Szkolna Gazeta Internetowa Liceum Ogolnoksztalcacego im. Mikolaja Kopernika w Tarnobrzegu

Zróbcie miejsce na metafizykę   

Dodano 2008-10-04, w dziale felietony - archiwum

Świat ludzi istnieje nie tylko na bazie elementów czysto materialnych, ale także - a może przede wszystkim - wiedzy. O ile w przypadku materii można odtworzyć prawie każdą stratę, o tyle tracąc wiedzę, tracimy ją bezpowrotnie. Gdy po II wojnie światowej wiele europejskich miast leżało w gruzach, mówiono, że „świat jest zniszczony”. Ale to tylko cegły, drewno i metal (mówię tu jedynie o samej istocie bytu owych budynków, zatem wolno mi pominąć fakt, że były one także dachem nad głową, owocem ciężkiej pracy, czy dziełem sztuki).

Świat materialny można odbudować. Czy większą stratę poniosło państwo, któremu zniszczono kopalnie, fabryki, szlaki transportowe, czy to, któremu spalono biblioteki, uczelnie i wymordowano wykształconych ludzi? A co by się stało, gdyby nagle z powierzchni ziemi zniknęłyby wszystkie szpitale? Z pewnością straty byłyby ogromne, a odczuły by to bardzo zwłaszcza ubogie państwa. Ale co by było, gdyby nagle wszystkim lekarzom i wykładowcom wymazano z pamięci wiedzę medyczną, a stosowne podręczniki spalono? Która katastrofa byłaby dotkliwsza?

Bieda temu dokuczy, kto się za młodu nie uczy.1 Nauka – kagankiem rozumu.2 Ludzie chyba zrozumieli już wartość wiedzy, jeśli łąkę swojego życia ukwiecili takimi przysłowiami. Co prawda, są także kwiaty rosnące korzeniami do góry; np. Rousseau powiedział: „…Tak więc sztuki i nauki zawdzięczają swoje powstanie naszym wadom.”. Szwajcarski filozof, zła dopatrywał się nie tylko w genezie nauki, ale także w jej przeznaczeniu. Temat mojej pracy nie skupia się jednak wokół problemu, czy nauka chowa w plecaku węże, czy gołębie, zatem nie będę tu polemizował z Janem Jakubem. Ważne, że stanowi ona podwaliny współczesnego świata. Tego filozof nie negował. Bo czy ktoś jest w stanie to zrobić?

Panteon nauk nie mógł ustanowić się sam. Wymyślili go ludzie. Wiedza przecież nie ma swojej woli, nie myśli, chociaż z myśleniem idzie za rękę. Toteż dziedziny owej wiedzy nie mogą prowadzić ze sobą rywalizacji, a jedynie człowiek jest zdolny je hierarchizować. Ów człowiek postępuję według następującej zasady: ważna ta wiedza, która jest potrzebna. I chociaż na pozór ustalić, co potrzebne, a co nie, wydaje się zadaniem łatwym, jak kiwnięcie palcem, to w gruncie rzeczy nie jest to takie proste i absolutne, a zależy od wielu czynników.

Każdy człowiek wybiera dla siebie „wiedzę potrzebną”. Ów akt, kiedy ustawione w szeregu dziedziny nauki krzyczą jedna przez drugą: „Weź mnie! Weź mnie!”, a człowiek z zamyśloną miną i chłodnym spojrzeniem dokonuje selekcji, jest niczym moment, w którym wybiera się zwierzę ze schroniska. Człowiek taką „wiedzą potrzebną” się zaopiekuje, zyska w niej przyjaciela i, co najważniejsze, pozwoli jej egzystować. Ta, która nie zostanie wybrana, czeka posłusznie na innego. Jeśli jednak przez lata nikt nie wskaże na nią palcem i nie powie „Chodź do mnie.”, zostanie skazana za zapomnienie.

