Z mojej ławki... jak z widowni
Lata obserwacji, poczynionych z mojej szkolnej ławki, zachęciły mnie do napisania tego felietonu. Rzekłbym, dodały odwagi, bo trzeba wam wiedzieć, że ze szkolnej ławki naprawdę wiele widać. Rozgrywające się na naszych oczach sceny, przypominają często naprawdę niezły film. Raz komedię, innym razem dramat, a niekiedy zdarzy się i thriller. My, młodzi, potrafimy zaskakiwać! Nie sposób się z nami nudzić. Każdy dzień przynosi coś nowego… a tam dzień, każda godzina, a nawet minuta jest inna! Nauczyciele też dobrze o tym wiedzą, bo z ich strony biurka widać nie mniej dobrze.
Często mamy na lekcji teatr jednego aktora. Reguły klasycystycznej koncepcji dramatu, czyli jedność miejsca, czasu i akcji, zostają zachowane. A przed nami na scenie solista: polonista, matematyk, geograf, chemik lub historyk. Dzień w dzień oglądamy spektakle co najmniej kilkunastu, nie zawsze już młodych i nie zawsze zdolnych aktorów. To prawda, że każdy z nich ma osobowość i warsztat, ale niestety nie każdy już potrafi porwać swą kreacją wymagającą publiczność.
Z drugiej strony biurka wygląda to zapewne podobnie, tyle że obsada spektakli jest znacznie liczniejsza. Oglądanie lekcji licealistów to bez wątpienia musi być niezwykłe doświadczenie, a ilość nieoczekiwanych zwrotów akcji usatysfakcjonowałaby zapewne samego Homera czy też innego Sofoklesa.
Pierwszą czynnością ucznia wchodzącego do sali (a już szczególnie pierwszoklasisty) jest znalezienie sobie bezpiecznego miejsca. Najlepiej takiego, w którym da się przetrwać trzy kolejne lata, nie będąc zbyt często niepokojonym przez nauczyciela. Dobre miejsce to takie, z którego można też wygodnie, szybko i niezauważalnie dla nauczyciela, komunikować się z wieloma innymi przedstawicielami społeczności klasowej. Stąd nie powinno nikogo dziwić, że od zawsze najbardziej oblegane są ostatnie ławki w rzędzie na wprost biurka nauczyciela. Wiadomo bowiem powszechnie, że obserwacja w linii prostej nie jest taka prosta. Dzięki temu zabiegowi możemy przez kolejne minuty, zupełnie nie niepokojeni, sprawdzić sobie, co nowego słychać w sieci bądź też prowadzić ożywione rozmowy z sąsiadem z ławki, a także z tymi, którzy siedzą w sąsiednich ławkach. Następne minuty możemy poświecić na grzebanie w swoim plecaku i wydobywaniu z niego (oczywiście bez zbytniego pośpiechu) różnych mniej lub bardziej potrzebnych nam w danym momencie przyborów. Ma to znaczenie taktyczne, gdyż tym sposobem zyskujemy kilka minut dla siebie, nie będąc w tym czasie zmuszani przez naszego pedagoga do wykonywania innych czynności, takich jak okazywanie zadań domowych, robienie notatek itd. Niestety, zdarza się niekiedy, że nasz nauczyciel bywa w takiej chwili mało wyrozumiały, co może doprowadzić do pierwszego spięcia! Kolejne potyczki to już tylko kwestia czasu, bo trzeba w końcu jakoś wyjaśnić powód braku pracy domowej bądź udowodnić nauczycielowi, iż posiadana przez nas praca nie jest jednak żywcem ściągnięta z ze strony: zadane.pl. Chciałbym podkreślić, że w tej kwestii my, uczniowie, wykazujemy większą pomysłowość od naszych polityków. Jesteśmy gotowi przekonywać nauczyciela, iż ów brak zaangażowania absolutnie nie jest wynikiem naszego lenistwa, lecz tysiąca pięciuset kataklizmów, które nam to uniemożliwiły. Opowiadamy więc, że niespodziewanie odwiedził nas dawno nie widziany wujek albo że ulubiona ciocia miała urodziny bądź też uderzamy w bardziej dramatyczne tony i ze łzami w oczach mówimy, że oto zdechł nam ukochany chomik, dziadek poważnie zachorował (niektórzy skłonni są nawet opowiadać o chorobach nieżyjących już członków rodziny), a w ogóle to wydarzył się koniec świata, tylko siedzący przed nami pedagog, pochłonięty sprawami edukacji i permanentnej reformy oświaty, po prostu tego faktu nie zauważył…Po tej wstępnej potyczce, następne minuty poświęcamy na poszukiwanie najwygodniejszej pozycji, w której będziemy w stanie przetrwać kolejne trzydzieści parę minut. Najbardziej popularne są trzy:
- Rozciąganie kończyn pod ławkami, z jednoczesnym szukaniem oparcia dla ciężkiej, zmęczonej już mózgownicy na ścianie, parapecie lub ręce,
- Leżenie na blacie ławki z przytulonym do siebie podręcznikiem (to jedyna namacalna czułość okazywana wiedzy),
- Kiwanie się na krześle, szczególnie popularne wśród tej mniej pięknej płci, co z pewnością świadczy o rycerskich korzeniach rodziny… (bywa, że kończy się to niestety wywrotką i lądowaniem na podłodze).
