Szkolna Gazeta Internetowa Liceum Ogolnoksztalcacego im. Mikolaja Kopernika w Tarnobrzegu

Banchitari - cz. 2   

Dodano 2011-03-28, w dziale opowiadania - archiwum

- Obawiam się, że straciłaś skuteczność. Sokoliczka nie odzywała się. Patrzyła na swoje dłonie, ułożone płasko na kolanach. Siedziała w tej pozycji odkąd przyszła. Nie poruszyła się ani razu. Słuchała wywodu Lidera milcząc. - Dać się złapał Łowcy? Nie godzi się. Miałem Cię za najskuteczniejszą. Myliłem się? - Sokoliczka drgnęła.

- Wyślij mnie gdzieś. Daj odpokutować. Pozwól pokazać mi to, co potrafię. Takiego błędu już nie powtórzę.

Mówiła cicho, ale zdecydowanie. Lider westchnął - bardzo po ludzku. Wszyscy w organizacji przyzwyczaili się do tego, że jego majestat pozostawał tajemnicą.

- Zawsze byłaś dziwna. Odkąd się tu pojawiłaś. Trenowałaś, zabijałaś, ale zawsze byłaś inna. Odstawałaś od reszty. Może dlatego byłaś prawie idealną morderczynią. Prawie. Bo nie ma czegoś takiego jak ideał.

Sokoliczka zamknęła oczy. Poczuła się słaba. Jej los zależał teraz od tego nieznanego jej mężczyzny, którego głos słyszała od wielu, wielu lat.

- Nie wierzę, że dałaś się złapać wbrew woli. - Powiedział wreszcie. - Dlatego dam Ci szansę.

*

Sokoliczka spojrzała w jadowicie zielone oczy zakładnika. Jasnowłosy chłopak uśmiechnął się kpiąco. Jego lniana koszula była rozchełstana na klatce piersiowej ukazując młode umięśnione ciało.

- Gapisz się.

- Wydaje Ci się.- Odwarknął, a uśmiech nie schodził mu z ust.

Ręce powędrowały zabójczyni do twarzy w bezsensownym geście zasłonięcia się włosami. Krótkie, nierówne kosmyki nie pozwalały jednak na tę czynność, co tylko bardziej ją zirytowało. Zerknęła na minę chłopaka.

- Ile masz w ogóle lat o Pani? - Wypalił jak tylko ich spojrzenia się skrzyżowały.

- A, co Cię to obchodzi?

- Wiesz… - Chłopak oparł się wygodniej o drzewo wyciągając do przodu związane dłonie i nogi. - Może pewnego pięknego dnia usiądziemy razem i porozmawiamy o życiu.

- A cóż to da?

- A czego nie da? Całe cywilizację są oparte na wymianie idei.

- Wymianie? - Sokoliczka parsknęła. - Masz chyba na myśli kradzież, a potem mordowanie okradzionych.

- Przepraszam, ale chyba wystaje Ci ten kij od szczotki, który połknęłaś dzisiaj rano.

Zbójczyni otworzyła usta w niemym zdumieniu. Pierwszy raz w życiu ktoś oprócz Lidera tak się do niej zwracał. W głosie tym nie było za grosz szacunku. Za grosz strachu. Za grosz niczego, o co starała się przez lata. Sokoliczka zerwała się z ziemi, chwyciła miecz i zaczęła kroczyć w stronę chłopaka. Obserwował ją milcząc. Rękojeść zgrabnie przeskoczyła jej z ręki do ręki i rozcięła sznur idealnie między nogami chłopaka.

- Jedziemy.

*

Niebo było bezchmurne. Drzewa w lesie zaczęły rosnąć w bliższych odstępach, tak że Sokoliczka musiała prowadzić konia za uzdę. Jej jasnowłosy zakładnik ani razu nie próbował uciekać, co dziwiło ją niemal tak bardzo jak jego spokój i cynizm.

- Jak ty w ogóle masz na imię? - Zapytała w końcu naburmuszonym tonem.

- O Bogowie. Ona przemówiła.

- Nie przeciągaj struny i… wcale nie połknęłam kija od szczotki!

- Ty do mnie mówisz. Z własnej woli. Muszę spojrzeć w niebo, może świnie zaczęły latać.

- Nie ważne. - Sokoliczka odwróciła głowę i zmarszczyła brwi.

- Wybacz. Nie mogłem się powstrzymać. Mam na imię Lonerin. A ty cna Pani?

