Szkolna Gazeta Internetowa Liceum Ogolnoksztalcacego im. Mikolaja Kopernika w Tarnobrzegu

Blues jest jak kobieta   

Dodano 2013-11-21, w dziale inne - archiwum

Blues. Gatunek muzyki, na którym opiera się dziś prawie cały przemysł muzyczny. Fundament muzyki rozrywkowej. Korzenie – jakże piękne – naszej kultury. Źródło wielkiej sztuki, strumień pięknych uczuć, morze emocji, góry szczerości - wszystko zamknięte w głosie, dźwiękach gitary i harmonijki ustnej, a przede wszystkim w duszach prawdziwych bluesmenów. Ludzi, którzy potrafili dotrzeć do dna studni, aby później zapisać jej głębię na kartce. I choć wielu z nich nigdy nie poznało nut, to potrafili przelać całą zawartość swoich dusz na sumienia słuchaczy. Bo nic tak nie działa na duszę jak blues.

/pliki/zdjecia/blu1.jpeg

Bez tych surowych dźwięków, śpiewanych na polach bawełny, nie moglibyśmy rozkoszować się współczesną muzyką – utworami Justina Biebera czy chłopaków z One Direction. I trudno sobie nawet wyobrazić, jak wielka byłaby to strata dla ludzkości, dla tych setek milionów nastolatków. Gdzie byśmy wtedy byli? Co nadawałoby sens naszemu życiu, gdyby nie oni – spadkobiercy czarnych niewolników, muzycy paktujący z diabłem?

Stan Mississippi w USA, a dokładnie teren zwany „deltą” – to właśnie tam należy szukać początków bluesa. Należy ich szukać w czasach amerykańskiego niewolnictwa, wśród czarnej ludności, pracującej na plantacjach np. bawełny. Wychowywani tam ludzie za nic w świecie nie mogli marzyć o zdobyciu wykształcenia lub o życiu „zwykłych” ludzi, których różnił jedynie pigment, odcień skóry. Dla typowego afroamerykańskiego dziecka z plantacji przewidziane były tylko dwie klasy szkoły podstawowej, a w niektórych przypadkach nawet jedna. Byli skazani na to, by spędzić całe swojego życie w polu, harując za dolara rocznie, przyśpiewując sobie jedynie tzw. work songs, czyli pieśni przywiezione z Czarnego Lądu, które choć w niewielkim stopniu, ale jednak uprzyjemniały ciężki, niewolniczy żywot. Z czasem jednak biali magnaci zaczęli popuszczać pas wolności i oferować swoim przymusowym pracownikom namiastkę pięknej rzeczywistości. Właśnie wtedy, farmerzy zaczęli poświęcać swój wolny czas na zabawę w tzw. juke house'ach - najczęściej były to po prostu baraki, z których wynoszono meble, by zrobić miejsce do tańca. A jeżeli już tańczyć, to przydałaby się też muzyka. I tu na scenę wkroczyli pierwsi bluesmeni, którzy wędrując od wioski do wioski, grali na swoich prowizorycznych instrumentach. Był to ich jedyny sposób na zarobek, ponieważ owymi muzykami zostawały najczęściej osoby niezdolne do pracy na plantacji ani w warsztacie, np. niewidomi niewolnicy. Ci, przekazując swoje doświadczenie i umiejętności kolejnym pokoleniom, stworzyli własną kulturę. Gitara była w tym czasie czymś niezwykle drogim. Kosztowała nawet kilka dolarów, dlatego mało kto mógł sobie na nią pozwolić. Większość akompaniowała na tzw. diddly bow, czyli kawałku drutu wbitym gwoździami w ścianę domu, na którym grało się za pomocą szyjki od szklanej butelki. Swoją drogą, ów instrument stał się później jednym z symboli bluesa. Jego dźwięk można niejednokrotnie usłyszeć, oczywiście poza tradycyjnym bluesem, w kawałkach Led Zeppelin. Nikt nie miał pojęcia, że ta muzyka może okazać się przełomem, źródłem, studnią, Wielkim Wybuchem, pniem i korzeniem albo fundamentem dla przyszłości. Dla czarnych niewolników okazała się ucieczką od przymusowej pracy. /pliki/zdjecia/blu2.jpgZewem wolności. A po dwudziestu latach zagościła w studiach nagraniowych, zagościła na strunach najdroższych gitar sygnowanych imionami pierwszych bluesmenów, o których nie zapomnieli ich przodkowie.

