W połowie drogi na Erebor
Wiele emocji wywołał (i nadal wywołuje) film Petera Jacksona „Hobbit: niezwykła podróż”. Nie wiem czym tu się podniecać, skoro każdy drogi, amerykański i od dawna zapowiadany film wywołuje wiele skrajnych odczuć, szczególnie w zainteresowanych środowiskach, a cóż na to poradzić, że gros ludzi należy do fanów Tolkiena. Niedawno i mnie udało się obejrzeć ten film i muszę powiedzieć, że się nie rozczarowałem. Film (choć trwa prawie trzy godziny) nie zanudza, ale przez przedwczesnych krytyków byliśmy na coś takiego przygotowani. W końcu trylogię „Władcę Pierścieni” opowiedziano w 3 filmach, a jedną przygodę Bilbo Bagginsa rozbito na trzy części.
Peter Jackson – reżyser wspomnianej Trylogii – stanął na wysokości zadania. Świetnie dobrał aktorów; Martin Freeman jako poczciwy, skromny i iście hobbicki Bilbo, Richard Armitage w roli Thorina Dębowej Tarczy, który z krasnoludem w filmie miał mało wspólnego, ale mistrzowsko zagrał następcę tronu, stary, dobry Ian „Gandalf” McKellin, przystojniak Aidan Turner w roli Kiliego i moje uosobienie Moradina – Dwalin (Graham McTavish). Kilka ról nie do końca mi pasowało. Gówniarsko wypadł Adam Brown jako Ori (ten z procą, o zgrozo!), strzelający z łuku Fili to jakieś qui pro quo, a cała trójka trolli była zbyt elokwentna jak na swój gatunek, podobnie jak król goblinów. Brunatny Czarodziej – Radagast – wyszedł na wioskowego głupka, szczególnie wtedy, gdy robił zeza. A jego króliczy rydwan, który ucieczką odwraca uwagę od uciekającej drużyny Thorina, także zasługuje na politowanie.
Oprócz tego większość scen w filmie (żeby nie napisać każda) jest mistrzowska. Warto tutaj też nadmienić, że Jackson posłużył się w „Hobbicie…” nowatorskim pomysłem wyświetlania filmu z prędkością 48 klatek na sekundę (wszystkie filmy kinowe wyświetlane są z prędkością 24 klatek na sekundę). Miało to dać widzowi poczucie przeniesienia w bajkowy świat oraz większą ostrość i dokładność szczegółów. Chociaż szukałem fachowych informacji na ten temat, to nie mogłem znaleźć nic konkretnego, więc napiszę, że z mojej perspektywy ostrość filmu była po prostu zwyczajna. Jedyne, co z technicznego punktu siedzenia mogłem zauważyć, to szczegółowość postaci dalszoplanowych – każdy goblin miał własne, aczkolwiek krótkie życie i nawet, gdy pojawiali się w zupełnym tle przez ułamek sekundy, to byli naprawdę realistycznie szlachtowani przez najbliższego krasnoluda; żaden z goblinów nie był ignorowany i ginęli naprawdę na różne sposoby. Nie wiem czy to była zasługa 3D, czy właśnie tej technologii, a może po prostu efektów specjalnych, ale warto na to zwrócić uwagę.
Świetnie, wręcz mistrzowsko zostały dopracowane zdjęcia. W pamięci utkwiły mi szczególnie dwie sceny: mroczna scena rozliczenia przez Azoga swoich dowódców na szczycie jakiejś góry oraz widowiskowa potyczka kamiennych gigantów z całą drużyną na kolanie jednego z nich. Spostrzegawczym proponuję porównanie wyglądu wargów w „Hobbicie…” i w Trylogii. Nieco luźniejszy, wręcz humorystyczny był moment z trollami, aczkolwiek wprowadzanie jakiegokolwiek humoru było tu niepotrzebne. Wtedy można też było poczuć specyficzne zachowanie krasnoludów. Bez chwili wątpienia i z wielką furią wpadli na kilkukrotnie większych od siebie przeciwników i walczyli z nimi jak na krasnoludów przystało. Na długo przed filmem reżyser zapowiadał, że film zbliży widzom wspólnotę tych istot: ich zwyczaje, charaktery i mentalność. Faktycznie, w drużynie każdy towarzysz jest inny, cechują ich zupełnie różne temperamenty, osądy i zachowania.
Kolejny wielki plus za to, że niektóre momenty przywołują jako żywo motywy znane nam z Trylogii: charakterystyczną, wspaniałą muzykę Howarda Shore’a oraz użycie owada jako posłańca po Wielkie Orły.Po seansie doszedłem do wniosku, że przygoda Bilba została opowiedziana tylko do połowy, a przede mną jeszcze 2 części „Hobbita”. Nie mniej przez te ponad 2,5 godziny nie ziewnąłem ani razu, choć niektóre sceny ewidentnie się przedłużały. Film jednak na tym nie tracił. W tym przypadku rozwlekłość niektórych scen nie działa na jego niekorzyść, bo są one naprawdę pierwszorzędnie nagrane. Muszę się jednak zgodzić z tym, że zabieg rozbicia książki na 3 osobne filmy to ewidentny zabieg finansowy, bo myślę, że reżyser byłby w stanie streścić przygody „Włamywacza” w jednej części. Co oczywiście nie zmienia faktu, że jestem skłonny zapłacić za kolejne 2 bilety, aby móc zobaczyć dokończenie przygód Bilbo Bagginsa w zamyśle Petera Jacksona.
Fenrir
Grafika:
Komentarze [5]
2013-01-15 17:25
Ej, aktor grający Gandalfa nazywa się Ian McKellen.
W nicku link do mojej opinii. Gdyby ktoś był ciekawy.
2013-01-13 18:04
Został mi za kulisami wytknięty błąd. W 2. akapicie napisałem, że to był król gnomów. Oczywiście chodziło mi o gobliny. Przepraszam; zwykły lapsus.
2013-01-11 15:17
Przecież ten film to nuda i nic ciekawego, oprócz muzyki i krajobrazu. Jak trylogie pierścienia oglądałem z zaciekawieniem, to Hobbita ze znudzeniem. Pieniążków brakuje, to trzeba zrobić kolejnego gniota. Byłem w kinie, obejrzałem, ale drugi raz bym nie poszedł.
2013-01-10 18:50
Robię to tylko w przerwie między całkami a momentem bezwładności. Jak będę miał chęć, temat i czas… chociaż nie, ze 2 czasy, to będę coś myślał dalej ;) Mam nadzieję, że nie wyszedłem z wprawy. Wiem, że też miałeś chęć na ten temat; jak coś to masz moje błogosławieństwo.
2013-01-10 17:08
Miło, że wciąż masz ochotę bawić się w naszej piaskownicy, Fenrirze.
- 1