Banchitari – cz. 1
- Banchitari? A więc tak nazywa się wasza organizacja. Mordercy na zamówienie, skrytobójcy, babrające się magią czarcie kochanice. Cudowna mieszanka. - Łowca nagród podrapał się po brodzie. W brudną szybę bębniły kropelki deszczu. - Co w ogóle znaczy to Banchitari?
W szopie zalegała cisza. Za oknem po raz wtóry zagrzmiało. Po raz wtóry niebo rozbłysło oślepiającym blaskiem błyskawicy i po raz wtóry zakładniczka została brutalnie zmuszona do odpowiedzi.
- Banchitari znaczy przeklęci. - Wykrztusiła wypluwając krew.
- Przeklęci? - Zdziwił się Łowca. - Przez co?
- Przez kogo. - Poprawiła go opierając się o drewnianą ścianę. – Przez ludzi. Całe to zepsute społeczeństwo. Ale po części też przez los, przeznaczenie. Może nawet Bogów.
Łowca zaśmiał się, przechylił i splunął pod jej spętane liną nogi.
- Zaskakujesz mnie Sokoliczko! Bredzisz jak w amoku, chociaż wiem, że z tobą jest jak najbardziej w porządku! Ale sądzę, że zanim oddam Cię na szafot, powiesz mi kilka ciekawych rzeczy. Złapałem Cię. Już nie uciekniesz. A nagroda za Ciebie… Wiesz, jestem Ci nawet wdzięczny. Dzięki twojemu marnemu istnieniu nie będę musiał nic robić przez lata. - Uśmiechnął się ukazując żółte zęby.
- Powiedz mi. - Podjął po dłuższej chwili. - Każdy może być w Banchitari? To znaczy być przeklętym?
- Nie. - Odpowiedziała powoli. Miała sucho w gardle, a rany piekły i bolały. Wiedziała, że milcząc narazi się na jeszcze więcej bólu, dlatego mówiła. Wybrała mniejsze cierpienie. - Należy przejść pewną istotną próbę.
- Jaką?
- Należy przeżyć, a potem zabić.
- Nic trudnego. - Łowca przechylił się do tyłu na starym drewnianym krześle. Okurzona podłoga zatrzeszczała.
Dziewczyna uśmiechnęła się.
- Smutny uśmiech. Tylko na tyle Cię stać Sokoliczko? - Mężczyzna przechylił się do przodu. Strużka śliny wyciekła mu z ust na krzaczastą brodę. - Nie oddasz zła? Nie zemścisz się jak należy? Nie zwrócisz go ze zdwojoną siłą? Masz czelność tylko się uśmiechać. Idź tam i uderz. Niepostrzeżenie i z zaskoczenia, tak jak Cię nauczyli. Jesteś przecież zabójczynią. Maszyną do zabijania. Nie wywracaj oczami. Masz prawo do zemsty, jak każdy, chociaż jesteś tylko ślepym narzędziem.
- Powiedz mi Łowco. Jak mam być szczęśliwa mając krew na rękach? Mając zbrukaną duszę. Spaczone sumienie. Zanik ludzkich odruchów. Współczucia i wybaczenia. Jak? Powiedz mi - jak? Oświeć mnie. Ciemną i nie żądną zemsty Sokoliczkę. Powiedz, co powinnam uczynić? Co mam według Ciebie zrobić?
- Zabić.
- Zabić. Nic tylko krew. I coraz więcej krwi. Niekończący się łańcuch zabijania i nienawiści. Im więcej śmierci, tym więcej cierpienia. Z cierpienia rodzi się ból, a z niego nienawiść i pragnienie zemsty. Później dochodzi do zabijania. Gdzie tu logika Łowco? Krąg znowu się zamyka. Zataczamy błędne koło. Widzisz w tym sens?
Dziewczyna zwilżyła suche wargi językiem.
- We wszystkim można ujrzeć sens. - Łowca znów podrapał się po brodzie, a jego twarz zmarszczyła się. - Żyłaś z zabijania. Poiłaś się nim. Działało to na Ciebie jak narkotyk. Myślisz, że nie wiem? Sokoliczka. Sławne stało się twoje imię. Wyrafinowana zabójczyni! Nie każdego było na Ciebie stać. A jak już brałaś się za coś, to pozwalałaś zapamiętać o sobie na długo. Mówisz mi o kręgach nienawiści, o bólu i cierpieniu. Liczyłaś kiedykolwiek, ile ty ran zadałaś? Ile ty cierpienia wyrządziłaś?
-Miałam… - Za oknem błysnęło.
- Zasady? Lubisz myśleć o innych, jako o tych gorszych. Lubisz mówić sobie, że to, co robisz ma jakiś kodeks. Nie zabijasz dzieci. Nie zabijasz „niewinnych”. Tylko tych złych, za których Ci zapłacą. A wiesz, dlaczego tak sobie wmawiasz? Żeby nie płakać jak po nocach nad swoim niesprawiedliwym losem. – Łowca patrzył na nią z nienawiścią. - Wiem jak działają takie organizację. Trzeba być przeklętym, tak? Gówno prawda! Już, jako dziecko uczyli Cię twojego fachu. Zmuszali do robienia rzeczy, o których wcześniej nie pomyślałabyś. A teraz, co? Nagle nie ma już wspaniałej, Sokoliczki. Pogromczyni cnót wszelakich. Teraz jest dziecko. Dziecko związane liną. Bez codziennej maski pychy i odwagi. Podobno nie miałaś sobie równych. Przegrałaś. Leżysz tutaj na mojej łasce. W zwykłej, przydrożnej, opuszczonej szopie. Obnażona, taka, jaką jesteś. Słabą, młodą gówniarą.
