„Spaleni słońcem” - arcydzieło zapomniane
Zdarzały się w historii kina filmy, o których mówiło się małe, ale wielkie. Takie, w których zachwycała subtelność i dobór tematu, kamera nie drżała operatorowi w rękach w kulminacyjnej scenie, a aktorzy grali przede wszystkim twarzą. Niekoniecznie były one lepsze, ale na pewno inne. Przykładem wręcz idealnym takiego właśnie kina jest film Nikity Michałkowa z 1994 roku „Spaleni słońcem”.
To pierwszy rosyjski film nagrodzony Oscarem. I choć ma już 21 lat, wciąż czaruje widzów. Subtelność, wyrafinowanie i minimalizm, z jakimi dotknięto tu tak dramatycznego tematu, każą nam zadać pytanie, czy to właśnie nie w taki sposób powinno się opowiadać historię. Nie grać efekciarsko na emocjach, ale dać im się rozwijać wraz z fabułą, zmierzając do kulminacyjnych momentów. W filmie Nikity Michałkowa tak to działa i sprawdza się w stu procentach. Jest on zrobiony tak, że trzeba się bardzo mocno skupić i zastanowić nad tym, co się na ekranie dzieje. Na początku nie bardzo widzimy związku między bohaterami i wydarzeniami. A jeśli ten związek jest, to gdzie jest sens i po co my to właściwie oglądamy? Z czasem poznajemy odpowiedź na te pytania i dociera do nas, jak mistrzowsko zostało to zrobione. A jeśli kogoś to znudziło, to zabrakło mu najwyraźniej cierpliwości i chęci.
Co to za temat, który tak genialnie opowiedziano? Odpowiedź na to pytanie tkwi w tytule. Niektórzy tłumaczą go jako „Zmęczeni słońcem”, co jest nawiązaniem do tytułu piosenki „Zmęczone słońce”, będącej rosyjskim odpowiednikiem polskiej „Ostatniej niedzieli”. Owa piosenka jest notabene motywem przewodnim filmu. Większość ludzi właśnie tak tłumaczy pochodzenie tego tytułu. Być może miało to faktycznie jakiś wpływ na scenariusz, jednak trafniejszą interpretacją „Spalonych słońcem” (to tłumaczenie wydaje się mi być właściwsze) jest określenie, jakim często posługiwali się poeci opisując Józefa Stalina. Określali go jako „słońce narodu”. Nic więcej chyba dodawać nie trzeba. Film ten to znakomity i oczywiście krytyczny opis Stalinowskich zbrodni, a dokładniej „wielkiej czystki” bądź „wielkiego terroru”. Okresu w historii ZSRR, w którym życie straciło miliony niewinnych ludzi, w tym przywódcy NKWD i zasłużeni generałowie, których Stalin kazał zabijać jako potencjalnych przeciwników politycznych. Do tej ostatniej grupy należy główny bohater filmu Siergiej Kotow, sławny generał i bohater rewolucji.
Początek filmu w ogóle nie pasuje do wcześniejszego opisu. Pierwsze ujęcia owszem, kamera powoli rejestruje puste ulice radzieckiej Moskwy nie zniszczone wojną, ale już kolejna scena zaczyna się od wjazdu czołgów na pole zboża. Kobiety uprawiające zboże stoją im naprzeciw i mówią, że nie ustąpią. Napiętą sytuacje uspokoić ma Kotow. Gdy wjeżdża na koniu, w tle słychać dramatyczną muzykę, nad głowami ludzi przelatują wojskowe samoloty i robi się prawie jak w „Szeregowcu Ryanie”. Kotow wykorzystuje swoją władzę jako generał. Czołgi ustępują, rolnicy są spokojni, a bohater odchodzi wraz z rodziną. Zakończenie jak w „Indianie Jones”, tylko że tutaj to dopiero początek filmu. Scena ta spełnia dwie bardzo ważne role. Po pierwsze mamy tu to, czym powinien zaczynać się każdy film - przedstawieniem postaci. W momencie, gdy widzimy, jak żołnierze w czołgach drżą na widok
Kotowa, wiemy już z kim mamy do czynienia i jak ważną jest on osobistością. Dodatkowo jest też, co widać, dobrym ojcem i mężem, bo po wszystkim zabiera rodzinę do domu. Scena może wydawać się kiczowata i trochę taka jest, tyle że takie było założenie. Chodziło o to, by symbolicznie pokazać koniec polityki dla Kotowa i jego rodziny, i skupić się tylko na niej.
