Wróciłem - S.H.
Bardzo wielu ludzi na świecie czekało na ten dzień, odliczając minuty do chwili, gdy znów będą mieć okazję obejrzenia na ekranie ekscentrycznego i nieprzewidywalnego Sherlocka Holmesa. I stało się. Pierwszego dnia 2017 roku genialny detektyw wrócił! Po finale 3-ciego sezonu i sukcesie „Upiornej panny młodej”, z kolejnym sezonem ja także wiążę naprawdę wielkie nadzieje, bo to jedna z moich ulubionych serii.
Najnowsza seria to trzy pełnometrażowe odcinki. Pierwsze minuty odcinka "Sześć popiersi Thatcher", w którym znani nam już bohaterowie rozwiązują na pozór trywialną sprawę zniszczenia kilku wizerunków premier Margaret Thatcher, wystarczyły, abym znów poczuła ten swoisty klimat. Pierwsza połowa odcinka wprowadziła mnie z powrotem w świat serialu, za to druga to już kręta droga w kierunku finałowego szoku, po którym nic nie będzie już takie samo. Scenografia i ścieżka dźwiękowa jak zwykle wspaniałe, ale coś jednak było tym razem nie tak. W poprzednich sezonach każde śledztwo było nietypowe, a każda „sprawa” skrupulatnie omawiana. Tym razem jest inaczej. Śledztwa prowadzone są jedno po drugim i jakoś tak bezrefleksyjnie. W poprzednich sezonach każde zabójstwo intrygowało i nie raz dyskutowaliśmy potem w kręgu rodziny o zarówno o nich jak i o możliwych rozwiązaniach tych spraw. Jako fanka serii zakładałam, że teraz także będę potrzebowała trochę czasu na przemyślenia, a nasze rodzinne dyskusje odżyją. Po obejrzeniu pierwszego odcinka nowego sezonu poczułam jednak zawód, spory zawód…
Plusem, jak zwykle, okazała się być gra aktorska. Benedict Cumberbatch, wcielający się w postać głównego bohatera, pokazał klasę. Ponownie utwierdził mnie w przekonaniu, że jest niezastąpiony w tej roli. Żaden z jego ruchów nie wygląda na wymuszony, a sposób w jaki okazuje uczucia (a raczej ich brak) jest genialny. Co prawda brakowało mi w tym odcinku jego sarkastycznych uwag, ale wynagrodziła mi to scena zabawy z dzieckiem. Zabrakło mi jednak pani Hudson i żal mi się zrobiło inspektora Grega czy tam Gavina, choć rozumiem, że scena z imionami musiała się tu pojawić. Wróg naszego detektywa powala swoją wiedzą z Wikipedii, za to postać Johna niestety irytuje. Pan Watson przekroczył bowiem granicę. Wprawdzie postać Marry nie należała nigdy do moich ulubionych, ale mimo to nie mogę zrozumieć, jak on mógł jej to zrobić. Zabolało mnie także i to, jak John potraktował swojego przyjaciela. Rozumiem ból, jaki mógł odczuwać, ale uważam, że mocno przesadził. „Brudy” z przeszłości pani Watson także miały ogromny potencjał, ale według mnie nie został on w pełni wykorzystany. Wątki nie kleiły się, a rozwiązanie zagadki okazało się irracjonalne.
Powiem tak. Pierwszy odcinek należał zdecydowanie do średnich i nie ma co porównywać go do wcześniejszych. Cóż, oczekiwania rzadko zostają spełniane, a "Sześć popiersi Thatcher", pomimo zgrabnej konstrukcji i dużej zawartości emocji, plasuje się moim zdaniem gdzieś pośrodku rankingu najlepszych odcinków "Sherlocka". Mam jednak nadzieje, że kolejny odcinek tego sezonu „Zakłamany detektyw” zrehabilituje te moje mieszane uczucia. Tak czy inaczej moja radość z powrotu na Baker Street 221 B jest ogromna.
Grafika:
Komentarze [1]
2017-01-11 15:34
mycroft już od dawna nie jest wrogiem
- 1