(...) a w sercu ciągle maj
Telewizja Polska może pochwalić się naprawdę wieloma wspaniałymi programami, ale w jej przepastnych archiwach znajduje się też niejeden gniot, który ujrzał światło dzienne i zniesmaczył telewidzów. Obecna oferta programowa TVP, która jest efektem radykalnego upadku obyczajów i zaniku potrzeb natury wyższej u moich rodaków, chluby tej instytucji zdecydowanie nie przynosi. Może warto więc sięgnąć do programów sprzed lat, gdy nie wypadało tworzyć miernych, ogłupiających programów. Do czasów, kiedy to producenci telewizyjni naprawdę dbali o poziom intelektualny swoich programów i nie schlebiali najniższym gustom telewidzów. Do czasów, kiedy to telewizja autentycznie pełniła misję edukacyjną, budząc potrzeby wyższego rzędu i kształtując umysły. Przykładem takiego programu jest niezapomniany „Kabaret Starszych Panów”, jedna z najoryginalniejszych produkcji, będąca kopalnią wiedzy o tamtych czasach, w której występowali najlepsi polscy aktorzy, a intelektualny poziom tekstów mógł zadowolić nawet najbardziej wybrednych telewidzów.
Kabaret ten zerwał z dotychczasową konwencją. Jego klimat nadal nawiązywał, co by nie mówić, do kawiarnianych występów, ale spektakle odbywały się w studiu telewizyjnym i emitowane były zawsze na żywo. W latach 1958 - 1963 powstało szesnaście programów, zwanych ,,wieczorami". Możemy tylko żałować, że jego utrwalanie rozpoczęto dopiero od siódmego odcinka, bo sporo materiału przepadło tym samym bezpowrotnie. Emisja każdego „wieczoru” była w tamtym okresie prawdziwym wydarzeniem, oczekiwanym przez telewidzów. Schemat każdego wieczoru był zawsze taki sam. Główną postacią był inspicjent, który zapowiadał kolejnych gości, a między skeczami, komentował je i dzielił się z widzami swoimi przemyśleniami na dany temat. Takim to sposobem połączono w logiczny ciąg zdarzeń skecze z kupletami. W rolę inspicjentów wcielało się od początku dwóch dżentelmenów erudytów, których rozmowy utrzymane były w żartobliwym tonie. Panowie ci brali również udział w skeczach aktorów i towarzyszyli im, gdy ci śpiewali kuplety. Istotę tego kabaretu można by przyrównać do współczesnego serialu, ponieważ każdy wieczór był formą fabularnie zamkniętą. Ci dwaj dżentelmeni byli gospodarzami każdego wieczoru, a występujący wraz z nimi w studiu wybitni aktorzy niejednokrotnie pojawiali się także w kolejnych wieczorach. Kabaret Starszych Panów był, jak się to dziś mówi, adresowany do intelektualistów, ale co ciekawe zachwycił nie tylko ich. Panowie Jeremi Przybora i Jerzy Wasowski odnieśli tym samym niekwestionowany sukces, choć przywoływali w swoim kabarecie klimat przedwojennej epoki. Okazało się, że miliony telewidzów były mocno znudzone czasami szarego socrealizmu, a ich zainteresowanie tymże programem wyrażało tęsknotę za kolorytem kultury sanacji, która komunistycznej władzy była solą w oku. Strój Starszych Panów (jaskółka, cylinder, kamizelka, plastrony z nabitą perłą oraz laseczki), a także piękny, kurtuazyjny sposób wypowiadania się, tak podobny językowi Boy-Żeleńskiego, wyrażały nieutraconego w okresie socjalizmu ducha przedwojennych Polaków. Co ciekawe w programach kabaretu pojawiały się na przykład postaci zrujnowanych przez PRL arystokratów o kresowym akcencie, przedstawiciele inteligencji, drobnomieszczan, a także ginących zawodów. To tam przypomniano także typ przedwojennego warszawskiego cwaniaczka. Politycznego żartu dopatrzeć się w programach tego kabaretu było raczej trudno, ale jeśli już się pojawiał, to był subtelny i wysublimowany. W jednym ze skeczów pojawił się na przykład święty Mikołaj, który zabierał rozdane już prezenty, bo bał się, że dla wszystkich nie wystarczy. Żartowano