Zabójczyni uśmiechnęła się lekko.

- Mów mi Sokoliczka.

- Ładnie.

- Lonerin.

- Tak?

- Ty się naprawdę nie boisz?

- Niespecjalnie.

- Banchitari. Na sam ten dźwięk niektórym wręcz serce podchodzi do gardła, a ty nic. I do tego rozmawiasz sobie ze mną, elitarną zabójczynią, jak z koleżanką.

- Nie mam nic do stracenia.

Koń szarpnął głową i zarżał cicho w ramach protestu do pokonania jednego z wyższych wzniesień. Był wyjątkowo leniwy. Sokoliczka poklepała gniadosza po szyi.

- Przyglądałem się jak mordujesz moich ludzi. Banchitari dobrze was szkoli.

Jasnowłosy odgonił komara.

- Nauczyli mnie tego i owego, ale walczyć umiałam już wcześniej.

- Tak?

- Tak. Biłam się o ochłapy jedzenia, o miejsce do spania. Walczyłam żeby przeżyć.

Lonerin pochylił się w siodle.

- Oh… Nie wiedziałem.

- Myślałeś, że urodziłam się potworem prawda? Jako mała maszynka do zabijania? Prawda jest trochę bardziej skomplikowana. Społeczeństwo. Los. Mniej szczęścia. Może przeznaczenie?- Zabójczyni odwróciła głowę i uśmiechnęła się.

- Nie, nie myślałem tak. Nie wybiera się tego, kim się jest. Nie wybrałem sobie bogatego ojca i zamożnego życia. Gdyby nie to na pewno nie byłbym teraz prowadzony jako zakładnik dla okupu.

- Prawda.

Koń ponownie szarpnął łbem.

- Powiedz mi…- Odezwał się po dłuższej ciszy Lonerin. - Dlaczego w takim razie robisz to, co robisz?

- Bo nie widzę innych perspektyw. Nie. Bo nie ma innych perspektyw.

- Zawsze jakieś są. - Jasnowłosy znów odgonił komara. Sokoliczka przeskoczyła przez zwalony pień, lecz koń nie był zbyt chętny do tej czynności, więc obszedł go dookoła.

- Jeżeli myślisz chabeto, że będziemy obchodzić każdy pieniek to grubo się mylisz.- Sokoliczka rozejrzała się.- Tutaj się zatrzymamy. Zaczyna robić się zimno i ciemno. Niedługo

noc.

- Cokolwiek rozkażesz cna Pani.

*

- Możliwe, że pomyliłam się nieco wrzucając Cię do jednego worka wraz z innymi ludźmi.

- Nieco?

- Ty wydajesz się inny. Ale… jesteś zakładnikiem. – Sokoliczka zawiesiła się. - Zdarza mi się czasem mierzyć wszystkich jedną miar - na podstawie siebie samej. To chyba błąd.

Lonerin uśmiechnął się lekko.

- Póki ta miara jest tak urocza to mi to nie przeszkadza.

- Nie jestem pewna czy zrozumiałam. - Sokoliczka odgarnęła ciemny kosmyk za ucho.

- Nie ważne, nie ważne. Ruszajmy dalej w drogę. Czekają tam specjalnie na mnie.

*

Las szumiał.

- Czy kiedy przyjmują kogoś do Banchitari jest jakaś wielka ceremonia?

- Tak. -Trzymająca konia za uzdę Sokoliczka westchnęła. - Nazywamy ją pogrzebem.

- Ale przecież wy nikogo nie grzebiecie w ziemi. - Jasnowłosy chłopak szarpnął się w więzach i pochylił lekko nad szyją konia.

- To prawda. Chodzi o pozbycie się wcześniejszego stanu psychiki.

Sokoliczka wzniosła wzrok ku niebu. Chmury płynęły leniwie.

- Więc w zasadzie osoby z Banchitari są martwe - prawda?

- Prawda. - Zabójczyni zerknęła kątem oka na Lonerin’a.

- Ale ty chyba nie jesteś naprawdę… martwa.

- Jedynie symbolicznie martwa.

- A jaka to różnica?

- Parę litrów krwi.

Las szumiał.

*

- Niedługo dotrzemy na miejsce. - Siedząca na kamieniu Sokoliczka masowała sobie stopy.

Lonerin mył dłonie w strumieniu, a koń zajadał się trawą.

- Nadchodzi wielki dzień.

- Mówisz tak jakbyś nie mógł się doczekać.

