Walka trwa, zwycięstwa nie widać
Kilka dni temu pojawiło się w mediach wiele doniesień na temat walki naszego rządu z tzw. „dopalaczami”. Czym więc są te „dopalacze”? To substancje chemiczne lub ich mieszanki o działaniu psychoaktywnym, nie znajdujące się na razie na liście substancji zabronionych, która opublikowana została w ustawie o przeciwdziałaniu narkomanii. A zatem są to środki legalne. Skład chemiczny dopalaczy pozostaje jednak tajemnicą ich producentów, a zadaniem tych środków jest wywoływanie efektu zbliżonego do tego, jaki daje spożycie narkotyków, np. amfetaminy. Handel dopalaczami był więc do niedawna poza jakąkolwiek kontrolą, a rozprowadzała je sieć wyspecjalizowanych sklepów zwanych smart shopami. Dlaczego tak jest? Powód jest prosty. Na opakowaniu tych środków widnieje informacja, że jest to wyrób kolekcjonerski, nieprzeznaczony do spożycia przez ludzi, a jeśli ktoś przez nieostrożność je spożyje, to powinien niezwłocznie udać się do lekarza.
To jednak tylko sprytna przykrywka, bowiem środki te kupowane są bynajmniej nie przez kolekcjonerów tabletek, którzy kupowaliby je po to, aby umieszczać je potem w klaserach i trzymać na półkach obok kolekcji znaczków czy monet. Środki te, jak wszyscy dobrze wiemy, kupują głównie małolaty i to w jednym konkretnym celu – odurzania się.
Przez kilka ostatnich dni docierają do nas z mediów informacje o kolejnych ofiarach dopalaczy walczących o życie w szpitalu. Często taka ofiara dopalaczy nie pamięta nawet, co spożyła. Ba, składu tego specyfiku nie znają nawet jego sprzedawcy, dlatego udzielenie takiemu delikwentowi natychmiastowej pomocy jest bardzo trudne. Chociaż dopalacze te na naszym rynku nie znajdują się od tygodnia, to rząd (wiedząc co to za substancje i do czego służą) nie zrobił nic, aby uniemożliwić lub choćby utrudnić ich sprzedaż. Dlatego ostatnia akcja rządu, skutkująca zamknięciem smart shopów (nazwa tych sklepów pochodzi od rzekomych własności sprzedawanych tam substancji, reklamowanych jako usprawniające funkcje poznawcze), postrzegana jest powszechnie jako działanie polityczne związane ze zbliżającymi się wyborami samorządowymi. Opozycja zarzuca zaś i w tej kwestii rządowi nieudolność. Myślę, ze zwolennicy tego poglądu mają sporo racji, bowiem jeśli teraz sprzedawcy dopalaczy złożą pozwy do sądu – a już to zapowiedzieli – i wygrają (a mają na to dużą szansę), to Skarb Państwa będzie musiał wypłacić im wielomilionowe odszkodowania (oczywiście z pieniędzy podatników). Moim zdaniem, to bardzo poważny problem i niezwykle trudne zadanie, przed którym stanął nasz rząd. Walka z dopalaczami powinna być bez wątpienia dobrze zaplanowana, a przecież wszyscy zdajemy sobie sprawę, że dobrego planu nie da się ułożyć w 3 dni, nie wspominając już o zmianach, które należałoby wprowadzić w odpowiednich ustawach. Zastanawiam się czy najlepszym rozwiązaniem nie byłoby dopuszczanie tych dopalaczy do sprzedaży, ale pod warunkiem uzyskania atestu odpowiednich instytucji? Dopalacze musiałyby wtedy być przebadane na zawartość różnych niebezpiecznych dla zdrowia substancji zanim uzyskałyby zgodę na dopuszczenie ich do obrotu handlowego. A jeśli wykryto by w nich jakieś substancje niebezpieczne dla zdrowia lub psychoaktywne, to rozumiem, że odpowiednie instytucje jak najszybciej dopisałyby te związki chemiczne do listy substancji zakazanych.
Właściciele największych sieci sklepów z dopalaczami widzą jednak tę sprawę inaczej. Ich zdaniem rząd walczy z ich biznesem, bo zwyczajnie chce zwalczyć konkurencję dla mafii i dilerów narkotykowych. A poza tym rząd zamykając legalnie działające sklepy z wyrobami kolekcjonerskimi, odwraca uwagę obywateli od znacznie ważniejszych spraw. Trochę to naciągana ideologia, ale właściciele smart shopów łączą siły i przystępują do walki o odszkodowania. Ci sami ludzie odcinają się jednak zdecydowanie od Dawida B., zwanego ostatnio w mediach „królem dopalaczy”, co mnie jednak nie dziwi, ponieważ ten człowiek personifikuje w tej chwili całą aferą i jest mocno znienawidzony przez sporą część społeczeństwa.
