Żyć z zamkniętymi oczami
Wydawać by się mogło, że nieoczekiwana utrata wzroku musi zniszczyć człowiekowi życie. A gdy jest się na dodatek szanowanym nauczycielem, to stawanie się niewidomym jest jak wyrok. Marna renta i zdanie się na pomoc innych – inaczej się nie da, prawda? Nic bardziej mylnego, o czym przekonuje najnowszy film Jacka Lusińskiego, oparty zresztą na faktach.
„Carte Blanche” - „biała karta”, ale też (jak wszyscy wiemy) wolna ręka w działaniu. Szczerze mówiąc, obie interpretacje tytułu wydają mi się w tym akurat przypadku prawidłowe. Bo, co zobaczymy, patrząc na idealnie białą kartkę? Możemy generalnie zobaczyć to samo, co widzi każdy niewidomy. Zaskakujące nic. Z drugiej zaś strony, carte blanche otrzymał Kacper, główny bohater tej historii. Chociaż próbował ukrywać przed światem rozwijającą się błyskawicznie chorobę (spowodowaną mutacją na chromosomie X, ujawniającą się wyłącznie u mężczyzn), to jednak musiał liczyć się przecież z tym, że – chcąc nie chcąc – kiedyś to się wyda. I tu niespodzianka. Mimo tak niezwykłej sytuacji, zarówno dla niego, jak i dla szkoły, zgromadził wokół siebie ludzi, którzy mu pomogli, a od dyrektorki swojej szkoły dostał pełną swobodę działania.
Film Jacka Lusińskiego to podnoszące na duchu świadectwo bezpardonowej walki zwykłego człowieka z przeciwnościami losu i ogromnej siły, jaką niesie pozytywne nastawienie do życia. Chociaż sama historia wydaje się na początku mało fascynująca, to jednak została opowiedziana z dbałością o warsztatową poprawność i pozwala widzowi wczuć się w fabułę. Obsada też jest tu niezgorsza. W roli głównej Andrzej Chyra (Kacper, niewidomy nauczyciel), a w pozostałych rolach: Urszula Grabowska (Ewa, przyjaciółka Kacpra), Arkadiusz Jakubik (Wiktor, przyjaciel Kacpra) oraz gościnnie Wojciech Pszoniak (jako profesor okulistyki). Pod tymi nazwiskami kryją się, co by nie mówić, aktorzy z uznanym dorobkiem i o niezwykłych umiejętnościach – czy i w tym obrazie pokazali pełnię swoich umiejętności?
No to po kolei:
Andrzej Chyra. Można powiedzieć, że się spisał, stanął na wysokości zadania i stworzył bardzo wiarygodną kreacją. Bardzo wysoko postawił sobie poprzeczkę i dał się poznać jako aktor „kameleon”. Świetnie zagrał zarówno w scenach dramatycznych, jak i w tych komediowych (przepełnionych optymizmem), a w tzw. „momentach” starał się nie przejaskrawiać swojej postaci i nie przesadzać (raczej skazywał widza na domysły, niż odkrywały rąbek tajemnicy).
Urszula Grabowska. Powiem krótko – spodziewałem się po niej nieco więcej. Co prawda to tylko rola drugoplanowa, ale nie mniej istotna niż główna, a zagrana przez nią postać była niestety trochę płytka i bez wyrazu. Na uwagę zasługują w jej kreacji jedynie dwie – zupełnie odmienne w charakterze – sceny: ta na plaży i ta przed przeprowadzką.
Arkadiusz Jakubik. Aktor, który dał się poznać szerszej publiczności stosunkowo niedawno, ale za to z jak najlepszej strony. Tu również pokazał, na co go stać, choć osobiście czułem pewien niedosyt, oglądając go w kreacji Wiktora. Oczywiście sprawdził się w roli jowialnego kumpla, łącząc ciepło i szelmowski wdzięk, ale ja oczekiwałem od niego czegoś więcej. Kiedy wchodziłem na salę kinową, miałem przeczucie, graniczące z pewnością, że Jakubik będzie kimś takim jak Heath Ledger w „Mrocznym Rycerzu” i ukradnie Chyrze całe show, a jego kreację da się zapamiętać na długi czas. No cóż, trochę się pomyliłem. Widać nie zostałem obdarzony kobiecą intuicją...
Wojciech Pszoniak. Jak już wcześniej wspomniałem, on wystąpił w tym filmie gościnnie, ale jego kreacja pozostała w pamięci chyba każdego widza. Jego profesor był w tym obrazie taką swoistą wyrocznią, pewnego rodzaju alfą i omegą, wybitnym specjalistą okulistyki. I choć Pszoniak został zapamiętany przez wielu widzów głównie jako aktor komediowy, to wypada przypomnieć, że to mimo wszystko mistrz kreacji dramatycznych (chociażby Robespierre w „Dantonie” Wajdy), co potwierdził także i tą rolą.
Jednakże dla mnie, pomijając plejadę gwiazd, najważniejszy w filmie jest klimat. W „Carte Blanche” ten klimat po prostu istnieje i jest niezmienny od początku do końca. Budują go tutaj trzy elementy: zdjęcia, wizualizacje widzenia przez osobę stopniowo tracącą wzrok i refleksyjna muzyka. Operator (Witold Płóciennik), poszukując najbardziej wiarygodnego sposobu na uchwycenie doświadczenia bohatera tracącego wzrok, sięgał po różnego rodzaju filtry, przerabiał obiektywy, bawił się ostrością i kolorem. Postawił również na kamerę nieruchomą, dzięki czemu widz czuje się jak bezkarny i przez nikogo niezauważany obserwator, czający się gdzieś w krzakach tuż za głównymi bohaterami. W tym wypadku „bezkarny” oznacza również „niewinny”. Efekt patrzenia na świat oczami Kacpra jest naprawdę zdumiewający i daje do myślenia. Na pewno niejednemu przeszło przez myśl, że stracić wzrok, to jak żyć z zamkniętymi oczami. Dzięki takiej wizualizacji można co prawda jedynie powierzchownie musnąć ten problem, choć to i tak bardzo dużo. Muzyka pełni tu co prawda rolę dopełnienia obrazu, ale jest za to dopełnieniem mistrzowskim. Tę dźwiękową ścieżkę, której autorem jest Paweł Lucewicz, mogę śmiało porównać do utworów Ludovico Einaudi'ego na fortepian i smyczki – delikatnych, a zarazem silnie zapadających w pamięć.
A film można by porównać do „Nietykalnych”. Chociaż życie pełne jest wzlotów i upadków, to przychodzi taki czas, kiedy wiemy, że właśnie teraz możemy wyjść na prostą. Może nie będziemy znów na szczycie, ale na pewno nie pogrążymy się też w otchłani. „Carte Blanche” kończy się pozytywnie (podobnie jak „Nietykalni”), zostawiając w widzu nutę nadziei na dobre, choć nie zawsze lepsze, jutro.
Grafika:
Komentarze [0]
Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?