Atak deprechy
Jest niedziela. Wszyscy są zadowoleni, bo mają wolne, a ja znów mam straszny mętlik w głowie. Myślałem ostatnio, żeby rzucić palenie, ale jakoś mi się to nie udaje. Powinienem się jeszcze przyłożyć do nauki, bo w szkole mały dramat, ale mi się najzwyczajniej nie chce. Cały tydzień wyczekuję tylko na sobotę i liczę, że załapię się na jakąś imprezę ze znajomymi, a w tygodniu to najchętniej oglądałbym tylko filmy lub spał. A do tego jeszcze ten koszmarny upał. Ja chyba jednak kocham noc, bo wtedy po prostu da się żyć.
Kiedyś tak nie było. Jeszcze kilka miesięcy temu starałem się robić wszystko co najmniej dobrze, możliwie najlepiej jak potrafiłem. Zależało mi, aby być takim człowiekiem wzorem. A teraz? Teraz jestem wypięty na cały świat i nic mi się nie chce. Niby jestem młody i całe życie przede mną, a czuję się tak, jakbym był jakimś starym dziadem. Czasem to nawet nie chce mi się zrobić sobie samemu czegoś do jedzenia, choć jestem głodny. Wewnątrz czuję tylko jakąś ogromną pustkę.
Poranki mam nie mniej tragiczne. Do południa jestem jakiś mało przytomny. Jak mam iść do szkoły, to przeżywam ogromne rozterki. Przestało mi zależeć na ocenach, ponieważ zdałem sobie niechcący sprawę, że za 100 czy 200 lat i tak nikt nie będzie wiedział, że ktoś taki jak ja sobie kiedyś istniał. Więc po co to? Czuję jakiś ogólny bezsens i nie mogę nadziwić się tym, którym się wydaje, ze znaleźli już sens w swoim życiu.
W dzień wkur... mnie ten zaduch i to palące do granic ludzkich wytrzymałości słońce. Wkur... mnie też media. W zasadzie to już przestałem czytać gazety i prawie nie oglądam telewizji. Jedna wielka patologia społeczno - medialna. Gdy zacząłem zastanawiać się nad swoją przyszłością, uświadomiłem sobie, że w przyszłości, to ja będę po prostu stary. Jak sobie pomyślałem, że mogę być jeszcze wówczas niedołężny, to krew mnie zalała. Ale w sumie to boję się chyba też życia. Zauważyłem u siebie bowiem brak jakichkolwiek aspiracji, w tym tych materialnych. W sumie wystarcza mi tylko to, co pozwala przetrwać (dach nad głową + coś do żarcia). Miesiąc temu zapisałem się na kurs prawa jazdy, ale po trzech jazdach zrezygnowałem, ponieważ nie miałem już na to siły. W zasadzie, to nadal na nic nie mam siły. Spałbym tylko przez cały czas. A na dodatek zrobiłem się też strasznym sknerą. Zamiast jechać do domu MKS-em wolę iść pieszo (nawet w ten upał), bo szkoda mi wydawać kasę na bilet.
Chciałem się tymi swoimi przemyśleniami z kimś podzielić, ale nie potrafiłbym chyba opowiedzieć o tym wszystkim co czuję nawet zaufanej osobie. Zapytacie, jak sobie radzę? No cóż, na co dzień staram się być taki sam jak inni, czyli uśmiechnięty i pełen radości życia.
Help
Komentarze [2]
2010-06-15 17:48
Ból egzystencjalny dotyka każdego ale bynajmniej trzeba dawać sobie nadzieję, szansę na lepszy życie. Przypomnij sobie chwile, kiedy czułeś namiastkę tego, że naprawdę żyjesz. Czy nie zauważasz, że to właśnie niecodzienne sprawy? Oddaj się hobby, zainteresowaniom. Poświęć czas drugiej osobie. Nawiązuj znajomości. Mając grafik wypełniony po brzegi, nie będziesz miał czasu na nudę i na nałogi. To wszystko co dajesz z siebie, a nie konsumujesz sprawi, że ludzie Cię zapamiętają. Rozumiem, że każdy marzy, żeby pisano o nim w książkach czy internecie ale przecież piękniej jest zapisać się w sercach.
2010-06-11 17:12
Chwilami mam tak samo… Długo by o tym pisać... Ale, stary, rozumiem cię.
- 1