Aya Jones
Nazywam się Aya Jones. Mam popularne nazwisko i bardzo rzadkie imię. To efekt tego, że prawie 30 lat temu pewien młody Anglik o imieniu John przyjechał do Japonii, by podbić tu rynek swoim wynalazkiem. Mimo usilnych starań nie udało mu się jednak tego dokonać, ale znalazł skarb znacznie większy, moją mamę. Po jakiś trzech latach zaproponował jej wspólne życie, a po kolejnych pięciu przyszłam na świat ja. Rodzice dali mi na imię Aya, co w języku japońskim znaczy barwna, a to chyba z tego powodu, że miałam jasną karnację, kruczoczarne włosy i oczy koloru fiołkowego.
Dziś mija czwarta rocznica mojego wyjazdu z Japonii do Londynu. Czuję się trochę dziwnie, gdy chodzę tymi samymi ulicami, którymi przed laty chadzał mój ojciec. Niestety, moje życie nie było usłane różami. Bardzo wcześnie musiałam się usamodzielnić, bo moi rodzice zginęli w katastrofie lotniczej. Pewnie zastanawiacie się teraz, dlaczego nie zostałam w Japonii, gdzie miałam w końcu swoją rodzinę? Cóż, zawsze chciałam zostać prywatnym detektywem, takim jak Sherlock Holmes, o którym opowiadał mi w dzieciństwie mój tato i robiłam wszystko, by te plany udało mi się zrealizować. Rodzice od początku przykładali ogromną wagę do mojej edukacji. Uczyłam się więc pilnie matematyki, języka angielskiego i trenowałam sztuki walki, a nieco później zainteresowałam się również na poważnie grami logicznymi i strategicznymi, łamigłówkami, a także psychologią. Gdy dorosłam, postanowiłam odwiedzić ojczyznę mego ojca. Spakowałam się i tak z dnia na dzień wyruszyłam w nieznane. Na początku nie było mi łatwo, gdyż dla wielu ludzi byłam jedynie dziewczyną z Azji. Nie ufali mi, bo nie wiedzieli, czego mogą się po mnie spodziewać. Ale szczęście mi dopisało i od pewnego czasu pracuję już w znanej londyńskiej agencji detektywistycznej.
Ostatnio udało mi się rozwikłać sprawę tajemniczej śmierci Oliwii, wysportowanej i dbającej o siebie mieszkanki tego miasta. Wstępne oględziny miejsca jej śmierci, oględziny jej ciała oraz analiza śladów nie wskazywały ani na samobójstwo, ani też na morderstwo. Zatem już we wstępnej fazie mojego dochodzenia nie byłam w stanie określić nawet przypuszczalnej przyczyny śmierci. Zleciłam więc dokładną analizę toksykologiczną ciała denatki. Laboranci poinformowali mnie nazajutrz, że w organizmie dziewczyny nie wykryto wprawdzie śladów żadnych znanych nauce trucizn, ale znaleziono śladową ilość substancji, której nie udało im się zidentyfikować. Wtedy przypomniało mi się, że nie tak dawno czytałam o nowej bardzo mocnej truciźnie, którą nazywano VX, ale żadne znane mi licencjonowane laboratorium nie potrafiło jej jeszcze wykryć. Przekazałam osobiste rzeczy dziewczyny pewnemu znajomemu laborantowi, który przekonywał mnie, że spróbuje wyodrębnić tę truciznę, ale i jemu się nie udało. Wróciłam tym samym do punktu wyjścia. Nadal nie miałam ani motywu, ani sposobu, ani też śladu sprawcy. I wtedy przypomniałem sobie, że kobieta musiała mieć jakieś problemy ze wzrokiem, bo w jej domu widziałam też butelkę kropli do oczu. Zadzwonił telefon. Jeden z moich kolegów poinformował mnie, że dotarły do niego wieści o kolejnym bardzo podobnym przypadku śmierci w mieście. Zaczęłam podejrzewać, że oba te przypadki mogą być ze sobą jakoś powiązane i jak się okazało, nie myliłam się. Dzięki prywatnym kontaktom udało mi się wkrótce odnaleźć człowieka, którego podejrzewano, że może być zamieszany w produkcję i handel VX. Udałam się od razu do jego mieszkania. Drzwi nie były zamknięte. Człowiek ów siedział na krześle przy stole z opuszczoną głową, jakby na kogoś czekał. Gdy weszłam po cichu do wnętrza mieszkania, mężczyzn podniósł wzrok, uniósł prawą dłoń, w której trzymał pistolet i wycelował go we mnie. Przechyliłam się lekko w prawo, schodząc mu z linii strzału i szybkim kopnięciem lewej nogi wytrąciłam mu broń z dłoni. Mężczyzna z furią rzucił się na mnie i zaczęliśmy się szamotać. Próbowałam sięgnąć po broń, którą miałam z tyłu za paskiem od spodni, ale chwyciliśmy ją jednocześnie. Zaczęliśmy ją sobie wyrywać i wtedy padł strzał, a na moich dłoniach zobaczyłam krew, która - jak się po chwili zorientowałam - pochodziła z rany napastnika. Obezwładniłam go w końcu i wezwałam wsparcie. Jak się dowiedziałam po kilku dniach został odratowany, ale udowodniono mu popełnienie obu morderstw w związku z czym został skazany i osadzony w więzieniu. Najbardziej zaskoczył mnie jednak fakt, że nie miał żadnego motywu.
Ta sprawa dobiła się szerokim echem w londyńskim światku prawniczym, przyczyniając się do tego, że obecnie zarówno moja agencja jak i ja dostajemy dużo więcej zleceń. Mam też już swoją pozycję w światku londyńskich stróżów prawa i nie jestem już dla nikogo nieznajomą Azjatką.
Grafika:
Komentarze [0]
Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?