- Może nie mogę? - Zielone oczy zwęziły się mu zagadkowo. Sokoliczka przechyliła głowę.

- Dziwny z Ciebie człowiek.

- Z Ciebie również. Wiesz dlaczego? Bo jesteś niezwykle ludzka, mimo tego, co robisz. Masz sumienie i wszystkie uczuciowe aspekty jakie powinnaś.

- Mylisz się. Banchitari wypaczyło ze mnie wszystko.

- No właśnie. - Lonerin zdjął z nóg wysokie jeździeckie buty i włożył stopy do strumienia.

- Wypaczyli, ale nie zniszczyli. To, co zostało wypaczone, można naprawić. Poza tym nie uwierzę, że jest z tobą tak źle jak mówisz. Nie po tych dniach spędzonych na rozmowach. Nie po tym.

Sokoliczka schyliła głowę, by ukryć uśmiech. „A może… Może on ma rację? Może… Może nie jestem takim potworem?”

*

Przy bramie stało dwóch wysokich mężczyzn. Odcinali się oni od wieśniaków idących na rynek. Obaj ubrani byli w jednakowych, czarnych płaszczach sięgających kolan. Obaj mieli broń i zimne nieruchome oczy. Gdy zobaczyli Sokoliczkę, maska, którą przybierali zawsze, opadła lekko.

- Jesteś siostro! - Wyższy z zabójców podszedł do dziewczyny i przytulił ją do siebie.

- Tak, ja też się cieszę, że Cię widzę Paul.

Drugi z mężczyzn chrząknął.

- Podróż minęła bez problemów? - Dziewczyna była pewna, że siedzący na gniadoszu Lonerin uśmiechnął się, ale być może była to tylko gra światła. A może jej wyobraźnia?

- Bez żadnych.

- Mam nadzieję, że nie ścigał Cię ani jeden Łowca Głów.

- Nie martw się Luis nie będziesz już musiał mnie ratować.

Zabójca uśmiechnął się lekko i bez słowa ruszył w stronę rynku. Sokoliczka i Paul kroczyli tuż za nim ciągnąc za uzdę konia z przywiązanym do niego zakładnikiem.

*

Luis złożył ręce na piersi.

- Co to znaczy, że nam nie zapłacisz do cholery?

- To znaczy, że wam nie zapłacę.

Wąsaty wytarł nos chusteczką i popatrzył chyba zadowolony ze swojego żartu w oczy zabójcy. Po chwili jednak nie widząc nawet odrobiny rozbawienia w jego oczach, chrząknął.

- Mieliśmy umowę. – Luis cedził słowa bardzo powoli, mocno je akcentując - Łapiemy chłopaka. Dostarczamy go wam. Wy wymuszacie okup u jego rodziny. Z tych pieniędzy organizacja dostaję trzydzieści procent. Dajemy wam młodzika. Bierzemy pieniądze. Żegnamy się. Reszta nas nie dotyczy.

- Umowa nie została zawarta ze mną.

- Kazano nam przyjść tutaj po zapłatę. Nie obchodzi mnie, kto podpisał papierek. - Luis zacisnął dłoń w pięść.

Sokoliczka spojrzała nerwowo na jego profil. „Niedługo wybuchnę. - Pomyślała. – Wybuchnę i zabije tego faceta jak psa.”

- Posłuchaj no Panie Wąsacz - odezwała się. Mężczyzna spojrzał w jej ciemne oczy. - My tu wykonujemy robotę. Zrobimy ją czy Panu to na rękę czy nie. Współpraca będzie jednak korzystna dla obu stron. W szczególności dla Pana. Bo jeżeli MY, a zwłaszcza LIDER czegoś chce, to na pewno to dostanie.

Dziewczyna położyła dłoń na rękojeści miecza w jednoznacznym geście.

- Rozumiemy się już Panie Wąsacz? Od Pana zależy czy będzie to po dobroci, czy może zrobimy Panu krzywdę bez przyjemności.

Luis uniósł lekko głowę i uśmiechnął się tryumfalnie. Paul stał z boku i czujnie obserwował całą scenę. Sokoliczka szarpnęła za sznur oplatający ręce Lonerin’a. Jego zielone oczy znów spotkały się z jej oczyma. Dziewczynę przeszedł dreszcz. Wciąż miała jednak nieodparte wrażenie, że go to wszystko bawi. Wszyscy milczeli. Z otwartego na oścież okna zawiał silniejszy wiatr i kilka kartek przerzuciło się w książce leżącej na biurku. Wąsacz wstał z krzesła.