A co rząd na to? Rząd planuje nowe ustawy i zamierza dodać do listy środków zabronionych kilkanaście nowych substancji psychoaktywnych, Czy to rozwiąże problem? Moim zdaniem nie. Na rynku pojawią się przecież nowe, może jeszcze bardziej niezebzpieczne środki, podobne choćby do „Tajfuna”, w którego składzie znaleziono np. Gacyklydynę. Coraz częściej i coraz głośniej mówi się jednak i o tym, że dużo lepszym rozwiązaniem byłaby legalizacja marihuany, która jest o wiele bezpieczniejsza dla zdrowia niż wspomniane powyżej środki. Branża producentów dopalaczy straciłaby wówczas gros swoich klientów, co mogłoby doprowadzić ją do plajty. Tak czy inaczej nasz rząd musi podjąć teraz ważną decyzję w tej kwestii. Czy zdecyduje się jednak na świadomą utratę części swojego elektoratu (przypuszczalny skutek ewentualnego zalegalizowania marihuany)? – nie wiem.
Społeczeństwo jest natomiast w kwestii dopalczy prawie jednomyślne. Powszechnie uważa się, że powinny one całkowicie zniknąć z rynku. Kwestią sporną jest natomiast sposób, w jaki należałoby tego dokonać. Każdy z proponowanych powyżej sposobów ma jakieś zalety, ale też i wady. Jedno jest pewne, bez przemyślanych, dalekowzrocznych działań rządowych, połączonych z jednoczesnym uświadamianiem młodzieży na temat zagrożeń jakie niesie z sobą korzystanie z dopalaczy, będzie to nadal tylko walka z wiatrakami.
Grafika:
Patyk
Komentarze [4]
2010-10-10 20:16
A co do dopalaczy, można mnie uznać za osobę znającą się na medycynie troszkę lepiej od większości polityków, a zwłaszcza dziennikarzy ;-)
2010-10-10 20:13
WłOS:
Moim zdaniem dopalacze same w sobie są poważnym problemem, a nie tylko zadymką medialną. Inna sprawa, że burzę rozpętano tuż przed wyborami. Czy to wszystko jednak po to, żeby ukryć rzeczywiste problemy, głównie dług publiczny? W pewnym sensie tak, ale tylko dlatego, że medialnie trudno jest się bronić przed zarzutami wynikającymi li tylko z interpretacji obecnej sytuacji gospodarczej.
Stwierdzenie, że “każdy obywatel Polski rodzi się z dziewiętnastoma tysiącami długu” dużo silniej działa na wyobraźnię, niż odpowiedź, że przeciętny obywatel więcej pieniędzy odprowadza do kasy państwowej w ciągu jednego roku.
Prawda na temat naszego zadłużenia jest taka, że przekroczony jest stan ostrzegawczy, ale nie alarmowy. Porównując dzisiejszy dług do czasów Gierka: mamy obecnie około 90 mld $ zadłużenia zagranicznego sektora państwowego, pod koniec epoki Gierka było to około 25mld $. Obecnie mamy około 45 mld euro i prawie 60 mld$ rezerw walutowych; w czasach gierkowskich nie mieliśmy ich wcale. 25mld $ zadłużenia z epoki gierkowskiej to trzykrotność ówczesnego rocznego eksportu, współczesne zadłużenie zagraniczne sektora państwowego to wartość półrocznego eksportu.
Oczywiście te wszystkie dane nie robią większego wrażenia na maluczkich, ale wrzeszczeć na trwogę że toniemy opozycja lubi. Oczywiście Ci wszyscy panowie i panie w garniturkach nie przyznają się, że oni również przyłożyli do tego swoje rączki, czy to zadłużając, czy poprzez samo zaniechanie reformy finansów publicznych, chociaż każde ugrupowanie polityczne w dzisiejszym sejmie miało okazję taką reformę przeprowadzić.
Prawda jest taka, że rząd zadłuża się na wydatki sztywne, które stanowią 75% budżetu, podczas gdy budżet uważa się za zrównoważony przy wydatkach sztywnych o 15 pkt.proc. niższych.
A na alarm trzeba bić, bo jeśli ugrupowania w obecnym sejmie będą dalej rządzić, to rzeczywiście w perspektywie 10 lat zrobi się źle.
Pierwszym czynnikiem poprawiającym stan finansów publicznych powinno być zmniejszenie udziału państwa w państwie. Wystarczy sterowanie pracą urzędów powierzyć prywatnym firmom; idę o zakład, że zmniejszy to pięciokrotnie koszty działania administracji państwowej i trzykrotnie zwiększy ich sprawność działania. I na pewno jest wiele innych dobrych pomysłów na poprawę sytuacji w Polsce…
Rozpisałem się na temat ekonomii, ale na temat dopalaczy muszę jeszcze dokończyć:
Problemem jest nie to, że bez wątpienia niebezpieczne substancje, jakimi są legalne narkotyki, są w ogóle dostępne, ale fakt, że dostęp do nich i ich skład nie są w żaden sposób kontrolowane. Jeśli rząd ich po prostu zakaże, to da grupom przestępczym kolejną żyłę złota.