Wyobraźmy sobie takie schronisko. Co chwila kluczem zainteresowania otwierają się klatki ograniczenia i ktoś przygarnia do siebie jakąś dziedzinę wiedzy. Wyskakują kolejno rozradowane: matematyka, historia, biologia, geografia i inne. Jakaż to radosna chwila. Ale jedna klatka stoi zamknięta już od dłuższego czasu. Patrzymy na tabliczkę z imieniem METAFIZYKA. Dlaczego nikt jej nie chce? Dlaczego nie mogą dla niej otworzyć się kraty ignorancji, zerwać kajdany niepoznania i na przejściu przez umysły ludzkie zapalić zielone światło? Widocznie nie jest dla nikogo „wiedzą potrzebną”. Ale jednak istnieje. Zatem po co i dlaczego? Nauka badająca byt jako byt, przyczyny i istotę istnienia. Podstawa wszelkiej wiedzy, jak by się mogło wydawać – siedzi w klatce sama i niepotrzebna, na kratach pojawia się rdza, a w kącie pajęczyna. Czyż to nie przewrotne? Przewrotność jest ewidentną cechą naszego świata. I pełni ona określoną, pozytywną funkcję. Tak jak chwast rosnący pośród upraw, tylko po to, by odstraszać szkodniki. Ale kiedy taki chwast staje się potężniejszy od marchewek, kapust i czegoś tam jeszcze, co rolnik ma w wielkim poważaniu? Czy można jechać do tyłu, pod prąd, mówiąc „Witajcie” na pożegnanie? Zatem czy znajdzie się wreszcie ktoś, jakiś rycerz w lśniącej zbroi, który powie „Dość! Zróbcie miejsce na metafizykę!”

Tak, tylko po co? Bo asocjacyjnie wpadł na pomysł (błyskawicznie zresztą - jak zupa z torebki), że metafizyka to podstawa nauk. Pewnie już, czytelniku, zacierasz ręce, w nadziei na glorię wspaniałego bohatera, ale to ja piszę ten scenariusz i mój rycerz nie jest z tych, którzy beztrosko wsiadają na koń i mówią: „Abym oręż miał, a jakoś to będzie”. Konfederację barską mamy już za sobą. Ten rycerz najpierw pomyśli: „Dlaczego mam umierać za metafizykę?”

No dobrze, było wzniośle i trochę sensacyjnie, ale zostawmy teraz naszego rycerza, bo nikt tu nie chce nikogo zabijać, a skupmy się nad problemem, o którym on teraz powinien pomyśleć. Dlaczego warto pamiętać o metafizyce?

Przyjrzyjmy się człowiekowi. Pod jakimi względami możemy go przeanalizować? Biologicznym: istota żywa, ssak, zbudowany z tkanek. Fizycznym: produkuje określoną ilość energii, znajduje się pod wpływem sił i sam oddziałuje na otoczenie. Ekonomicznym: wytwarza towary i usługi, jest konsumentem. Historycznym: stworzył cywilizację, prowadził takie i takie wojny. W ten sposób możemy uzyskać o człowieku niezliczoną liczbę ciekawych informacji. Ale nie otrzymaliśmy tej podstawowej: po co on istnieje?

Cała elita nauk, jakby wszyscy profesorowie świata i ich istny słowotok opowieści, objaśnień, przykładów. I z tego wszystkiego nie dowiedzieliśmy się podstawowej rzeczy. Wyobraźmy sobie chłopca, którzy trzyma w ręku pewien przedmiot. Na pytanie z czego jest on wykonany, zapełnia całą tablicę symbolami chemicznymi i równaniami przeróżnych reakcji. Gdy pytamy o to, skąd się ów przedmiot wziął, dostajemy długą opowieść historyczną. Kiedy chcemy znać energię kinetyczną, jaka towarzyszy owemu przedmiotowi w spadku swobodnym, kolejna tablica pokrywa się obliczeniami. A gdy pytamy po prostu: „Chłopcze, a po co ci ta rzecz?”, on zaskoczony, z opuszczoną głową odpowiada: „Nie wiem”