Kolejne sceny wyglądają tak. Akcja przenosi się do jego domu. Mamy tu długą sekwencję spokojnego życia bez zmartwień. Najprawdziwsza definicja sielanki. Oglądając to można poczuć wewnętrzny spokój i nastrój letniego popołudnia. Działa odprężająco. Cały ten ład i porządek zaczyna stopniowo upadać, gdy na teren domu wkracza niezapowiedziany niejaki Dmitrij (pojawia się on już w pierwszej scenie). Szybko dowiadujemy się jednak, co łączy go z pozostałymi bohaterami. To dawna miłość żony Kotowa Marusii, który zniknął na wiele lat. To właśnie on, symbolizując stalinizm, przywraca politykę do ich życia. Wprowadza on trochę zamieszania do codzienności tej rodziny, jednak nie burzy jej życia, a raczej je uatrakcyjnia. Czaruje córkę Kotowa Nadię, a w nim samym wzbudza mieszane uczucia. Marusia jest przez niego zmuszona ponownie skonfrontować się z przeszłością. Dalej akcja toczy się już inaczej. Nie wystrzela wszelako jak rakieta i nie przypomina również sceny z czołgami. Wciąż jest powolna, ale już nie tak spokojna. Zmienia się z filmu obyczajowego w dramat. Marusia cały czas walczy ze swoim uczuciem i emocjami, a Kotow w końcu dowiaduje się, kim obecnie jest Dmitrij (agent NKWD). Na Kotowa wydano wyrok, a wyegzekwować go ma właśnie Dmitrij. Generał musi sobie uświadomić, że właśnie kończy swoje spokojne życie, a w końcu i życie w ogóle. Na początku jest przekonany o swoim bezpieczeństwie. Jest przekonany, że jeden telefon do Stalina wystarczy i sprawa będzie załatwiona, ale z czasem traci to poczucie. Dociera do niego powaga sytuacji, w jakiej się znalazł i ten strach oraz niepewność rosną aż do ostatniej kulminacyjnej sceny. Film ten zrobiony jest na zasadzie, którą kiedyś dokładnie opisał Andrzej Wajda. Chodzi o to, że film determinuje ostatnia scena. I zaiste ostatnie 15 minut zmieniają wrażenie, jakie wytworzył sobie widz przez poprzednie dwie godziny. Ta ostatnia scena sprawia, że po seansie nie da się wyrzucić z głowy filmu, który się właśnie obejrzało. Jest mocna, ale przy tym wciąż subtelna, co dodatkowo potęguję wrażenia.Tytułowi spaleni słońcem to czwórka głównych bohaterów. Doświadczony generał Kotow, to ofiara lęku Stalina przed utratą władzy. To, w co dotychczas wierzył i o co walczył, okazało się być nieważne i stało się dla niego zagrożeniem. Marusia także cierpiała i to podwójnie. W dzieciństwie państwo odebrało jej pierwszą miłość (próbowała wtedy popełnić samobójstwo), a gdy ułożyła sobie życie na nowo, wielka polityka dała jej w kość ze zdwojoną siłą. Zabrała jej męża, a użyła do tego duchów z ich przeszłości. Nadia, małe dziecko, padła ofiarą stalinizmu, a jest to piętno, którego pozbyć się nie sposób. Został jeszcze Dmitrij. Wydawać by się mogło, że jest winnym wszystkiego co złe, że ideologia Stalina zjadła go od środka i nie zasługuje na współczucie. Zdecydowanie jest jej wierny, o czym świadczy scena, gdy salutuje do portretu Stalina, ale to czyni go też ofiarą. Jest ofiarą propagandy, siły, z którą walczyć jest bardzo trudno, i która niszczy mu życie. Opuścił dom, ukochaną i wyjechał na wojnę, a gdy chciał wrócić, zaproponowali mu wejście do NKWD. Zgodził się, bo powiedzieli mu, że nie będzie mógł wrócić. Okłamali go, a wrócił dopiero po latach przesiąknięty zbrodniczymi ideałami.
Zbrodnia totalitaryzmu nie miała jednego kształtu i film ten pokazuje to doskonale. Ale jego najmocniejszą stroną jest wspomniana wcześniej subtelność i zwyczajność. Dzięki nim udało się pokazać wszystko od ludzkiej strony. Opowiedziany w ten sam sposób motyw nieszczęśliwej miłości nie jest tu wpleciony bez potrzeby. Wydaje mi się, że jest on najważniejszy. Posłużył do tego, by pokazać, jak totalitaryzm wkraczał w ludzką intymność, rujnując ludziom życia. Łatwo sobie wyobrazić, że tak wyglądała duża część zbrodni w tamtym okresie. Nie wszyscy ginęli spektakularnie. Na początku odbierano ludziom to, co było dla nich najważniejsze: rodzinę, uczucia, a przez to człowieczeństwo. To jest główne przesłanie filmu Michałkowa i dzięki temu, że ten wątek tak szczegółowo poprowadzono i opowiedziano, dzieło to do dziś pozostaje jednym z najmocniejszych głosów krytyki wobec stalinizmu. Dziś film ten znany jest przede wszystkim znawcom kina i krytykom. Przeciętni widzowie raczej o nim nie słyszeli, a uważam, że warto po niego sięgnąć. Może nie przykuwa on od razu naszej uwagi, nie trzyma w napięciu i nic tu nie eksploduje, ale wymaga mocnego zaangażowania widza, ale jak już się to zrobi, wrażenia będą niezapomniane.
Grafika:
Komentarze [1]
2015-12-03 15:19
SZPINAK
- 1