Szkolna Gazeta Internetowa Liceum Ogolnoksztalcacego im. Mikolaja Kopernika w Tarnobrzegu

Wielka odwaga rodzi się w sumieniu   

Dodano 2017-01-11, w dziale recenzje - archiwum

Historie pisane przez życie są najciekawsze, a historia Desmonda Dossa jest niewątpliwie jedną z najoryginalniejszych i najbardziej poruszających serca. Nie dziw więc, że Mel Gibson postanowił przenieść ją na duży ekran. Dziś mogę powiedzieć, że zrobił to rewelacyjnie, a zgadza się ze mną chyba większość kinomaniaków, nazywając jego "Przełęcz ocalonych" "Szeregowcem Ryanem" naszych czasów.

/pliki/zdjecia/1_8.jpgGibsonowi udało się pozyskać do swojej produkcji iście mistrzowską obsadę. Andrew Garfield, który wcielił się w główną postać, swoim urokiem i grą sprawił, że nie dało się oderwać od niego wzroku. Co by nie mówić, to w końcu na jego barkach spoczął ciężar filmu. W roli jego ukochanej możemy obejrzeć Teresę Palmer, która być może nie zagrała fajerwerków, ale była bardzo sugestywna i przekonująca. Kawał dobrej aktorskiej roboty wykonał także Hugo Weaving, obsadzony w roli ojca. Trudno także nie wspomnieć tu o kreacjach pozostałych aktorów, którzy zagrali żołnierzy towarzyszących Desmondowi (m.in. Vince Vaughn, Sam Worthington czy Luke Pegler). Dzięki nim oglądałam ten film z wypiekami na twarzy. Ci świetnie zróżnicowani charakterologicznie przez scenarzystów (Robert Schenkkan, Andrew Knight) żołnierze od razu zaskarbili sobie moją sympatię. Ba, na swój sposób zżyłam się z nimi i kibicowałam im do końca.

Film opowiada historię pewnego amerykańskiego żołnierza, Desmonda, który wbrew wszystkim postanowił pójść na wojnę, ale nie po to, aby zabijać. Chciał być sanitariuszem i ratować na polu bitwy życie innych ludzi. Jako głęboko wierzący członek Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego, nie mógł bowiem wziąć do ręki broni i walczyć, bo kłóciło się to z jego poglądami i wyznawanymi religijnymi zasadami. Jak nietrudno się domyślić był z tego powodu tępiony i wyśmiewany przez swoich kolegów z oddziału i nie raz był przez nich namawiany do opuszczenia armii. Ale Desmond był uparty i chciał wypełnić swój obywatelski obowiązek wobec ojczyzny. Ostatecznie pozwolono mu przejść szkolenie sanitarne i zostać sanitariuszem.

Niedługo po tym fakcie jego odział zostaje wysłany na pole bitwy, aby zdobyć jeden z najważniejszych strategicznie punktów na Oceanie Spokojnym – wyspę Okinawę. /pliki/zdjecia/prze 2.jpg Gibson tak realistycznie sfilmował bitwę między amerykańskimi i japońskimi żołnierzami, że siedząc w kinowych fotelach, nietrudno uwierzyć w piekło na Ziemi. Nie chcę się tu rozpisywać na temat morza krwi, odrywanych pociskami kończyn, rozległych poparzeń i zmasakrowanych ciał żołnierzy leżących na polu bitwy, bo żadne słowa nie są w stanie opisać tej masakry, a mogą jedynie zniechęcić kogoś do obejrzenia tego filmu, który - powiedzmy sobie szczerze –do najlżejszych nie należy. Sceny batalistyczne są wręcz dantejskie. Widziałam na sali kinowej osoby, które co chwilę zasłaniały sobie oczy dłońmi. Oglądając tę rzeź, zapewne niejednego widza naszła refleksja nad kruchością ludzkiego życia. Niejeden mógł się też zadziwić, widząc, do czego zdolni są ludzie w stanie zagrożenia. Cóż, wojna to zło w najczystszej postaci, które potrafi wyzwolić w ludziach prawdziwe bestie. Okazuje się jednak, że nawet w takich chwilach i w takich miejscach zawsze znajdzie się ktoś, kto przypomina innym o tym, że jednak jesteśmy ludźmi. W tym filmie taką rolę spełnił wspomniany powyżej Doss, który przemierzał pole bitwy, mimo spadających bomb i latających dookoła pocisków, bez żadnego uzbrojenia, a jedynie z Biblią schowaną w kieszeni. Wyciągał postrzelonych żołnierzy z pola bitwy, przenosił ich w bezpieczne miejsca i opatrywał im rany. Szczególnie ujął mnie fakt, że dla niego nieważny był mundur, tylko człowiek. Pomagał wszystkim, których na swej drodze napotkał. Nawet w przeciwnikach widział ludzi, /pliki/zdjecia/3_5.jpgktórym trzeba pomóc i bez skrupułów ratował im życie. Nie powiem, ujęło mnie to bohaterstwo i heroizm w najczystszej postaci.