Teraz zapewne ktoś powie, że przecież jest religia. Ona objaśnia nam sens istnienia. To prawda, metafizykę Arystotelesa przejęli chrześcijanie, a w pełni rozwinął ją św. Tomasz z Akwinu. Ale czy taka metafizyka stworzona pod patronatem doktryny jest w stanie obiektywnie objaśnić nam świat? Nie będę zagłębiał się tu w teologię chrześcijańską, czy jakąkolwiek inną, gdyż nie musze tego robić, aby postawić następującą tezę: to system powinien powstać pod wpływem nauki, a nie nauka pod wpływem systemu. Myśl, nauka, idea - one rodzą się z nieskrępowanej niczym potrzeby odkrywania, a nie zmotywowanej w nawet najszlachetniejszy sposób potrzeby udowadniania. Obraz rodzi się przed oczami malarza, gdy ten odpoczywa pod drzewem, muskany spokojnym wiatrem, a nie kiedy wódz albo partia każą mu wychwalać totalitarny system, albo dostanie wczasy na Syberii. Muzyka płynie prosto z serca kompozytora obserwującego wschód słońca lub gwiazdy na firmamencie, a nie wtedy, gdy zastanawia się, jak stworzyć przebój pod publikę lub na potrzeby Kościoła, instytucji. Taki produkt zawsze będzie sztuczny, tendencyjny, komercyjny, hołdujący gustom, bojący się mówić wprost, milczący na różne tematy, wybiórczy i stronniczy. I taka jest właśnie metafizyka podporządkowana wszelakim religiom. Tylko metafizyka całkowicie wolna od ideologii, metafizyka, która rodzi się w duszy wolnego człowieka, patrzącego obiektywnie na świat, nieobciążonego żadną jedyną słuszną doktryną, jest w stanie objaśnić świat i odpowiedzieć na fundamentalne pytanie: „Jaki jest sens naszego istnienia?”.

Zmierzam do końca. Ten, kto twierdzi, że metafizyka nie zalicza się do wspomnianej wcześniej „wiedzy potrzebnej” jest człowiekiem - jego zdaniem - stąpającym twardo po ziemi, bądź niezajmującym się głupotami. W moim mniemaniu jednak – emocje nie pozwalają mi używać eufemizmów – jest to człowiek pusty, ograniczony, przywiązujący wagę jedynie do rzeczy materialnych, niegrzeszący myśleniem filozoficznym, daleki od zrywu pospolitego szarych komórek na tematy inne, niż to, co będzie jutro na obiad, ile zapłacą w pracy, kto wygrał mecz, dlaczego ulice są dziurawe etc. Taki człowiek leżąc na łożu śmierci, będzie wiedział, że jutro już nie zje obiadu, pieniądze nie są mu potrzebne (za pogrzeb przecież zapłaci ZUS), kolejnego meczu już nie zobaczy, a na dziurawe ulice gwiżdże (bo co trupa obchodzi, że nim trzęsie, gdy jedzie karawanem?). Wtedy jednak zada sobie pytanie o to, co w swoim życiu osiągnął i jaki był tego sens. Tylko czy wtedy już nie będzie za późno?

Nie chcę straszyć was, moi drodzy, opowieściami o trupach i umierających, ale jeśli piszę ten esej, to nie chcę robić tego na marne. Patrzcie zawsze w głąb tego, co obserwujecie, bo wielu z was wydaje się, że pytanie o sens istnienia jest tak błahe, a odpowiedź na nie tak bezczelnie oczywista, jak to w rodzaju „Jakiego koloru jest czerwony maluch?”. Ale wystarczy chwila wytężenia umysłu, aby przekonać się, że nie jest ono wcale takie proste. Nie bójcie się zadawać trudnych pytań. Szukajcie prawdy prawdziwej, nie tej wędrującej wraz plotkami albo „objawionej” w dogmatach. Tylko taka ma wartość. Serce mi się kraje, gdy muszę używać sformułowania „prawda prawdziwa”, a zmusza mnie do tego fakt, że wiele na tym świecie jest prawd, które zostały wymyślone i narzucone innym. Ale na szczęście są nauki. Nieoceniona biologia dała nam wiedzę o naszym organizmie. Dzięki geografii i astronomii wiemy, że Ziemia jest kulą i krąży wokół Słońca, a fizyka wyjaśniła nam fenomen piorunów oraz tęczy. I tu człowiek może powiedzieć „Ja wiem” i (oby nie był pyszny) zachwycać się tą wiedzą i czuć z niej satysfakcję.

