Szkolna Gazeta Internetowa Liceum Ogolnoksztalcacego im. Mikolaja Kopernika w Tarnobrzegu

Dziady - część inna od wszystkich   

Dodano 2008-10-31, w dziale inne - archiwum

Będzie to opowiadanie. Nawet z dialogiem. A nawet więcej tu będzie dialogu niż opowiadania. Właściwie to będzie to prawie sam dialog. Ale przejdźmy do rzeczy.

Czas i miejsce nie ma tu żadnego znaczenia. Akcja też nie prosi się o szczegółową narrację. Bohaterowie chcą pozostać anonimowi. Są tu zupełnie incognito i w ścisłej tajemnicy. Wypełniają obrzęd „Dziadów”, ale nie byle jaki. Dziś gościć będziemy szczególne duchy. Dla wielu milionów ludzi na świecie mają one wręcz boski charakter.

- Cicho wszędzie głucho wszędzie, co to będzie, co to będzie? Wierni wszystkich religii, łączcie się! – śpiewa chór. Po chwili przybywa duch pierwszy.

- Co zakłóca twój spokój? – pyta guślarz. Duch zaś odpowiada:

- Żyłem w Indiach dwa i pół tysiąca lat temu. Myślałem długo, głowiłem się, kombinowałem. Nie dawało mi spokoju, jak rozwiązać problem cierpienia. Napracowałem się bardzo, zdefiniowałem pojęcie, opisałem źródła i podałem sposoby przezwyciężenia bólu. Ale praca moja w dużej mierze zdała się na marne, gdyż ludzie zamiast iść moją drogą stawiali mi pomniki (które zresztą mi się wcale nie podobają i nawet podobne do mnie nie są), a potem jeszcze większe dziwactwa zaczęli odprawiać. Zamiast oddać się medytacji, zamiast duszę ulepszać poprzez wyciszenie, oni pokłony jakieś poczęli składać i modły wznosić, które mi nie dają spokoju. Ale to jeszcze nie koniec. Pewnego razu patrzę, a jakaś kobieta owoce niesie i przed tym maszkaronem kładzie. A potem moje imię znów przyzywa i mówi, że to dla mnie. Paranoja zupełna. Od tamtej pory dostaję i inne ofiary, od których niedobrze mi się robi na sam ich widok. Proszę was, zmiażdżcie te przeklęte posągi w jeden pył i strąćcie je w otchłań, dość już mam serdecznie tej całej maskarady.

Guślarz wysłuchawszy skarg, namyślił się, po czym mówi:

- Twa filozofia zbyt trudna jest dla owych ludzi. Oni wolą kręgosłup zgiąć do ukłonu, niż duszę do medytacji. Wyzbyć się wolą owoców, niż gniewu i zazdrości. Łatwiej im modły wznieść do twego cielca, niż wrogom przebaczyć. Nie w mocy naszej cielce te zniszczyć, ani też ludzi tych wszystkich przepędzić. Miej nadzieję, że z czasem zmądrzeją i odkryją prawdziwą istotę twoich słów. A teraz odejdź.

Duch znika, ale po chwili przybywa już następny. Jest o wiele ciemniejszy od poprzedniego i ciężej się porusza. Ze smutną miną i przerażonymi oczyma rzecze:

- Ach, cóż za nieszczęście, cóż za boleść ogromna. Dom mój coraz bardziej wypełnia się krwią. Kiedyś sięgała mi po kostki, potem po kolana, dziś jest już do pasa. Krzyki niewinnych ludzi nie dają mi spać. To wszystko przeze mnie. Czuję się winny, chociaż tego nie chciałem. Nie chciałem, aby zabijali. Mówiłem o Bogu, o modlitwie, o jałmużnie, mówiłem im, żeby święte miejsce chociaż raz do roku odwiedzili. Ale na wszystkie świętości nie powiedziałem ani razu, by innych ludzi mordowali. Nie byłem bez skazy, przyznaję. Ale nigdy w imię Boga mego nie zabiłbym tysiąca niewinnych ludzi. Mówiłem, by mieć na sercu życzliwość i miłosierdzie, ale nie ładunki wybuchowe. Mówiłem, by zaopiekować się kobietami, ale nie wspomniałem, by traktować je jak niewolnice i poniżać. Proszę was, zabierzcie tym ludziom karabiny i dynamit, zanim niewinna krew przepełni mój dom.

- Przykro mi, ale ludy, którym opowiadałeś o jedynym Bogu, zbyt były zapalczywe i najwidoczniej źle zrozumiały to, co mówiłeś. Trzeba było tłumaczyć dokładniej i powtarzać, nawet tysiąc razy, że zabijać pod żadnym pozorem nie wolno, nawet w imię wiary. Takie jedno niedomówienie, a ile nieszczęść spowodowało? Miałeś nauczyć ich miłosierdzia, a wielką nienawiść w sercach noszą. Nie zaznasz spokoju. Odejdź, odejdź już!