W czasie lekcji jesteśmy jednak czujni i stosujemy z pełną premedytacją rozliczne triki, które pozwalają nam uniknąć wzywania do odpowiedzi. Unikamy więc wzroku pedagoga jak ognia, obserwując przy tym z ogromnym zaciekawieniem pulpity swoich ławek (jakbyśmy ich nigdy wcześniej nie widzieli). Z nie mniejszym zainteresowaniem wyglądamy przez okno (nawet, jeśli widoki są mało optymistyczne), a czasami analizujemy w głowie treści zadań (choć i tak nie za wiele z tego rozumiemy). Innym zaś razem opieramy ciążący nam zgodnie z prawem grawitacji mózg na dłoni, która robi za parawan chroniący nas przed wścibskim spojrzeniem belfra. Niestety, nie zawsze zabiegi te przynoszą pożądany efekt. Gdy więc jakiś pechowiec zmuszony już zostanie do podejścia do tablicy, odgrywa tam zazwyczaj scenę zwaną „grą na czas”. A tę rolę każdy uczeń ma opanowaną na blachę! Spod tablicy dobiega wtedy: „yyyyy”, „aaaaa”, „eeeeeee” itp. Zdarza się też niekiedy, że wyrwany nieszczęśnik nic nie mówi, ale to nie znaczy bynajmniej, że ze sceny wieje nudą. Jego mowa ciała bywa w takich sytuacjach aż nadto wymowna. Ale zdecydowanie najzabawniej jest wtedy, gdy ów biedak próbuje jakoś obronić się przed grożącą mu „kosą” i zaczyna ad hoc wymyślać własne definicje, pojęcia, czy twierdzenia… Coś mi się wydaje, że wówczas nie tylko nauczyciele mają niezły ubaw.
Jak w każdym dobrym teatrze, tak i w naszym, są suflerzy. O, ci to potrafią! Cuda, cudeńka z tego ich podpowiadania wynikają, bo jak się okazuje, mimo najlepszych chęci, nie zawsze wiedzą, co mówią, a osobnik odpowiadający, nie zawsze dobrze usłyszy podpowiadaną mu kwestie, zatem efekt może być i bywa zazwyczaj rozbrajający. Kładzie na łopatki wszystkich widzów. Zatem suflerom należy się nasze „chapeau bas”.
Najgorzej bywa jednak wtedy, gdy aktor jest mało kreatywny i nie potrafi zagrać nic ponad to, co już grał wcześniej. W takich sytuacjach jednoosobowy widz może się zirytować. Zaczyna głośno mówić, niekiedy krzyczeć, choć wie, że to i tak nie działa.
Gdzieś tak około dwudziestej piątej minuty lekcji zaczyna się akcja szeptana: która godzina? Oczywiście ugrupowaniu szeptaczy nie chodzi w istocie o uzyskanie precyzyjnej informacji na temat czasu środkowoeuropejskiego, lecz o to, ile minut męki zostało im jeszcze do dzwonka. Zapewniam was, że w każdej klasie jest ktoś, kto ma zsynchronizowany swój zegarek z zegarem szkolnym i to co do dziesiątych części sekundy. Na dziesięć sekund przed dzwonkiem zaczyna się więc bezgłośne odliczanie: dziesięć, dziewięć, osiem,…
Kochani nauczyciele, czy zastanawialiście się już nad tym, jak wyglądałoby wasz dzień pracy bez nas? Na pewno nie byłoby tak samo, bo w końcu kto, jak nie my, podsuwa wam tyle życiowych inspiracji.
Grafika:
Komentarze [8]
2018-04-17 22:39
Ale z Ciebie Łoriot Wuba, ty to wisz jak nieznajomemu koledze popołudnie.
Rzycze ci dalżyh sókcesuw :*Twuj Bajos01
2017-10-12 21:59
Najlepszy debiut
2017-10-04 18:11
Niezły tekst, ciekawe porównanie, błyskotliwe wtrącenia. Oby tak dalej.
Niewielki minus za pominięcie czasu wschodnioeuropejskiego, notabene obowiązującego jeszcze do końca października ;)
2017-10-03 14:36
Super trzymaj tak dalej
2017-10-02 21:26
Przeczytałem twój tekst z przyjemnością. Tak sobie myślę, że możesz być nowa siła lessera.
2017-10-02 20:33
świetny tekst, trzymaj tak dalej!!
2017-10-02 19:34
Jestem na tak. Tak trzymaj Berni.
2017-10-02 19:31
Ciekawie się zapowiadasz. Twój debiut oceniam jako udany. Liczę, że kolejny tekst będzie jeszcze lepszy.
- 1