W poszukiwaniu emocji
Don Johnston (Bill Murray) jest podstarzałym kobieciarzem, wiecznym kawalerem niezdolnym do tworzenia trwałych związków i człowiekiem obojętnym na wszystko, co nie pasuje do jego życia. Nie musi pracować, dorobił się bowiem na komputerach. Czas spędza przed telewizorem i na rozmowach z sąsiadem, Winstonem (Jeffrey Wright). Gdy opuszcza go kolejna kochanka, otrzymuje anonimowy list, w którym jedna z byłych miłości informuje go, iż niemal dwadzieścia lat wcześniej spłodził z nią syna.
Don początkowo nie zamierza w żaden sposób zareagować na tę wiadomość, jednak daje się namówić Winstonowi i decyduje się odwiedzić rozrzucone po Ameryce potencjalne kandydatki na matkę swojego potomka: Laurę (Sharon Stone), Dorę (Frances Conroy), Carmen (Jessica Lange) i Penny (Tilda Swinton).
Jim Jarmusch lubi zaskakiwać. Jego najnowszy film, „Broken Flowers”, znacząco różni się od tego, co reżyser prezentował w swoich ostatnich dziełach (mocny „Truposz” i „Ghost Dog”, wypełnione dialogami „Kawa i papierosy”), wracając raczej do poetyki znanej z „Inaczej niż w raju”, choć o niebo dojrzalszej i doskonalszej warsztatowo, przyprawionej także sporą dozą humoru. Niespieszna narracja, statyczna praca kamery, lakoniczne rozmowy, oszczędna muzyka – tego należy się spodziewać.
I chociaż film nawiązuje do popularnych schematów kina drogi, Jarmusch przetworzył je na własny użytek, tworząc w rezultacie opowieść nie poddającą się łatwej klasyfikacji. Podróż, w którą wyrusza główny bohater, ma wprawdzie jasno wytyczony cel, jednak sama też staje się celem. Zblazowany Johnston musi skonfrontować się z przeszłością i wziąć za nią odpowiedzialność, co staje się dla niego przyczynkiem do wysunięcia nosa poza skorupę i poszukania w świecie czegoś, na czym będzie mu naprawdę zależeć. Rozczaruje się jednak ten, kto oczekuje klasycznego happy endu. Wieloznaczne zakończenie jest tylko jednym z licznych tropów, jakie pod nos widza podsuwa reżyser, dając mu możliwość różnorakiej interpretacji, zarówno w kwestii głównej intrygi, jak i wewnętrznej przemiany samego Dona.
Jest też „Broken Flowers” intrygującym portretem współczesnej Ameryki, ukazującym mentalną i majątkową różnorodność jej mieszkańców – zadziwiająco autentycznych postaci, żywcem wyjętych z rzeczywistości, próbujących toczyć normalne życie w pełnym przeszkód świecie.
Niczym byłaby cała ta historia, gdyby nie znakomite aktorstwo. Jarmusch nigdy nie miał problemów z przyciągnięciem gwiazd, więc i tym razem zebrał na planie dobrze znanych publiczności artystów. Między wyważonymi słowami, w drobnych gestach i mimice kryją oni więcej emocji, niż potrafi zaoferować niejeden stricte hollywoodzki wyciskacz łez. Wielkie brawa dla Billa Murraya, który prawie cały czas zachowuje na poły pocieszną, na poły wzruszającą kamienną minę, a mimo to spogląda się na niego z uwagą, próbując wychwycić z trudem przebijające się na zewnątrz ślady uczuć i przemyśleń.
Tym, którzy lubią subtelne kino, gdzie postacie są ważniejsze od fabuły, a morał nie jest podany na tacy, polecam z całego serca „Broken Flowers”. Inni zapewne się znudzą, zawiodą i na dobre zniechęcą do pana Jarmuscha
Grafika:
Komentarze [6]
2007-06-12 10:12
O boshe… lol i tyle. recenzja niczego sobie, ale jak tak mówisz potwierdzasz tylko ze Tobie tez sie podoba…:/ ah ta skromność;)
2007-05-31 18:03
sztum i tyle
2007-05-18 15:54
Oj, ludzie, nikt mnie nie chce zjechać, więc zrobię to sam: ta recenzja jest bezpłciowa i nie oddaje bogactwa filmu. Napisana zdecydowanie zbyt szybko. Przepraszam, w najbliższym czasie postaram się zrehabilitować.
2007-05-16 17:07
Mi też się podobał. Recenzja zresztą też w porządku.
2007-05-14 20:24
stare jak świat,mimo tego czasami do niego wracam. Ale recenzja napisana bez zarzutu. pozdrawiam. :)
2007-05-14 10:06
Widziałem ten film. Niezły, choć nie dla wszystkich. Koneserów z pewnością zadowoli.
- 1