Tryumf miłości
Bez obaw, nie będzie to tekst o mdłych Romeach piejących pod zdezelowanymi balkonami w Weronie. Nie będę też opowiadała wam o swym nader mało urozmaiconym życiu uczuciowym. Nie, tego wam nie zrobię. Przedstawię wam za to historię miłości ponad podziałami. Ona - czarna. On - biały. Miejsce: USA, stan Virginia. Czas: rok 1966. Na podstawie artykułu z magazynu Life pt. "The Crime of Being Married".
Richard i Mildred, przyszli państwo Loving, urodzili się i wychowali w hrabstwie Caroline w Virginii, którego mieszkańcy byli bardziej tolerancyjni niż w reszcie tego stanu. W 1958 wybrali się do Waszyngtonu, by wziąć ślub. Wzięli. No i się zaczęło.
Pięć tygodni później, w tym do niedawna tolerancyjnym hrabstwie, zostali wywleczeni z łóżek przez ludzi miejscowego szeryfa o drugiej w nocy i wsadzeni do więzienia. Dano im do wyboru: rok w więzieniu lub opuszczenie stanu na 25 lat. Sędzia motywował swoją decyzję podniosłymi słowami (odwołującymi się do religii, a jakże), uznając, że Bóg nie po to stworzył odrębne rasy na odrębnych kontynentach, by te miały się teraz mieszać poprzez małżeństwo. Wystraszeni państwo Loving przenieśli się więc w pobliże Waszyngtonu. Gdy po pięciu latach wybrali się w rodzinne strony, chcąc odwiedzić rodzinę Mildred, zostali ponownie aresztowani. W poszukiwaniu pomocy napisali list do prokuratora Roberta Kennedy'ego. Zdecydowali się jednak zostać w Virginii na stałe i walczyć.
Małżonkowie (ich rodziny również) byli mocno związani z miejscem zamieszkania. Państwo Loving dorobili się trójki dzieci, którymi często zajmowała się matka pani Loving. Nie dziwne więc, że nie chcieli opuszczać domu i rodzinnych stron. Wymagającymi ludźmi nie byli. Richard pracował na budowie za 5 dolarów za godzinę, a w weekendy lubił ścigać się w swoim rozwalającym się samochodzie na organizowanych z przyjaciółmi wyścigach.
Sąsiedzi państwa Loving przyzwyczaili się do tej dwójki odmieńców zamieszkujących ich otoczenie. Za to gdy małżonkowie oddalali się od swego miejsca zamieszkania, otrzymywali ogrom zgorszonych i szyderczych spojrzeń, i słyszeli masę obraźliwych komentarzy. Milutko, co? Bronić się przed tym nie bardzo mieli jak, bo od razu oskarżono by ich o obrażanie białej ludności.
Jako że opowieść jest amerykańska, to musi być także amerykański happy end. Na mocy decyzji Sądu Najwyższego z dnia dwunastego czerwca 1967 roku, uznającej nielegalizowanie mieszanych małżeństw za niezgodne z konstytucją, państwo Loving mogli wreszcie zostać małżeństwem bez żadnych przeszkód. Zalegalizowanie małżeństwa Richarda i Mildred Loving wpłynęło niewątpliwie na życie innych. Jednak powtarzając za Robertem: "Myśleliśmy o innych ludziach, ale nie robimy tego tylko dlatego, że ktoś to musiał zrobić i my chcieliśmy być tymi jedynymi. Robimy to dla nas, bo chcemy żyć w tym miejscu".
Ładna historia. Prosta. Normalna jak upalny dzień w lecie. I bohaterowie tacy... raczej nijacy. Ani wykształcenia, ani talentu, ani pieniędzy, ani pochodzenia. Żeby oni chociaż byli piękni! Ale jak dla mnie ta normalność i przewidywalność są dowodem na siłę miłości. Na to, że może ona jednak pokonać polityków, sędziów i okrutne zakazy. Właśnie ta historia. Żadna tam Julia na balkonie.
Grafika:
Komentarze [0]
Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?