W wielu jednak kwestiach prawda jest głęboko ukryta. Ale naturalnym powołaniem człowieka jest do niej dążyć, wiem dobrze, że każdy taką potrzebę odczuwa. Nie idźmy więc na łatwiznę i nie przyjmujmy od kogoś tej „niby-prawdy”, tych sztucznych, plastikowych, perfumowanych kwiatów. Idźmy na niezmierzone niczyim okiem łąki poznania i jak niestrudzeni botanicy wyszukajmy tego jedynego, niezbędnego nam kwiatu, który żyje, który oddycha i wysysa wodę, który pochłania światło słoneczne, rozsiewa naturalną woń i daje nektar owadom. Tej „prawdy prawdziwej”.

Jest na to tylko jeden sposób. Wśród naszych szarych, codziennych spraw, wśród zgiełku, chaosu i bałaganu, wśród milionów liter, cyferek, kolorów, zapachów, smaków i dźwięków, z którymi mamy do czynienia, wśród wielu, wielu naszych pragnień i czynności, zróbmy miejsce na metafizykę.

1Przysłowie polskie

2Przysłowie azerskie

Oceń tekst
  • Średnia ocen 5.1
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
  • 6
Średnia ocena: 5.1 /77 wszystkich

Komentarze [20]

~Jorg
2009-10-01 17:30

Jak ja kiedys moralizowałem :O Nigdy więcej!

~Moczo_absolwent
2008-10-14 00:12

Cóż, wiara to w sumie temat-rzeka, więc nie ma sensu się w taki sposób przerzucać argumentami. Pozdrawiam!

~banan
2008-10-13 20:47

Wiem co masz na myśli mówiąc o słusznym osądzie w Kościele katolickim, że podporządkowany jest on doktrynie oraz dogmatom, ale myślę, że nie ma wyznawcy jakiejkolwiek religii, który zgadzałby się bezkrytycznie ze wszystkim co mu ta religia podaje. I nie powoduje to od razu rezygnacji z danej organizacji i nie możemy również powiedzieć o wierzącym w kategoriach zakłamania. Przeciętny katolik ma wiele wątpliwości, a że człowiek albo zaznacza indywidualizm w grupie-wtedy jest przodownikiem nowej idei, bądź ukrywa-wtedy na czeka na innych ludzi o podobnych poglądach (lub takiego przodownika właśnie) i razem podejmują działania, więc nieuchronne są kolejne podziały. Jednak zawsze uważałam, że w przypadku takich sytuacji najważniejszy jest powrót do korzeni. Taką filozofię proponował nam Erazm z Rotterdamu, który uważał Biblię za źródło niezniekształconej przez wieki wiedzy, a jednak wymieniał z Lutrem kąśliwą korespondencję, gdyż był przeciwnikiem kolejnego rozłamu. Sam złożył śluby zakonne, lecz potem żałował tej decyzji. Nie był scholastykiem, był humanistą o szeroko rozwiniętych ambicjach rozwoju umysłowego.
“Nie tłumacz się – przyjaciele zrozumieją, wrogowie i tak nie uwierzą” – jedna z moich ulubionych myśli Erazma.
I miło mi, że mogliśmy wymienić poglądy, choć od siebie odległe.

~Jorg
2008-10-13 14:35

Co do apostazji, to urągający godności ludzkiej jest fakt, że najpierw mimowolnie i nieśiwadomie zostaje zapisany do jakiejś organizacji, a potem musi się wysilać, żeby z niej wystąpić.

~Moczo_absolwent
2008-10-12 23:07

A i owszem, można próbować go reformować. Sęk w tym, że dzisiaj to trochę inaczej wygląda. Za czasów pontyfikatu Jana Pawła II była ponad setka takich reformatorów, głównie profesorów teologii katolickiej, osób na pewno mających do powiedzenia w Kościele i o Kościele więcej niż ja, czy Ty, bananku. Np. profesor Hans Kunig, uczestnik Soboru Watykańskiego II, został usunięty przez Jana Pawła II z katedry teologii uniwersytetu w Tybindze za nawoływanie do debaty nad dogmatem o nieomylności papieża.