- Za mną.

Wszyscy bez słowa przeszli przez bibliotekę, hol aż do jadalni. Kamienica była znacznie większa w środku niż wydawała się od zewnątrz. Po przesunięciu wielkiego regału na książki ukazały im się małe drzwiczki. Rozmiarami idealnie, aby zmieściło się tam małe dziecko.

- Co to jest? - Zapytała z niesmakiem Sokoliczka.

- Tunel, który prowadzi prosto do punktu wymiany informacji, pieniędzy oraz zakładników z naszymi zleceniodawcami. Ja również jestem tutaj jedynie pionkiem tak jak wy. Wczoraj jak zawsze posłałem moją córkę, tym razem, aby odebrała czek na pieniądze. Wysyłałem ją tam od lat, ale ona zawsze wracała. Nie ma jej już drugi dzień. Dlatego nie mam wam czym zapłacić.

- Nie wiem czy Pan dobrze zrozumiał, ale nas to gówno obchodzi. - Luis wykrzywił usta.

Wąsaty zaczerwienił się.

- Nie znajdziecie dziecka, nie dostaniecie pieniędzy. A jak ją do mnie przyprowadzicie, dorzucę coś ekstra od strapionego ojca. –Mężczyzna wskazał na nich palcem. - Dla całej trójki.

- Musimy się naradzić. - Odezwał się ochoczo Paul.

Cała trójka odeszła lekko w kąt zostawiając związanego Lonerin’a z Wąsaczem.

- Słuchajcie, słuchajcie to wspaniała okazja, żeby zarobić trochę grosza!

- Zawsze byłeś łasy na pieniądze Paul. - Sokoliczka wyszczerzyła do niego zęby. Zabójca bynajmniej się tym nie przejął.

Nie ważne! Los się do nas uśmiechnął! Załatwimy dwie sprawy za jednym razem! Wilk będzie syty i owca cała. I tak musielibyśmy iść do punktu wymiany po okup, a tak to poszukamy po drodze dzieciaka i mamy dla siebie coś ekstra. Pieniądze same nam się pchają w ręce. Jak tego nie wykorzystamy, to będziemy największymi osłami, jakie znałem!

Luis podrapał się po głowie.

- Cholera. Sam nie wiem. Co robić? - Jego spojrzenie padło na Sokoliczkę.

- Właściwie możemy to załatwić. Zakładnika zostawi się z Wąsatym, a my tymczasem pójdziemy po dzieciaka.

- Jestem za! - Paulowi oczy zaświeciły się z podniecenia.

- A co mi tam, ja też. - Sokoliczka odwróciła się na pięcie i podeszła do Lonerin’a. - Bądź grzeczny, jak nas nie będzie, to wszystko dobrze się skończy.

Podniósł na nią spojrzenie swoich zielonych oczu.

- Będziesz grzeczny? - Powtórzyła.

- No ba.

Dziewczyna uśmiechnęła się.

- Panie Wąsacz proszę dopilnować, a najlepiej zamknąć go gdzieś żeby nie wychodził.

- Zaraz dostanie królewskie miejsce w komórce pod schodami.

- Chodźmy! - Paul otworzył niewielkie drzwiczki i wszedł do tunelu na kuckach.

- Nie martwcie się. Z tego, co mówiła mi córeczka Aurora, tunel staje się później większy. Powodzenia i wracajcie szybko!

Sokoliczka weszła do tunelu z dziwnym przeczuciem. Przeczuciem, które wierciło jej się w brzuchu i napawało niepokojem. Wielkim niepokojem.

C.D.N

Oceń tekst
  • Średnia ocen 4.8
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
  • 6
Średnia ocena: 4.8 /18 wszystkich

Komentarze [2]

~ANA
2011-04-04 14:46

super czekam na ciąg dalszy :)

~fan
2011-03-30 23:05

Słłit komciak ;:

  • 1

Dodaj komentarz

Możesz używać składni Textile Lite

Aby wysłać formularz, kliknij na słonia (zabezpieczenie przeciw botom)

Najaktywniejsi dziennikarze

Artemis 27artemis
Hush 15hush
Hikkari 11hikkari

Publikujemy także w:

Liczba osób aktualnie czytających Lessera

Znalazłeś błąd? - poinformuj nas o tym!
Copyright © Webmastering LO Tarnobrzeg 2018
Do góry