Istnieje też wiele legend i mitów opisujących taką właśnie drogę do spełnienia, drogę do ucieczki od rzeczywistości; historii, które złożone w całość symbolizowały i utożsamiały niezwykłą muzykę. Jak na przykład ta: zawarcie przez Roberta Johnsona paktu z diabłem. Robert Johnson – bluesman z deltańskiej plantacji – był fatalnym gitarzystą, jak mówił jeden z jego przyjaciół ze szkoły – Willie Coffe. Pewnego dnia opuścił swoje miasteczko w poszukiwaniu – prawdopodobnie – natchnienia. W Mississippi mawiano, że jeżeli muzyk bluesowy stanie w bezksiężycową noc na pustym, wiejskim rozdrożu, może przyjść do niego sam diabeł, by nastroić mu gitarę. Muzykowi spotkanie miało przynieść pieniądze, kobiety i sławę, w zamian jednak musiał zaprzedać diabłu duszę. Gdy Johnson wrócił do rodzinnego Robinsonville, zaskoczył wszystkich swoją wirtuozerią i techniką gry. I choć niejednokrotnie podkreśla się jego diabelskość – mowa tu o bluesie – to niektórzy, twierdzą dziś, że muzyka to „oznaka tego, że coś się dzieje”... Lecz znawcy, którzy uważają, że blues to rzeczywiście szatańska muzyka, mają całkowitą rację. Tylko diabeł sprzeciwił się Stwórcy, bo poczuł coś więcej niż cała reszta orszaku. Czuł prawdziwy smutek i przede wszystkim czuł bluesa. Ci muzycy utożsamiają się często z piekłem, bo dawno już stracili nadzieję na sprawiedliwość życia doczesnego. Stracili ją, by później zawrzeć „pakt” i odzyskać wszystko z nadmiarem.

W pierwszej połowie XX wieku z prostego wiejskiego bluesa narodził się tzw. blues miejski. Zawdzięcza się to zmieszaniu dwóch kultur – z jednej strony biedni robotnicy, migrujący z południa do wielce uprzemysłowionych miast północy, ze swoimi skleconymi z drutu i drewna instrumentami, z drugiej muzycy wyższej technologii, zaopatrzeni w gitary elektryczne, grający pod opatrznością świętego Jimiego Hendrixa. To tam zaczęły pojawiać się kilkuosobowe grupy muzyczne z gitarą, pianinem, harmonijką ustną i basem. To tam zrodzili się – w ogólnej świadomości ludzi – niepiśmienni i niewyedukowani muzycy pokroju wiejskiego traktorzysty – Muddy'ego Watersa, Howlin' Wolfa, Sonniego Boy Williamsona czy Buddy'ego Guya. Wszystkim przyświecała ta sama idea, zrodzona w Delcie: „Jeśli człowiek nie marzy – umiera” (Skazany na bluesa – Dżem).

Blues to jednak nie tylko czarni, ubodzy materialnie, niewyedukowani muzycy zza oceanu. Na naszym rodzimym podwórku również nie brakowało wielkich artystów tego gatunku, takich jak Tadeusz Nalepa czy Rysiek Riedel. O ile tego pierwszego zapewne mało kto z was kojarzy, o tyle Ryśka z Dżemu zna chyba każdy. Nie trzeba być znawcą bluesa, żeby wiedzieć cośkolwiek o zespole Dżem. Ale o Tadeuszu Nalepie czy zespole Breakout, który nazywany był przez cenzurę w PRLu „niepokorną kapelą narkomanów”, a przez fanów otoczony prawdziwym kultem, /pliki/zdjecia/blu3.jpgsłyszało już zapewne niewielu. Kapela ta powstała w 1968 roku na zgliszczach bigbeatowego zespołu Blackout, skupiając niezwykłych muzyków: Dariusza Kozakiewicza, Zdzisława Zawadzkiego, Włodzimierza Nahornego, Janusza Zielińskiego i charyzmatyczną Mirę Kubasińską. Ich kariera zaczęła się od tournee po krajach Beneluksu, gdzie zespół dostał propozycję zagrania suportu na koncercie wspomnianej już w tym artykule grupy Led Zeppelin. Niestety, muzycy z nie do końca jasnych powodów nie wykorzystali tej szansy. Wrócili do Polski, gdzie bardzo szybko podbili rodzimy rynek muzyczny. Tu „zniszczyli” jednak stosunkowo szybko swój – i tak już mocno nadszarpnięty – wizerunek. Podczas występu w Opolu nie schowali długich włosów, co nakazała im stanowczo cenzura, przez co w transmisji telewizyjnej pokazano tylko ich wokalistkę, Mirę Kubasińską. Ona zachowała się jednak także mocno wyzywająco, dlatego do grupy szybko przylgnęła etykietka „buntowników i narkomanów”, a Breakout zniknął z dnia na dzień z radia i telewizji. Tak próbowano niszczyć artystów w PRLu. Na całe szczęście nieskutecznie, bo pamięć o nich nigdy nie umarła. Pamięć i miłość, nie mniejsza niż ta, którą dzielili Tadeusz Nalepa i Mira Kubasińska.