również sobie dosyć ostro z rosnącej lawinowo biurokracji. Nie wiem, czy kabaret ten spodobałby się współczesnym bywalcom kabaretonów, bo nie serwowano tam żartów, które zmuszają widzów do tubalnego rechotu i klepania się po udach. Proponowany przez Starszych Panów humor skłaniał raczej do lekkiego uśmiechu i zadumy. Nie było w nim rubaszności i jowialności, ale salonowość, finezyjność, zaskakująca przewrotność point, bogactwo wyrafinowanych figur retorycznych i stonowanych gagów. A wszystko to wsparte było zachwycającymi kreacjami wybitnych aktorów tamtych czasów: Ireny Kwiatkowskiej, Wiesława Michnikowskiego czy Jaremy Stępowskiego. Nie tylko oni pokazali tu prawdziwe sceniczne mistrzostwo, odnajdując się w wachlarzu ekstremalnie różnych postaci. Krótko mówiąc moc tego kabaretu tkwiła w mistrzowskim posługiwaniu się aluzją. W każdy szczegół misternie wplatano jakiś podtekst. To zresztą jest naturalne dla wielu dzieł z tamtych czasów, w których bezwzględnie cenzurowano każdy tekst. Kabaret Starszych Panów miał oczywiście także problemy z cenzurą, a emisje ratowały wielokrotnie głosy zauroczonej publiczności.
Tytułowi "Starsi Panowie" to autor tekstów Jeremi Przybora i kompozytor muzyki do kupletów, Jerzy Wasowski. Grane przez nich postaci, co ciekawe, od pierwszego odcinka były bezimienne. Zawsze przedstawiali się wzajemnie, mówiąc: "- To mój przyjaciel. - A to mój przyjaciel". I nikomu nie brakowało dodatkowych informacji na ich temat. Dziś wiemy także, że nie byli braćmi, a ich zażyłość, wywodziła się z czasów szkolnych, a tak naprawdę połączyły ich bliskie relacje ich rodziców. Pierwszy był tekściarzem, drugi zaś kompozytorem, choć nie miał muzycznego wykształcenia. Różnorodność zainteresowań natchnęła jednak Przyborę myślą, że posiada też talent kompozytorski. Co prawda grę na pianinie wyniósł z domowej kindersztuby, ale nie parał się nigdy wcześniej kompozycją. Rękojmią jego talentu był zasób wiedzy, jaki pozyskał z podręcznika do komponowania. Obaj panowie stworzyli jednak jedną z najbardziej cenionych par telewizyjnych, mimo rozlicznych scysji i nieporozumień. Byli różni. Wasowski ułożony i stateczny; Przybora natomiast marzycielski, niepoprawny, z dużą skłonnością do kobiet. Takie też były ich postacie. Jeremi Przybora okazał się też znakomitym wokalistą, śpiewającym świetnie technicznie, prześlicznym głosem. Najpiękniejsze są jego duety z Kaliną Jędrusik oraz wyborna piosenka ,,Żegnajcie uda pani Lali”. Jego umiejętności aktorskie ocenia się dziś "tylko" jako dobre. Aż dziw bierze, że autor tak mądrych, nasyconych intelektualnie tekstów, nie ukończył nawet studiów (studiował anglistykę). Wasowski zaś nie lubił śpiewać. Swoje wokalne próby ograniczył tylko do wykonania słynnych żywiołowych kupletów na początku każdego programu. Ale śpiewał nieźle, o czym świadczy jedyna zachowana piosenka w jego wykonaniu ,,Manuela". Jako aktor był natomiast genialny. To bezsprzecznie jeden z największych talentów komicznych niewykorzystany nigdy w kinie.
Ale ta dwójka podstarzałych amantów to nie wszystko. Przez kabaret przewinęło się mnóstwo wspaniałych aktorów tamtych czasów, którzy przez te mikro-role potrafili pokazać prawdziwie aktorski kunszt.
Pierwszą damą kabaretu była niezaprzeczalnie Irena Kwiatkowska, która śpiewała tam nawet w technice operowej. Pani Irena wykreowała w kabarecie fantastyczne postaci: kobieta pracująca, matka-polka, kapryśna, bezpardonowa hrabina Tyłbaczewska, którą podrzucili panom prowadzącym nieznani sprawcy, tajemnicza dama z miasta wyobraźni, dawna primadonna operetkowa i alkoholiczka, przedstawicielka drobnomieszczaństwa, której jedynym kapitałem jest tytuł doktorowej itd.
