Za plastikowym szkłem - cz. 1
Tak naprawdę nigdy wcześniej nie zastanawiałam się nad kruchością i ulotnością życia. Przyjmowałam wszystko takim, jakim było. Jeżeli coś było czarne, to takie właśnie było. Nie widziałam nic więcej poza tą przysłowiową czernią i bielą. To i tak nie miało sensu. No bo po co roztrząsać coś, co i tak jest jasne? Przyjaciele zawsze mówili, że jestem bardziej podobna do chłopaka niż do dziewczyny. Burzyłam się, ale w głębi duszy przyznawałam im rację. W końcu nie na darmo ubierałam się w szerokie ciuchy. W pewien sposób znajdowałam w nich swój mały azyl. Mogłam ukryć swoje kłopoty w czarnym kapturze. Na uszy zakładałam słuchawki i wtedy wszystko wydawało się łatwiejsze. Do czasu.
Nigdy nie miałam szczęścia do dziadków. Jeden z nich – Andrzej – zginął zaraz po narodzinach mojej mamy. Zastąpił go kolejny, Jan, który bardzo szybko został alkoholikiem. Nie pił tylko od święta lub wtedy, gdy nie miał już pieniędzy. Mój drugi dziadek – Marian – także był alkoholikiem - takim okresowym. Pił raz na jakiś czas i nigdy nie dłużej niż przez tydzień. Ale jak już pił, to pił. Potrafił pochłonąć niezliczone ilości butelek taniego wina. Zazwyczaj kończyło się to dla niego źle. Tak było i tym razem.
Cofnijmy się jednak o dwa lata. Jest październik. Od kilku dni niemiłosiernie padał deszcz. Miasto było smutne, szare i ponure. Nie ma co się dziwić, bo w końcu takie było i na co dzień. Tego dnia wróciłam ze szkoły do domu bardzo późno – urok mieszkania na obrzeżach miasta. Pamiętam, że mama leżała w szpitalu (jakieś rutynowe badania), natomiast tato był w pracy. Wracając do domu przeczuwałam instynktownie, że dzisiaj coś się wydarzy. Coś niedobrego.
Rzadko bywałam sama w domu. Na dworze było już ciemno, a w domu zimno. Nie czułam się najlepiej. W lodówce gwizdała pustka. Żołądek nieustannie domagał się jakiegoś pokarmu, którego ja niestety nie mogłam mu zapewnić. Spojrzałam na chlebak. Leżały w nim dwie czerstwe bułki. Chwyciłam jedną z nich i zaczęłam jeść. Spowodowało to u mnie odruch wymiotny (dawno nic nie jadłam), ale nie poddawałam się. Zapaliłam jedną z jagodowych świeczek i usiadłam przy stole. Spojrzałam na jej płomień i zaczęłam myśleć o tym, co wydarzyło się w ciągu kilku ostatnich dni. Dziadek znów zaczął pić.
Jakieś 15 minut później w całym domu rozległ się drażniący uszy dźwięk dzwonka. Wstałam i podeszłam do drzwi.
- Dzień dobry – mruknęłam, marszcząc brwi. Moim oczom ukazała się niska, krępej budowy kobieta. Była zmarznięta i roztrzęsiona. W jej oddechu łatwo można było wyczuć alkohol. Nie witając się ze mną powiedziała zdenerwowanym głosem:
- Julka, twój dziadek miał wypadek. Pogotowie już jedzie.
W tym momencie poczułam, jak tracę grunt pod nogami.
Nie zastanawiając się długo wybiegłam z domu, podążając ku miejscu, w którym się to - według relacji tej kobiety - wydarzyło. Byłam ubrana stanowczo za cienko na tzw. „psią pogodę”. Idąc stosunkowo szybkim krokiem, poczułam, jak moje buty zatapiają się w błocie. Wiedziałam, że mam do przejścia jeszcze kilkaset metrów, ale nie obchodziło mnie to. Nie obchodził mnie również fakt, że byłam cała przemoczona, zmarznięta i przeziębiona. Liczyło się dla mnie tylko dobro dziadka. Jedynej osoby, z którą naprawdę świetnie się dogadywałam.
Pocierałam zmarznięte dłonie o siebie. Zdawałam sobie sprawę z tego, że już nigdy nic nie będzie wyglądało tak samo. Nareszcie dotarłam do celu. Ściągnęłam kaptur z głowy i podbiegłam do tłumu gapiów.
- Co się stało ? – zapytałam stojącego w pobliżu chłopca.
- Jakiś staruszek jechał rowerem i wjechał prosto pod koła ciężarówki. - odparł
Te słowa zmroziły mi krew w żyłach. Nie zastanawiając się długo, przedarłam się przez tłum i podbiegłam do dziadka. Widziałam, że jest nieprzytomny. Po moich policzkach zaczęły płynąć łzy. „Tylko nie panikuj” – pomyślałam sobie w duchu i wyjęłam z kieszeni telefon. Delikatnie odchyliłam jedną z jego powiek i zaświeciłam latarkę w telefonie. Zauważyłam, że jego źrenice się pomniejszyły. Wiedziałam, że to dobry znak. Wiedziałam, że żyje. Na jego skroni zauważyłam sporą ranę, z której sączyła się brunatna krew. Wyciągnęłam z kieszeni chusteczkę i przyłożyłam ją do rany. Nie zastanawiałam się nawet, czy robię dobrze. To był odruch. Wolałam jednak zrobić cokolwiek, niż przyglądać się bezczynnie i patrzeć, jak umiera …
Po pewnym czasie usłyszałam sygnał nadjeżdżającej karetki. Ktoś odciągnął mnie od dziadka i przykrył ciepłym kocem. Jeden z ratowników podszedł do mnie i zapytał, czy jestem jego wnuczką i czy pojadę z nimi do szpitala. Przytaknęłam i udałam się za mężczyzną w czerwonym kombinezonie. Pragnęłam tylko, aby ten koszmar wreszcie się skończył. Nie sądziłam jednak wtedy, że to był dopiero początek.
CDN.
Grafika:
Komentarze [5]
2012-11-15 16:45
jak szkło może być plastikowe?
2012-11-13 18:39
EMOCJE JAK PO ZBIERANIU PORZECZEK
2012-11-11 13:01
Simba, synu. Zawiodłem się na tobie.
2012-11-11 12:31
a mi się podoba i to nawet bardzo ;)
2012-11-10 15:53
Najbardziej przeraziły mnie w tym ostatnie słowa: “C.D.N.”...
- 1