Zapanowała cisza. Duch znikł z ciężkim westchnieniem. W ostatniej chwili złapał się za serce i zapłakał. Gdzieś wśród palm i cyprysów, pocisk z kałasznikowa przeszył kolejne niewinne ciało. Kolejne krople krwi napłynęły do domu tego ducha w zaświatach.

Teraz jednak czas na następnego. Pojawia się właśnie pewien młodzieniec o bardzo marnym wyglądzie. Odzienie ma sfatygowane, a twarz przestraszoną. Trzyma się za serce i wciąż coś pod nosem powtarza. Guślarz pyta:

- Co gnębi ciebie?

- Ach obłęd, obłęd wielki. Nie wiem, czy prawiłem zbyt zawile, czy jeszcze jacyś niewdzięcznicy moje słowa przekręcili. Czy przez pomyłkę, czy z premedytacją, nie wiem. Ale mówiłem im tyle razy, tyle razy powtarzałem głośno i wyraźnie - wszyscy ludzie są równi wobec Boga. A oni się na trzy odłamy podzielili. I potem co? Zabijać się zaczęli nawzajem. Ach, serce moje krwawi, gdy o tym myślę. W noc św. Bartłomieja nie zasypiam, bo gdy tylko usnę, potworne dręczą mnie koszmary. Zresztą w inne dni także. Widzę we śnie inkwizytorskie tortury, płaczę przez sen, to nie do zniesienia. Poza tym uczyłem, że kościół jest tam, gdzie zbierają się wierni, a oni co zrobili?! Wystawne świątynie wznosić zaczęli, stworzyli instytucję z wodzem i hierarchią, jak cesarz z centurionami. Miasto na siedmiu wzgórzach, które złem było dla mnie i uczniów moich, obrali za siedzibę. Żyłem w ubóstwie. Spójrzcie na moje odzienie! Czy mymi przedstawicielami są ci, którzy w wyzłacane szaty się stroją? Czyliż nie mówiłem, że Królestwo jest boże? Po co mój najwyższy przedstawiciel państwo swe posiada? Cóż to za szaleństwo! I czemuż tyle nienawiści w mych wyznawcach? Brałem biednych w obronę, mówiłem o nadziei, potępiałem wyzysk i hierarchię. Czemuż moi uczniowie stali się tym, co właśnie potępiałem? Drobne błędy, gdyby się zdarzyły, rozumiem. Ale zrobić tyle rzeczy zupełnie na opak? Ach, te snopy dziesięciny, to złoto całe wiecznego miasta, też mi się śni po nocach. Uwolnijcie mnie od koszmaru, zniszczcie proszę ten owoc przeklęty, który z fałszywego proroctwa został zrodzony.

- Niestety zbyt wiele od nas wymagasz. Tobie też nie pomożemy. Czemuż nie wziąłeś pieczy nad tym, co czterej twoi uczniowie wypisywali? Trzeba było zawczasu myśleć o tym. Czemuż jeden z uczniów dał początek władcom rzymskim, których tak obwiniasz? Podobno sam mu powiedziałeś, że on będzie „skałą”. Odejdź, bo nie zaznasz spokoju. Precz!

Duch znikł. Ale po chwili pojawili się wszyscy trzej. Smutnym wzrokiem zmierzyli ziemski padół, na który chcieli wprowadzić miłość, dobro i nadzieję, a wprowadzili jedynie zamęt. Tylu im podobnych cieszy się szczęściem i spokojem, a oni wciąż dręczeni są wyrzutami i sennymi koszmarami.

Duchy łapią się za ręce. Czują jedność ze sobą. Czują jedność swoich nauk o tym, że człowiek jest dobry i że trzeba mieć nadzieję. Wiedzą, że mieli rację, mówiąc, iż należy pomagać innym. Wiedzą, że chcieli dobrze. Tylko dlaczego wyszło, jak wyszło?

Czas wracać. Nie zaznają na razie spokoju. Tylko jedno może dać im szczęście. Zanim zniknęli, ostatnim tchnieniem, głosem pełnym boleści zawołali błagalnie:

- Wierni wszystkich religii, opamiętajcie się!

Oceń tekst
  • Średnia ocen 5.1
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
  • 6
Średnia ocena: 5.1 /38 wszystkich

Komentarze [16]

~anonim
2008-10-31 21:42

średnie, moim zdaniem przeciętne

~jugolina
2008-10-31 20:32

generalnie to wiesz, ale fajne :D

Dodaj komentarz

Możesz używać składni Textile Lite

Aby wysłać formularz, kliknij na żyrafę (zabezpieczenie przeciw botom)

Najaktywniejsi dziennikarze

Artemis 27artemis
Hush 15hush
Hikkari 11hikkari

Publikujemy także w:

Liczba osób aktualnie czytających Lessera

Znalazłeś błąd? - poinformuj nas o tym!
Copyright © Webmastering LO Tarnobrzeg 2018
Do góry