Kolejna wielka postać to nieodżałowany Wiesław Michnikowski. Aktor, który każdą rolę odegrał rewelacyjnie, a to warszawskiego cwaniaczka, mówiącego w kompletnie dziś już nieznanej warszawskiej gwarze (słynne "Addio pomidory", "Bez ciebie", „Jeżeli kochać, to nie indywidualnie”), a to szarego urzędnika zakochanego w przełożonej („Odrobina mężczyzny na co dzień), a to dżentelmena "w którym jest seks" ("Nie kąpiesz się już dla mnie"), czy roztargnionego staruszka ("Wesołe jest życie staruszka", "Całuj wujka z dubeltówki"). Właściwie w kabarecie Michnikowski zagrał wszystko. Nie dane mu było tylko zagrać Żyda, choć powszechnie wiadomo było, że bardzo umiejętnie żydłaczył, czego dowiódł później w szmoncesach w "Dudku".
Nie można też nie wspomnieć o Mieczysławie Czechowiczu, który stworzył podwójną diadę z Michnikowskim jako Grubszy/Spory i Tani Drań. Aktor pełen uroku osobistego i charakterystycznego dla starej szkoły kunsztu (mam tu na myśli urocze wałczenie, czyli wymawianie "l" w miejsce "ł"). Podobnie jak Michnikowski zaśpiewał niemało pięknych piosenek, które wspaniale zinterpretował (choćby "Najmilsze są drobne panie", "Pani Monika"). Aktor pełen ciepła i intuicji komicznej.
Z pań często zaszczycała wieczory kabaretowe ponad dziewięćdziesięcioletnia dziś Barbara Kraftówna. Chętnie śpiewała piosenki, a te dostawała fantastyczne. Kto nie słyszał ,,Przeklnij mnie", "Dziewica Anastazja", "Szarp pan bas", czy kontrowersyjną , "Biżuterię" z bardzo niemoralnymi podtekstami, której publikację wstrzymywano do 1989 roku. To że Kraftówna jest aktorką równą Audrey Hepburn udowodniła już rolą Felicji w "Jak być kochaną" Hasa. Jej spuścizna kabaretowa, osobowość sceniczna i talent pieśniarski, nad którego brakiem tak jęczała Hepburn, rzuca światło na to, jakie skutki niosła żelazna kurtyna. Wszak gdyby nie to, mielibyśmy zapewne drugą Polę Negri. Na szczyt piosenki kabaretowej wspięła się w utworach "Zakochałam się w czwartek niechcący", "Rzuć chuć" i "Ubóstwiam drakę”, natomiast za jej najlepsze kreacje uważam Kasztelanową Agnieszkę i Ciepłą Wdówka. To chodząca ekspresja, którą powściągała tylko kompetencja i warsztat pozwalający każdej sylabie nadać inny odcień.
Nie sposób nie wspomnieć o kolejnym wiekowym dziś aktorze, Wiesławie Gołasie. W kabarecie dostawały mu się role dosyć charakterystyczne: gburowi troglodyci, krewni cholerycy, namiętni motocykliści, dworscy pazie, ale i typy dość romantyczne. Do tego niebywała dykcja i ładny głos. Jego piosenki, takie jak "No, co ja ci zrobiłem", "Moja dziewczyna nie ma serduszka", "Podła, na pasku kłamstw mnie wiodła”, to majstersztyk obowiązkowy do poznania.
Kolejnym z wybitnych aktorów, który bardzo chętnie pojawiał się w tym kabarecie, był człowiek-instytucja, Edward "Dudek" Dziewoński. Podobnie jak w filmach Munka i Rybkowskiego ("Autobus odjeżdża 6:20"), dostawały mu się u Starszych Panów na ogół role "warszawskich bubków" (jak to się czyta u Tuwima), czyli cwaniaczków, którzy w każdej sytuacji sobie poradzą (takim typem był na przykład Kuszelas, spekulant spod ciemnej gwiazdy). Charyzma Dudka, jego elegancja i wysoka kultura dodawały jego postaciom głębi. Trzeba wam też wiedzieć, że Dudek był arcymistrzem telefonicznych rozmów. Pozwalam sobie przypomnieć jego kreację w "Niespodziewanym końcu lata", gdzie zagrał przedstawiciela francuskiego markiza mającego skłonność do sadyzmu (oczywiście chodzi o rozmowę przez telefon). Jako dyrektor trupy teatralnej pojawia się także w wieczorze ,,Ostatni naiwni" i pod pozorem prób w mieszkaniu Starszych Panów, wraz ze swoim zespołem robi dziurę w podłodze, by dostać się następnie do magazynów delikatesowych. Ale jego najwybitniejszą kreacją był chyba sędzią Kocio, w roli którego mógł popisać się piękną mową kresową.