Zapadła cisza.
- Nie powiedziałeś jednej rzeczy o organizacji.
- Czego?
- Zgadza się. Werbują dzieci. Poddają je próbie. Przeżyją bądź zginą. Ale musisz mieć dar. Wolę życia. Inaczej znikniesz, albo oni Cię zabiją. Organizacja staję się twoim więzieniem, ale też i rodziną. Jedyną. I najważniejsze…
- Hm?
- Nie możesz wciąż polegać tylko na samych sobie. - Sokoliczka podniosła wzrok z zakurzonej podłogi. Po raz pierwszy spojrzała Łowcy w oczy. Jej małą, młodą twarz wykrzywił brzydki uśmiech. - Musisz zaufać ludziom z Banchitari. Innym przeklętym. Bo oni cierpią to samo, co ty. Mają te same wątpliwości. Ich rany bolą tak samo. A co najważniejsze. - Zawiesiła głos. - Gdy już zaufacie sobie nawzajem, oni nigdy Cię nie zostawią. Zawsze wracają.
Brodaty Łowca nie zdążył wydobyć z siebie najmniejszego odgłosu. Zbyt zaskoczony od razu porwał miecz leżący na ziemi obok krzesła. Odłamki szyby, które wyleciały z ram okna, wylądowały prosto pod jego nogami. Tuż za pierwszą zakapturzoną postacią wpadła przez okno druga. Walka była szybka i nierówna. Sokoliczka siedziała skulona w kącie, czekała. Pierwsza postać rzuciła w Łowcę ciemnym proszkiem, po czym wycofała się, robiąc miejsce drugiej. Zabójca jak automaty ciął w szyję. Łowca nie zdążył. Sparował cios, ale oczy piekły go, nie pozwalając widzieć wszystkiego. Ten drugi drasnął go w obojczyk. Obie czarne postaci zawirowały jednocześnie. Znalazły się za jego plecami. Pchnęły jednocześnie, w brzuch poniżej wątroby.
- Wstrętne parszywe psy! Niehonorowe gówna! Niesprawiedliwe szczury! Walczcie jak przystało! - Krzyczał Łowca.
Wrzała w nim wściekłość i bezsilność. I… Śmierć. Nikt nie odpowiedział. Krew płynęła z niego ciurkiem. Kaftan był rozcięty, rozchełstana koszula nabierała odcienia szkarłatu. Jedna z zakapturzonych postaci zrobiła krok naprzód. Na podłodze robiła się już kałuża krwi. Łowca zaatakował jeszcze raz. Dwie postaci zgrabnie wywinęły się spod jego potężnych, aczkolwiek wolnych ciosów. Jeden z zakapturzonych capnął krzesło w dwie ręce i z całej siły uderzył nim w potylicę brodatego. Mężczyzna zachwiał się i upadł na kolano. Krwi na ziemi przybywało coraz więcej.
- Żadna śmierć nie jest sprawiedliwa. - Powiedział głośno zabójca, po czym w gardło Łowcy głęboko wbił się sztylet z ozdobnym kamieniem.
Przez okno wiał ostry wiatr. Postaci podeszły do Sokoliczki.
- Już po wszystkim siostro. – Powiedział zabójca ściągając z siebie płaszcz by okryć pozbawioną odzienia dziewczynę. Rozciął gruby sznur sztyletem.
- Dziękuje Paul. - Przymknęła oczy. Nie była sama. Przybyli po nią.
- Zastanawia mnie tylko jedno. - Warknął stojący przy ciele Łowcy mężczyzna. – Dlaczego, rozmawiałaś sobie jak gdyby nigdy nic o tematach egzystencjalnych i o Banchitari z Łowcą Głów?
- Bo było mi wszystko jedno Luis.
Mężczyzna imieniem Luis parsknął śmiechem.
- Wiedziałam, że przyjedziecie. Że mnie nie zostawicie. Dlatego było mi obojętne, co usłyszy przed śmiercią.
Niebo rozbłysnęło blaskiem błyskawicy. Później nastąpił grzmot i nastała cisza, przerywana tylko odgłosem padającego deszczu i łkaniem uratowanej Sokoliczki.
C.D.N
Komentarze [4]
2011-03-09 22:02
Także na więcej czekam;)
2011-03-09 16:06
trzeba przyznac, ze intrygujace :D
2011-03-07 20:31
Bardzo to lubię. Dawaj więcej!!!
2011-03-06 22:34
Wow, świetnie! Nie mogę się doczekać kolejnej części, bo umiejscowienie widza pośrodku zdarzeń, zapowiada rozwinięcie akcji i wytłumaczenie niewiadomego ;)
P.S. Lekkie braki w interpunkcji ;)
- 1