Pa.
2010-10-10 16:36
Problem dopalaczy można było rozwiązać dawno temu, dziwi mnie więc fakt, że akurat teraz we wszystkich mediach, ze zwielokrotnioną siłą napychane są do naszych uszu i oczu kolejne informacje o rzekomych zgonach osób korzystających z tychże środków. Nie słychać wypowiedzi ludzi kompetentnych, lekarzy, chemików – jeden wielki szlam. Zbędne wydaje mi się więc podchwytywanie tematu i pisanie tekstów na ten temat ponieważ, jak mój poprzednik napisał – niewiele wiemy o faktycznym składzie, sposobie działania wszysttkich środków określanych mianem dopalaczy. Póki ludzie znający się na sprawie nie dokonają wnikliwych analiz, nie wyciągną wniosków to my tym bardziej powinniśmy milczeć i w sprawie zdecydowanego zdania nie zabierać. Cała sprawa pojawiła się z inicjatywy rządu i jego intencji nie sposób nie zauważyć. Problem krzyża pod Pałacem został rozwiązany, telewizja (przynajmniej ta publiczna) zaczęła nieśmiało pokazywać materiały o sprawach naprawdę istotnych, dotarły nawet informacje o pogarszającym się stanie polskiej gospodarki, rosnącym deficycie. Minęło parę dni od jednej atrakcji i mamy nową – dopalacze. To kolejne tygodnie bezsensownego gadania i wciskania ludziom starego kitu – tego samego badziewia lecz w innym opakowaniu. Media szybko załapały w co gramy i błyskawicznie wykreowały złego bohatera, króla dopalaczy – Tusk natomiast to dobry acz surowy szeryf, który będzie niczym wyklęty przezeń Ziobro działał na granicy prawa. Czy to nie jest śmieszne? Nie. To jest już żenujące. Jeszcze bardziej żenujące jest to, że ludzie nadal traktują to wszystko śmiertelnie poważnie.
2010-10-10 13:50
Dopalacze to dobry temat przed wyborami dla wszystkich ugrupowań. Rząd chce pokazać jak bardzo przeciwny jest odurzaniu się czymkolwiek poza wódzią – palikotówką, a opozycja swoim zwyczajem stara się pokazać, jaki to ten rząd jest nieudolny. Szkoda tylko, że nikt nie słucha ludzi, którzy mieliby w tej sprawie coś mądrego do powiedzenia. Gdzieś widziałem informację, że toksykolodzy woleli, gdy ludzie grzali kokainę, zarzucali LSD albo nasz swojski polski kompot, czyli krajową heroinę. Przynajmniej wiadomo było mniej więcej, jak ich leczyć. Przy dopalaczach przeważnie można tylko czekać, bo de facto nic o nich nie wiadomo.
Czy lekarze leczący zatrucia mogliby mieć coś w sprawie dopalaczy do powiedzenia?
Problem w tym, że w mediach wypowiedzi ludzi mających jakiekolwiek pojęcie o substancjach psychoaktywnych jest jak na lekarstwo (sic!). Wszędzie tylko politycy albo dziennikarze kłapiący jadaczkami takie brednie, że człowiekowi włosy dęba stają. Wszędzie zapłakane rodziny ofiar dopalaczy. Szkoda, że nie podają, ile osób przez ostatnie dwa tygodnie zachlało się na śmierć albo zginęło po pijaku w wypadkach samochodowych. Alkohol jednak nie jest tak chwytliwy.
Od dziesięciu lat prawo karze obywatela za najmniejszą nawet ilość posiadanego narkotyku. Od dziesięciu lat problem narkomanii narasta.
Jedynym sensownym i skutecznym sposobem na ograniczenie zjawiska choroby uzależnieniowej jest ścisłe kontrolowanie składu preparatów, opracowanie szczegółowych norm oraz koncesjonowanie dystrybucji.
Podstawą całego systemu powinna być jednak edukacja; żeby była skuteczna, należy grupę ryzyka, czyli nastolatków, traktować jak rozumnych, młodych ludzi, a nie tłum baranków coraz luźniej tłoczący się w niedzielę pod amboną.
Jeśli po prostu zakażemy dopalaczy, młodzi zaczną wciągać butapren, jeśli zakażemy butaprenu, zaczną zapychać gałkę muszkatołową, jeśli zakażemy i tego, ludzie zaczną brać aviomarin. Żadna głupia ustawa nie zatrzyma prawa naturalnego, które pcha człowieka w stronę odmiennych stanów świadomości; to taki efekt uboczny dużego mózgu.
Politycy są jednak cwani; wiedzą, że jeśli będą zakazywać, to głupi naród kupi tę ich moralną gębę i posłusznie zagłosuje po ich myśli, a naród niestety łyka te brednie jak ciepłe bułki.
- 1