Najbardziej kontrowersyjną aktorką w obsadzie była jednak Kalina Jędrusik. Oburzeni jej perwersyjnością telewidzowie słali do telewizji listy pełne oburzenia. W istocie tego i owego można by się przyczepić. Nawet mój dwunastoletni brat jest w stanie wychwycić pewne niuanse. Pojawiła się w kabarecie jako Jesienna Dziewczyna z chryzantemami, na którą "nieugięcie" czekał Pan grany przez Przyborę. Tak więc w pierwszym nagranym wieczorze "Smuteczek" zrobiła na widzach pozytywne wrażenie. Jej kreacja to piękna i dystyngowany, pełna romantyzmu, tajemnicza kobieta. Przeuroczo śpiewała wespół z Przyborą "Jesienną dziewczynę" i "To będzie miłość nieduża". W innych wieczorach nie było już tak bajkowo, bo dostawała role i kuplety utrzymane w podobnej konwencji. Tani i tkliwy erotyzm, każdemu może się w końcu znudzić. Poza tym zmienił się też zupełnie jej wizerunek. Nie była już powabną Jesienną Dziewczyną o długich, złotych włosach, ale krótkowłosą, przemalowaną na kasztan wojowniczą seksbombą.
Z creme de la creme nie pojawiła się w kabarecie tylko Nina Andrycz. Choć w numerze "Smuteczek" obsadzono nie mniej utalentowaną aktorkę, która bardzo ją przypominała. Była to jednak Benigna Sokorska. Przypominała Andrycz zarówno z rysów, głosu jak i z akcentu, poza tym równie dobrze grała damę z wyższych sfer. Właściwie to szkoda, że ta aktorka nie zrobiła potem większej kariery.
Nina Andrycz faktycznie nie zaszczyciła kabaretu swą obecnością, za to uczyniła to inna dama z rodzimego Parnasu, Aleksandra Śląska. Pisałem powyżej, że Barbara Kraftówna była nie gorsza niż Audrey Hepburn, a teraz mogę dodać, że Aleksandra Śląska, która ma na swoim koncie masę wybitnych kreacji teatralnych i filmowych (królowa Bona, Hedda Gabler, Krystyna Poradzka, Krystyna z ,,Pętli" itp.), bynajmniej nie ustępowała talentem Elizabeth Taylor. Swoimi fantastycznymi scenicznymi kreacjami udowodniła, że jest prawdziwą królową kina. Dorzuciłbym do tego jeszcze jej rewelacyjny dubbing w "Kto się boi Virginii Woolf" oraz w "Królowej Elżbiecie". U Starszych Panów wystąpiła tylko dwa razy. Pierwszy raz w roli dyrektorki urzędu w "Kwitnących szczeblach" i drugi raz w wieczorze czternastym jak bita żona kustosza muzeum. W obu zachwyciła gracją, dostojeństwem i wdzięczną mimiką. Dość powiedzieć, że jako pani dyrektor, w której kochał się jeden ze Starszych Panów, śpiewała z maestrią godną wziętej primadonny operetkową arietkę "Już wiosna".