Reformatorom w przeszłości się udawało, bo jeszcze w czasach renesansu w rządzeniu Kościołem dominował sposób koncyliarski. Papież był wówczas na synodzie biskupów “pierwszym wśród równych”, dzisiaj ma nad nim władzę absolutną.
Niestety pokolenie “Piotra Rubika współczesnej teologii” zdaje się wielu mankamentów współczesnego Kościoła nie dostrzegać.
Autorytet Kościoła nie podupada przez to wszystko, co wyżej wymieniony, z braku realnych wrogów nazywał “cywilizacją śmierci”. To nie hedonizm ani zwariowana konsumpcja odbierają Kościołowi wiernych.
To tak naprawdę wzrastająca świadomość społeczeństw zachodnich; obywatelska, religijna, czy światopoglądowa wielu ludzi powoduje, że pokazują wielkiego fucka Kościołowi, bo sposób, w jaki ta instytucja naucza, dobry był dla niepiśmiennych chłopów z Lipiec, którym organista wydawał się nadczłowiekiem, a miejscowy proboszcz półbogiem.
Kolejna Twoja propozycja: odstąpić od Kościoła. Fajnie. Problem w tym, że do apostazji potrzeba dwóch świadków; najlepiej katolików o “dobrej reputacji”. Szukałem ich kiedyś wśród znajomych (znam kilkanaście osób nadających się na świadka) i zawsze słyszałem teksty typu “Weź, nie wygłupiaj się”. Fajnie, co? Tak właśnie katolik szanuje wolę bliźniego.
A odnośnie słusznego osądu… proponuję zapytać duchownego, co to znaczy i zweryfikować swoje stanowisko na ten temat.
Czekam na odpowiedź, bo chętnie jeszcze podyskutuję :)

~banan
2008-10-12 19:40

słuszny osąd dla każdego znaczy co innego, a jeżeli już jest się aktywnym członkiem Koscioła, to wydaje mi się, że z własnej woli i równie dobrze można z niego wystapić jak i dokonać jego reformacji (historia zna już takie przypadki)

~banan
2008-10-12 19:33

nie sądziłam, że aż tak Was to poruszy i oczywiste jest, że nie wszyscy katolicy są dobrzy, mądrzy i do wszystkiego się stosują, bo to tylko ludzie, a nie święci ;)

~Moczo_absolwent
2008-10-12 16:44

Wytłumacz mi po ludzku, co oznacza słuszny osąd?
Poza tym pominęłaś fragment o urzędzie nauczycielskim.
Nie rozumiem, co ma kwestia osądu do moralności. Kodeks i jego odgórna interpretacja jest ponad osądem.
Osąd jest w Kościele z góry podporządkowany etyce kodeksowej. Można się więc zastanawiać i ostatecznie podporządkować się kodeksowi, ale można też ślepo przyjąć to, co ktoś mówi, nie zadając sobie trudu zastanowienia nad czymkolwiek i po prostu poszukać gotowego wyniku niedoszłych rozważań.
A teraz zapytam: jak jest wygodniej?
Poza tym nie chodzi mi o zastanawianie się nad kodeksem, lecz o absolutne zdjęcie ciężaru decyzji moralnej z jednostki i przeniesienie go na kodeks etyczny, z którym jako katolik, masz obowiązek się zgadzać.
Element wolnej woli polega tutaj na tym, czy zastosujesz się do kodeksu, czy nie.
Mam nadzieję, że opisałem to dostatecznie wyraźnie.

~Jorg
2008-10-12 16:08

Aj Bananie, czy ty naprawde myślisz, że wszyscy ludzie są dobrzy, mądrzy i pracowici? Nie bądź taką Calineczką, bo Cię rozpucha zeżre. Polscy katolicy w większości nie myślą o etyce, nie czytają Pisma Świętego i nie zastanawiają się nad tym, czy to, co wykłada kościół jest słuszne czy nie.

