Arrivederci! Adios muchachos!
Zupełnie nie wiem, co mam napisać, ale chyba najlepiej będzie, jeśli postawię na szczerość. Wiem, że brzmi to jak jakieś wyznanie zbuntowanej nastolatki, która akurat wpadła ze swoim chłopakiem i rodzice się o tym dowiedzieli, ale tekst pożegnalny chyba taki być musi. Nie ukrywam, że łezka mi się w oku kręci, kiedy piszę te słowa. Boże, wiem, że brzmi to bardzo patetycznie, ale taka jest prawda. Może niektórym trudno będzie w to uwierzyć, ale naprawdę nieprzyjemnie jest myśleć, że drogi nas wszystkich praktycznie teraz się rozejdą. I nie myślę tu tylko o koleżankach i kolegach z Akwarium, ale także o tych wszystkich, z którymi zetknąłem się w tej szkole.
Nie będę wymieniał nikogo z imienia i nazwiska, ale chciałbym mimo wszystko jakoś wskazać tych, za którymi będę tęsknił najbardziej. Bo będę i się tego nie wstydzę. Uważam, że nie należy wstydzić się tego, co nie gryzie nam sumienia. Ale do rzeczy. Na pewno będę tęsknił za swoją klasą. Faktem jest, że bywało różnie i nie raz zdarzały się między nami jakieś zgrzyty, ale i tak jestem przekonany, że nasza klasa była jedną z najbardziej zgranych w tej szkole. Z rozrzewnieniem wspominam już dziś te Dni Kobiet i Dni Chłopaka, kiedy to - oczywiście za zgodą wychowawcy i dyrekcji - udawaliśmy się całą klasą w pewne miejsce i spędzaliśmy tam bardzo sympatycznie czas, a także te ekstremalne chwile, gdy zrywaliśmy się solidarnie z zajęć. Oczywiście na drugi dzień dostawaliśmy tęgą burę, ale myślę, że dziś chyba nikt z nas tego nie żałuje. A teraz czas na anegdotkę. Jeśli nie jest to dla Ciebie, drogi czytelniku, sprawa istotna, to po prostu przewiń niżej.
(Anegdotka). Po pierwszej ucieczce z lekcji, nasza pani wychowawczyni przeprowadziła z nami poważną rozmowę, choć niektórzy moi koledzy twierdzili wówczas, że bardziej przypominało to przesłuchanie. Każdemu z nas zadawała tylko jedno, na pozór proste pytanie: „Czy to ty wpadłeś/aś na ten pomysł?”. Oczywiście nikt się nie przyznał, bo naprawdę nie dało się wyłonić jednej osoby, która w sposób znaczący przyczyniła się do tej dezercji. Po przesłuchaniu padło z ust pani profesor arcyważne dla całej sprawy zdanie: „Jeśli nikt się nie przyzna, konsekwencje poniesie cała klasa”. Wtedy obudził się we mnie zmysł polityczny (może nie najwybitniejszy, nawet chyba nie wybitny, ale bądź co bądź doprowadził mnie tu, gdzie jestem) i zapytałem, czy jeśli przyzna się jedna osoba, to odpowiedzialność spadnie tylko na nią? Jako przewodniczący klasy czułem się bowiem w obowiązku wziąć to na swoje barki. Liczyłem po cichu, że może uda mi się jakoś z tego wybrnąć, a jeśli nawet nie, to trudno. Zaległa złowroga cisza. Z ust naszej wychowawczyni nie usłyszeliśmy ani potwierdzenia, ani zaprzeczenia. Po chwili naszym oczom ukazała się natomiast roześmiana twarz naszej pani profesor, która powiedziała, że nigdy w to nie uwierzy, że to właśnie ja byłem inicjatorem tej ucieczki. Kiedy jednak postawiłem na swoim i prawie ją przekonałem, że jestem gotów wziąć na siebie ów grzech, odezwałem się, mówiąc w żartach: „Jeśli ktoś chce dzielić ze mną karę, to serdecznie zapraszam!”. Jedno słowo, ale zabrzmiało w tym momencie dosadnie. I co? „Ja!” powiedziała cała klasa. Sprawa skończyła się banalnie, a w dzienniku nie znalazła się tego dnia o dziwo ani jedna „enka”. (Koniec anegdotki)