Pojawiali się w tym kabarecie także inni wspaniali polscy artyści. Zdzisław Leśniak stworzył tu przesympatyczny duet z Kwiatkowską w piosence "Wróć Luciu, wróć". Dwakroć wystąpił też Bogdan Łazuka. Raz jako romantyczny upiór („To było tak"), a drugi raz z Kraftówną, Kwiatkowską i Starszymi Panami w parodii opery („Przeklnij mnie”). Klimat kabaretu wzbogacił też swoimi kreacjami Jarema Stępowski, głównie jako Odrażający Drab albo przyjaciel Kuszelasa "Tatuś" (kryminalista o inklinacjach teatralnych). Stępowski jako fascynat przedwojennej Warszawy wykonywał liczne ballady podwórkowe. Jego akcent nie brał się z tego, że nie potrafi inaczej, ale chciał przywołać czasy dawnej Pragi. Dowiódł tego zresztą, gdy przepiękną polszczyzną zaśpiewa "Zimy żal". Moim zdaniem mógł być interpretatorem postaci arystokratów, a nie tylko prosić o "suchy chleb dla konia". Zofia Kucówna sama przeuroczo zaśpiewała ze Starszymi Panami słynne "Kaziu, zakochaj się". Miło też jest obejrzeć w kabarecie jednego z najwspanialszych aktorów dawnej szkoły, Andrzeja Szczepkowskiego. Ten wcielał się w postać Kryminalisty i pięknie śpiewał "Rodzina, ach Rodzina". Na scenie kabaretu Starszych Panów wystąpił też w roli dr Brzebrzeniewierzeckiego wybitny aktor Igor Śmiałowski, którego słynący z ironii Szczepkowski określił jako "Na wieki wieków amant”. I pozostaje tylko żałować, że nigdy nie pojawili się w obsadzie Czesław Wołłejko i Tadeusz Fijewski.
Kabaret Starszych Panów to owoc burzliwej pracy dwóch najoryginalniejszych ludzi tamtych czasów, których wsparła grupa najwspanialszych aktorów w historii polskiego kina i teatru. Przez wiele lat program ten uznawany był za wzór poziomu, gustu oraz smaku, choć nie uciekł też od krytyki. Gustaw Morcinek krytykował go na przykład za zbyt powierzchowny humor. Niemniej jednak zapisał się złotymi zgłoskami na kartach polskiej kultury. Jego autorzy stworzyli mnóstwo piosenek, które do dziś egzystują w kulturze masowej, a panowie w cylindrach i jaskółce doczekali się pomnika w brązie, który postawiono im w Opolu. Szkoda, że kabaret emitowany był znacznie krócej, niż obiecywano. Najpierw, rzekomo ze względu na wiek, zrezygnował Jerzy Wasowski, a Jeremi Przybora rozpoczął ciąg "Divertiment" do muzyki Wasowskiego. Niestety tylko on był już konferansjerem. Nie było to już jednak to samo. „Kabaret Starszego Pana" to nawet z samej nazwy brzmiało jakoś smutno. Pod koniec lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku próbowano go reaktywować pod nazwą ,,Kabaret Jeszcze Starszych Panów", ale pomysł ten niewielu widzom się spodobał. Panowie byli już wtedy autentycznie sędziwi, ale o dziwo Wasowski trzymał się lepiej od Przybory. Niestety, stracili w międzyczasie na aktorskiej intuicji, a przejścia między piosenkami i dialogami były już mało składne. Podjęli próbę zaadaptowania na szybko paru starych numerów pod nową generację aktorską, ale to też okazało się niewypałem, a Marek Kondrat, Piotr Fronczewski czy Elżbieta Starostecka po prostu nie odnaleźli się za bardzo w tym klimacie. Co by więc nie mówić, ja tam zdecydowanie wolę Starszych Panów na czarno-białym ekranie niż ich następców.
Grafika:
Komentarze [1]
2019-09-15 17:48
Dobry, potrzebny artykuł, widać, że sporo pracy włożył w niego autor. Jednak muszę zwrócić uwagę na elementy, których mi zabrakło w owym tekście: – program zszedł z anteny w 1966 roku (22 lipca, w Święto Odrodzenia emisja ostatniego wieczoru, tj. odcinka pt. “Zaopiekujcie się Leonem”) – mogło być więcej o genezie programu, wszakże Przybora i Wasowski nie byli anonimowymi postaciami, jeszcze przed wojną pracowali w radiu (Przybora od 1937 r. jako spiker, a Wasowski od 1938 r. jako inżynier), po wojnie ich losy się połączyły przy realizacji w latach 1948-1956 słuchowiska “Teatrzyk Eterek”, troszeczkę drwiącym z nowego ustroju. Wtedy również ukształtował się podział ról, jaki dobrze znamy z “Kabaretu…”, czyli Przybora jako autor tekstów, a Wasowski jako kompozytor (rzecz jasna był muzycznym samoukiem, o czym wspomniał autor artykułu).
- 1