, wmawiając sobie, że było to tylko jednorazowe wydarzenie. To niestety błąd, gdyż faza ta szybko się kończy, a cykl rozpoczyna się od nowa.
Osoby dotknięte syndromem sztokholmskim zazwyczaj źle reagują na jakiekolwiek formy okazywanej im pomocy lub działania, które mogłyby skrzywdzić ich oprawcę. Bardzo często izolują się za to od innych ludzi i są przekonane o braku możliwości ucieczki. W przypadku sekt taka osoba oprócz uwielbienia dla mentora, może też uważać, że zasługuje na to, co ją spotyka. Leczenie syndromu sztokholmskiego, podobnie jak leczenie większości uszczerbków w psychice jest procesem długotrwałym. Bardzo ważna są wtedy cierpliwość i zrozumienie ze strony bliskich osób i intensywna psychoterapia, podczas której ofiara musi zrozumieć, że jej zachowanie jest patologiczne i musi na nowo nauczyć się zdrowych mechanizmów radzenia sobie w zwykłych sytuacjach i chwilach zagrożenia, bo tylko to może pomóc jej w powrocie do normalnego funkcjonowania i uwolnieniu się od traumatycznych doświadczeń.
Nazwa syndrom sztokholmski została użyta po raz pierwszy w mediach przez szwedzkiego kryminologa i psychologa Nilsa Bejerota w sierpniu 1973 roku po głośnym napadzie na bank w Sztokholmie. Wtedy to niejaki Janne Olsson uwięził na sześć dni w budynku trzy kobiety i mężczyznę. Nie był to zwykły napad rabunkowy, gdyż złoczyńcy zależało na negocjacjach z policją i wypuszczeniu z więzienia Clarka Olofssona. Gdy po sześciu dniach żądania zostały spełnione i ratownicy dotarli do skarbca, gdzie przetrzymywał zakładników, ci nie chcieli go opuścić. W trakcie przesłuchania wszyscy usprawiedliwiali napastnika, mówili, że mu ufali i że ten nic by im nie zrobił. Twierdzili także, że winę za strzelaninę ponosi wyłącznie policja. Jedna z zakładniczek (Kristin Enmark) zaręczyła się z nawet z Olssonem, a przetrzymywany wraz z nią w banku mężczyzna, założył fundację, która miała zbierać pieniądze na adwokata, który podjąłby się uwolnienia napastnika.
Podobny przypadek syndromu sztokholmskiego to historia dwudziestoletniej Colleen Stan. Ta młoda Amerykanka 19 maja 1977 roku złapała autostop w pobliżu swego domu w Eugene w stanie Oregon, by dostać się do domu swej przyjaciółki w Północnej Kalifornii. Zatrzymali się Cameron i Janice Hooker, którzy porwali ją, a następnie przetrzymywali w swoim domu w Red Bluff w Kalifornii przez ponad siedem lat (do 1984 roku). Cameron znęcał się nad Colleen psychicznie i fizycznie, a także wykorzystywał ją seksualnie. W niektóre dni przez 24 godziny na dobę zmuszał ją do przebywania w drewnianej skrzyni (Stephen Kemp, zainspirowany tą historią, nakręcił po latach film "Dziewczyna w skrzyni"). Straszył ją również śmiercią i groził, że to samo może spotkać jej najbliższych, jeśli będzie okazywać nieposłuszeństwo. Po czasie Cameron wymusił na niej podpisanie kontraktu, w której przyznała mu bycie „właścicielem” jej duszy i ciała. Zachowanie tej dziewczyny zostało zakwalifikowane przez psychiatrów jako przejawy syndromu sztokholmskiego, ponieważ miała ona okazje do ucieczki (pozwalano jej biegać, zajmować się dziećmi małżeństwa, czy pracować w motelu, a kilka razy pozwolono jej nawet na kontakt z rodziną), jednak nie skorzystała z tych możliwości. Ostatecznie uciekła po siedmiu latach zachęcona przez Janice, zapewniając jednocześnie swoich oprawców, że nie zgłosi sprawy na policję. Cameron został jednak pojmany i skazany na 104 lata więzienia.
Podobnych przypadków jest naturalnie o wiele więcej, a część z nich kończyła się tragicznie, zabójstwami lub samobójstwami ofiar. Jestem przekonana, że podobne przypadki syndromu sztokholmskiego pojawiały się już setki lat wcześniej, ale dopiero od niedawna potrafimy je odpowiednio zakwalifikować i leczyć. Myślę, że powinniśmy się cieszyć z tego, że tego typu traktowanie ludzi znalazło współcześnie swoje odzwierciedlenie w prawodawstwie wielu krajów, a sprawcy takich nadużyć ponoszą zasłużoną karę.
Grafika:
Komentarze [0]
Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?