Nie chcę tu spoilerować, pisząc, ile osób Desmond uratował i w jaki sposób to uczynił. W każdym razie za swoje czyny został po wojnie odznaczony Honorowym Orderem Kongresu, który odebrał z rąk prezydenta Harry’ego Trumana. Postać zdecydowanie warta uwagi, a historia zasługująca na utrwalenie w produkcji filmowej. Gibson przedstawił ją oczywiście według hollywoodzkiego schematu, ale pomijając ten drobny mankament, nie boję się powiedzieć, że zrobił to genialnie.

Dawno nie widziałam tak dobrego, przejmującego, brutalnego, obrazującego koszmar wojny filmu. Obraz Gibsona to widowisko batalistyczne, romans, rodzinny dramat oraz opowieść o męskiej przyjaźni wykutej w ogniu moździerzy w jednym. Pierwszorzędna, koronkowa robota w tradycyjnym stylu, ukazująca pełnokrwistych ludzi, mierzących się ze strachem i własną ograniczonością a nie kolorowych, latających cudaków, którzy zdominowali kino w ostatnich latach. To także fenomenalnie wręcz nakręcone sceny batalistyczne. Bitwa to po prostu audiowizualny majstersztyk - ujęcia z dynamicznym drugim planem, pozwalają poczuć atmosferę. Muzyka podbija natomiast dramaturgię tych starć, buduje klimat, a gdy trzeba to też wzrusza. /pliki/zdjecia/prze 4.jpgPowalają również tradycyjne efekty specjalne. Gibson pokazał wojnę bez upiększeń, taką jaka jest, brudna, straszna i bezsensowna oraz bohatera, wiernego swym zasadom, nie pasującego do tego piekła. Myślę, że wszystkich widzów historia ta wbiła w fotel, a niejednemu łza zakręciła się w oku. Reżyser uświadamia nam również, do jakich tragedii prowadzą zazwyczaj międzynarodowe konflikty, dając do zrozumienia, że większość z nich można by rozwiązać w bardziej cywilizowany sposób. Namalował przepiękną metaforę życia, śmierci, odwagi, miłości i "czegoś", co zniszczy ludzkość, jeśli nie pokonamy własnych wewnętrznych wojen, nie ukrzyżujemy się i... z zachwytem nie spojrzymy w górę, by z jeszcze większym zachwytem dostrzec potem to, co jest "na dole". Jego talent sprawił, iż udało mu się uniknąć niepotrzebnego patosu, choć przydarzyło mu się kilka banalnych scen. Widzowie, opuszczający wraz ze mną kino, byli zachwyceni, a przymiotnik genialny używany był przez nich chyba we wszelkich możliwych konfiguracjach. Mnie to nie dziwi, bo naprawdę może zabraknąć słów, by opisać tak dobrą produkcję.

Grafika:

Oceń tekst
  • Średnia ocen 5.4
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
  • 6
Średnia ocena: 5.4 /30 wszystkich

Komentarze [0]

Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?

Dodaj komentarz

Możesz używać składni Textile Lite

Aby wysłać formularz, kliknij na lwa (zabezpieczenie przeciw botom)

Najczęściej czytane

Najaktywniejsi dziennikarze

Luna 100luna
Artemis 27artemis
Hush 15hush
Hikkari 11hikkari

Publikujemy także w:

Liczba osób aktualnie czytających Lessera

Znalazłeś błąd? - poinformuj nas o tym!
Copyright © Webmastering LO Tarnobrzeg 2018
Do góry