As wyciągnięty z rękawa
Trudno pisać o czymś, co zna prawdopodobnie każdy, ale nie mogłam się powstrzymać, by nie wspomnieć o płycie, która od dłuższego czasu gości w moim odtwarzaczu, a jej odsłuchanie za każdym razem przynosi mi taką samą frajdę. Mowa o najnowszym albumie zespołu Arctic Monkeys „AM”. Świeży, choć już nie gorący, ale od początku obecny na światowych listach przebojów.
Wprawdzie to już piąty album tej angielskiej kapeli, ale dopiero on sprawił, że zwróciłam na nią uwagę i zdecydowanie dałam się porwać ich muzyce. Choć do tej pory za największy sukces tego zespołu uważany był jego debiutancki krążek „Whatever People Say I Am, That's What I'm Not”, to moim zdaniem dopiero na tym albumie możemy dostrzec, jak bardzo dojrzeli i chyba dlatego ten właśnie album przemawia do mnie znacznie bardziej, niż poprzednie.
Bez wątpienia „AM” jest najgłośniejszym krążkiem Arctic Monkeys. Recenzje krytyków są bardzo przychylne, liczba słuchaczy rośnie, a udostępnienia ich utworów na portalach społecznościowych również są rekordowe. Utwór promujący płytę („Do I wanna know”) to punkt obowiązkowy każdej imprezy. Zresztą, cała płyta nadaje się do tego idealne, bo wypełniona jest tanecznymi, energetycznymi numerami, przy których można się świetnie bawić. Pojawiają się tu jednak również spokojniejsze, bardziej stonowane, a nawet lekko balladowe utwory. Całość można jednak opisać jako mocne i odważne uderzenie, którego fani zespołu długo nie zapomną.
Tak jak to miło miejsce przy wcześniejszych albumach, współpracę z zespołem i tym razem podjął lider zespołu Queens of the Stone Age, Josh Homme. Jest on swego rodzaju mentorem zespołu, który pomógł im ewoluować w kierunku bardziej mainstreamowego rocka. Na tym albumie pełni raczej rolę gościa, który swoim wokalem wypełnił przestrzeń w dwóch utworach „One of the Road” i „Knee socks”. Homme wyraził duże zadowolenie ze współpracy z zespołem. Choć jego rola tym razem została lekko okrojona, dostrzegł, że grupa dojrzała, nie potrzebuje już prowadzenia za rączkę i sama jest w stanie nagrywać dobre, interesujące kawałki. Sam Homme podczas festiwalu Rock for People podsumował to słowami : "Zaśpiewałem na nowej płycie Arctic Monkeys. To naprawdę świetny, seksowny album. (...) Jest naprawdę dobry. Nie jest to disco jako takie, ale nowoczesny, taneczny, seksowny album.”
Myślę, że można zgodzić się z jego słowami w stu procentach. Arctic Monekys zafundowali nam spore muzyczne wydarzenie. Choć ich poprzednie albumy również były udane, przechodziły zazwyczaj bez większego echa. Ta płyta zawirowała i zostanie gorąca na dłużej. Spośród dwunastu utworów zamieszczonych na krążku ciężko wybrać ten najlepszy.
Jednym z najbardziej charakterystycznych jest bez wątpienia utwór „Do I wanna know”. Trochę surowy, pozbawiony zbędnych dźwięków, ale porywający i zdecydowanie zasługujący na swoje pierwsze miejsce na liście. Doskonale wprowadza w klimat płyty i zapowiada, czego możemy się spodziewać dalej. Utwór przez dłuższy czas utrzymywał się na wysokiej pozycji na kultowej liście przebojów radiowej trójki. Świetny refren i dobry tekst, to jego mocny punkt.
Następny na liście to „R U Mine?”. Totalne szaleństwo. Miażdżący, wyrazisty męski rock'n'roll. Świetnie pokazuje, jak długą drogę przeszedł zespół. Ze zbuntowanych chłopców, błąkających się nieśmiało po scenie, stali się pewnymi siebie, dojrzałymi facetami.
Kolejnym utworem, który szczególnie zwrócił moją uwagę, jest „Why do only call me when you high”. Równie porywający i ciekawy, ale ma w sobie dodatkowo trochę niepowtarzalnego klubowego klimatu i wyróżnia się także nietuzinkowym tekstem. Ostatni numer, który mnie porwał to „Arabella”. Lekko psychodeliczny, uzależniający, utwór, przy którym warto zatrzymać się na dłużej, bo ewidentnie zyskuje po kilkukrotnym przesłuchaniu.
„AM” to niewątpliwie dzieło udane, które zostanie zapamiętane na długo i dlatego warto się z nim zapoznać, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście, albo powrócić i przesłuchać raz jeszcze, by je sobie na przypomnieć, bo nowy album Arctic Monkeys ma zdecydowanie ponadczasowy charakter i na długo pozostanie świeży. Częstujcie się nim do woli.
Grafika:
Komentarze [2]
2014-02-24 21:19
“Hammer” jest wynikiem autokorekty i mojego niedopatrzenia, bo niezauważyłam, że zjadła mi słowo. Ogarnęłam zespół i fakty o których wspomniałaś nie są mi obce, zdaję sobie sprawę, że trochę zbyt oszczędnie napisałam o poprzednich osiągnięciach zespołu, ale chciałam się skupić na recenzowanej płycie. Dzięki za czujność, pozdrawiam.
2014-02-24 00:37
Droga Sombre, wprowadzasz czytelników w błąd, pisząc, że poprzednie albumy Arctic Monkeys przeszły bez większego echa. Bo czym, jeśli nie debiutem zespół ten zapewnił sobie aktualną popularność i miejsce headlinera festiwalu Glastonbury w roku 2007? Z garażu wyszli na jedną z największych scen Wielkiej Brytanii! A bijąc rekordy sprzedaży w UK osiągnęli sukces na miarę zespołu The Beatles, jeśli nie większy. I o tym wciąż się pamięta, echo pozostało. “AM” to pierwsza płyta Małp, która osiągnęła w Polsce sukces, ale nie usprawiedliwia Cię to. Następnym razem ogarnij troszkę zespół, o którym piszesz, żeby nie wyszło tak nieprofesjonalnie.
Ponadto, żaden HAMMER nie współpracuje z Arctic Monkeys. Zupełnie nie wiem, dlaczego to zmyślone nazwisko pojawiło się tuż obok właściwego, jakim jest Homme. Że nie wspominając już o tym, co o nim piszesz. Bez przesady, współpracował z Arctic Monkeys tylko przy “Humbugu” i “AM”... Przed tą najnowszą była więc tylko jedna.
Ćwicz pisanie recenzji. Akapity pełne przymiotników nie wystarczą, musisz tekstem coś przekazywać.
- 1