Tęsknić będę też za nauczycielami. Zgodnie z zasadą składania zeznań, nie powiem, że za wszystkimi jednakowo. Na pewno nie łatwo będzie się przestawić, bo w środę nie zobaczę się już ze znanym mi dobrze nauczycielem, tylko z jakimś wykładowcą, którego jeszcze nie znam. Nawet jeśli któryś z naszych szkolnych pedagogów był wyjątkowo ostry i uważał, że prowadzony przez niego przedmiot jest niezbędny do życia jak tlen, to te jego lekcje i tak były często niezapomnianym przeżyciem, a niekiedy i niezłą rozrywką. W wyliczance tej nie chciałbym pominąć także osób spoza klasy, z którymi uczęszczałem na historię, przyrodę czy wos. Wspólne zajęcia zaczęliśmy dopiero w klasie drugiej, ale tuż przed maturą czułem się wśród was niemalże jak w swojej własnej klasie. Mimo symbolicznych spotkań, zaistniała jednak między nami jakaś taka swoista więź. Radziliśmy się siebie w sytuacjach podbramkowych, pomagaliśmy sobie, co z czasem przerodziło się w relacje znacznie bliższe, niż te czysto „zawodowe”, a niekiedy nawet w przyjaźnie.
Trudno było mi się także rozstać z samorządem uczniowskim, którego sporą część stanowili właśnie historyko-przyrodnicy, choć nie tylko oni stanowili o świetności tego gremium, które działało z moim udziałem tylko przez rok. A szkoda, naprawdę szkoda... Na marginesie – nie mniej wszak ważnym – chciałbym przekazać szczere wyrazy uznania dla nowo powstałego samorządu, którego pracę mogłem obserwować w trakcie obchodów Dnia Dziecka w naszej szkole. Tylko gdzie się podziały tamte kiełbaski?
Chciałbym podziękować wszystkim tym, którzy wspierali mnie w ogólnie pojętym rozwoju i bez wahania pomagali mi w trudnych sytuacjach. Naprawdę doceniam każdy z tych momentów, gdy widziałem pomocną dłoń wyciągniętą w moją stronę. Wspomniane osoby przewijały się regularnie przez nasze redakcyjne Akwarium, gdzie z racji pełnionej przeze mnie funkcji redaktora naczelnego szkolnej gazety spędziłem wiele przerw i „okienek”. Mam na myśli przede wszystkim wszystkich dziennikarzy SGI Lesser, webmasterów, fotomakerów i muzyków zespołu Red Camel (ale nie tylko!), który opiekun naszej redakcji w pewnym momencie był łaskaw wziąć pod swoje skrzydła (a może płetwy?). Panu profesorowi należą się zresztą szczególne podziękowania, bo nie tylko ukształtował w nas przez te trzy lata pewien publicystyczny styl, ale i wykrzesał z nas potrzebę pisania, choć ta przegrywała niestety czasem w starciu z historią, fizyką, matmą, albo lenistwem. Nie zapomnę również o profesorze z sali 205, który zawsze chętnie dzielił się z nami wiedzą techniczną i wspierał funkcjonowanie naszej gazety. Dzięki wam panowie, okres nauki w liceum to jak dotąd najlepszy czas w moim życiu. Nie chcę się powtarzać, ale z drugiej strony nie byłbym sobą, gdybym nie napisał, że za wami też będę tęsknić.
Na koniec chciałbym jeszcze napisać coś o planowanej przeze mnie przyszłości. Wszyscy wiemy, że życie to sinusoida, po której kroczy się z reguły z zawiązanymi oczami albo pudełko czekoladek, gdzie nigdy nie wiadomo, na co się ostatecznie trafi. Ja życzę sobie, bym dostał się na wymarzone studia, ale też żeby nie było mi tam jakoś wyjątkowo łatwo, bo nie chciałbym się tym studiowaniem zbyt szybko zachłysnąć. Zdecydowanie nie chciałbym, by – jak pisał klasyk – „gwałtownych uciech i koniec gwałtowny” na moich studiach nastąpił. Tego życzę sobie ja, ale wierzę, że i wy mi tego życzycie!
Grafika: własna
Komentarze [0]
Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?