~banan
2008-10-12 14:32

Skoro już powołujemy się na kodeksy, komentator nie powinien mieć żadnych obiekcji z tytułu przytoczenia poniższego fragmentu:“Lud Boży (...) niezachwianie trwa przy wierze raz podanej świętym; wnika w nią głębiej z pomocą słusznego osądu i w sposób pewniejszy stosuje ją w życiu”
Kto powiedział, że katolicy nie zastanawiają sie nad tym, co poda im ów kodeks? Słuszny osąd, to nasz osąd dzięki danej człowiekowi wolnej woli. Chodzi głównie o to, aby raz podanej prawdy nie przeinaczać dla własnej wygody.

~Moczo_absolwent
2008-10-12 11:36

Cóż mogę napisać, personifikowany bananie?
Ignorancja jest dla mnie matołectwem czystej wody, a nie można inaczej określic tych wszystkich ludzi, którzy zainteresowani są tylko tym, żeby konsumować aż się zacznie ulewać.
Uważam, że myślenie i zadawanie sobie pytań jest nieodłącznym elementem zdrowego bytowania.
Sądzę, że gdyby ludzie częściej zadawali sobie pytania, gdyby refleksja moralna była powszechna, to świat byłby lepszy.
Trudno jednak oczekiwać od katolickiego narodu refleksji moralnej; tutaj cała ich moralność jest wyłożona na tacy w postaci doskonale skodyfikowanej etyki katolickiej. Tak więc aby nie czynić zła, wystarczy ślepo podążać za kodeksem Kościoła. I wszystko jest fajnie do pewnego momentu.
Gorzej, gdy nauczanie tej instytucji zaczyna być coraz bardziej oderwane od rzeczywistości i przypominać wynurzenia schizofrenika, a z tym mamy niewątpliwie do czynienia dzisiaj. Gdy autorytet Kościoła zaczyna upadać, razem z nim słabnie również kodks etyczny.
Człowiek wychowany w etyce kodeksowej, nauczony podążania za kodeksem, demoralizuje się w sposób totalny. Dlaczego? Dlatego, że zawsze wystarczyło podążać za kodeksem, bez zadawania sobie trudu refleksji moralnej, która kształtuje moralną postawę. Brak refleksji to brak postawy. Przy braku autonomicznej postawy pozostaje kodeks, kiedy kodeks upada, nie pozostaje nic.
I oto mamy, nie waham się po raz kolejny tego słowa użyć – matołów!

~banan
2008-10-10 14:23

Jorgu, nie rozumiem tylko tego, dlaczego próbujesz załagodzić niektóre wypowiedzi, skoro ich autor nazwał to w dość “niemiły” sposób, resztę rozumiem doskonale i wcale nie czuję się “matołem” bedąc nieprzekonaną do twych racji ;) pozdrawiam wszystkich czytających ze zrozumieniem

~Jorg
2008-10-09 22:23

Chyba nie zrozumiałaś Bananie. Chodzi po prostu o to, że kierowanie pewnych słów do niektóych ludzi, to jak rzucanie grochem o ścianę. Ale moim zdaniem zawsze warto próbować, więc dlatego piszę. Pozdrawiam was wszystkich :D

~banan
2008-10-09 19:21

każdy chce zmieniać świat na swój sposób i według własnych przekonań, a ten inny sposób myślenia nie powinien określać ludzi jako “matołów”,
uważam, że filozofia nie zna wyrażenia “tym nie przetłumaczysz” i machania ręką na wszystkich, którzy się się z nią nie zgadzają, lecz stara się przekonać do swoich racji i dopiero wtedy daje wolny wybór czytelnikowi
nie wiem dlaczego autor zgadza się z jednym z komentatorów, gdyż czytając tekst wcześniej nie spodziewałam się tego
pozdrawiam Moczo_absolwenta ;)

Dodaj komentarz

Możesz używać składni Textile Lite

Aby wysłać formularz, kliknij na lwa (zabezpieczenie przeciw botom)

Najaktywniejsi dziennikarze

Luna 100luna
Komso 31komso
Artemis 25artemis
Hush 11hush

Publikujemy także w:

Liczba osób aktualnie czytających Lessera

Znalazłeś błąd? - poinformuj nas o tym!
Copyright © Webmastering LO Tarnobrzeg 2018
Do góry