Podobno tylko mężczyzna, którego zostawiła kobieta, i który nie ma pieniędzy zrozumie bluesa i będzie mógł nazywać się bluesmanem. Kobieta, to od zarania dziejów jeden z głównych motywów muzyki w ogóle. Niewiasty, o których wyznawcy bluesa śpiewali jak o boginiach, były wyjątkowe. Ich temperament i piękno sprawiały, że śpiewano o nich jak o nieziemskim bóstwie. To ich miłość pozwalała Muddy'emu Watersowi uwolnić nie byle jaki głos, bo głos, który wydobywał się z głębi serca, z samego dna duszy. Niestety, w dzisiejszych czasach miłość została zastąpiona przez plastik, silikon i lateks. Miłość stała się mrożonym produktem a nie wartością samą w sobie. A bez połączenia jej szlachetności z muzyką nikt nie osiągnie takich wyżyn, jakie odkryto ponad sto lat temu... A życie bez wartości jest smutne – nie tylko w sztuce.

Obecnie blues omijany jest często szerokim łukiem przez telewizję i popkulturę. Dzięki temu, nieskażony radioaktywnymi odpadami kultury masowej, dojrzewa w pełnym słońcu. Jego moc staje się z każdą chwilą bardziej subtelna i wyrazista, ale wciąż dostępna dla każdego. W przeciwieństwie do lat sześćdziesiątych, kiedy to młodzi artyści przywracali jego siłę, /pliki/zdjecia/blu4.jpgczerpiąc pełnymi garściami z jego bezdennej studni, kiedy The Animals, Eric Clapton, Cream, Alexis Korner, Led Zeppelin, The Rolling Stones czerpało z niego inspirację i mocno poruszyło światem – tak teraz, w dobie Internetu, może on zmartwychwstać w każdym domu, przez każde głośniki czy słuchawki.

Teraźniejszość jest dla bluesa równie owocna za sprawą młodych fascynatów, którzy utrzymują go - w połączeniu z żyjącymi jeszcze legendami lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych - przy respiratorze wieczności. Mowa tu o muzykach takich jak John Mayer, który jako dziecko zafascynowany Steviem Ray Vaughanem odkrył swoją miłość do bluesa, i który jest przykładem na to, że muzyka zapoczątkowana na polach bawełny odnajduje cały czas zabłąkane duszyczki. Takich jak duet The Black Keys, którego piosenki zamieszczone na portalu YouTube odnotowują po kilkanaście milionów wyświetleń (w porywach do trzydziestu – kawałek Tighten Up). Jak The White Stripes z niesamowitym Jackiem Whitem, który namiętnie sięga do wspaniałych korzeni muzyki rozrywkowej. Jak wielu innych artystów, czekających na swojego rodzaju „muzyczny renesans”, którzy nigdy nie tracą pasji i nie wątpią w wielkość bluesa. To wszystko uzmysławia, że dopóki wyrastają owoce – choćby te najmniejsze – ta piekielna muzyka nie zginie. Jest jak wino albo jak kobieta – z wiekiem coraz piękniejsza.

P.S. Nie tylko blues jest dla mnie „prawdziwą” muzyką, choć moglibyście odnieść takie wrażenie. Gatunek nie gra tu roli. To artyści, którzy muzykę tworzą, decydują o jej jakości. Osobiście słucham też rapu (nie mniej niż bluesa), jazzu, rock'n'rolla, swingu, punku, metalu, niekiedy również muzyki elektronicznej, a nawet poezji śpiewanej. To trochę banalne, ale w muzyce liczy się tylko miłość i pasja.

Grafika:

Oceń tekst
  • Średnia ocen 5.1
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
  • 6
Średnia ocena: 5.1 /82 wszystkich

Komentarze [4]

~Bożena Mazur
2016-04-21 13:07

Miło było przeczytać, po 8 latach od ukończenia tej szkoły, artykuł o bluesie właśnie tutaj. Piszę teraz pracę magisterską o historii tego gatunku, Twój tekst jest trafny. Pozdrawiam!

~Agata
2013-11-23 12:33

Artykuł jest w porządku, godna uwagi tematyka, ale mi trochę brakuje Twojego dystansu do tekstu. Dziennikarz nie powinien oceniać wiedzy muzycznej czytelników, patrząc na nich z góry. Zamiast zachęcić przeciętnego odbiorcę do zakochania się w bluesie, wtrącasz go w poczucie niewiedzy. Na przyszłość radzę skupić się przede wszystkim na intrygowaniu opisywanym gatunkiem, żeby dotrzeć do większej liczby osób, bo ktoś inny może na przykład wiedzieć więcej od Ciebie na temat jazzu czy rocka.

Szczerze mówiąc, dziwnie mi się to czytało, bo słucham Nalepy i jego Miry od lat. Tym bardziej, że odwiedziłam jego grób nawet wcześniej niż Andrzej Nowak, który był jego serdecznym przyjacielem :)

~Bergi_vel_Bergmann
2013-11-21 22:20

Bardzo przyjemnie się czyta, wciąga, no 6 daję ;P

~paperdoll
2013-11-21 19:49

OMG,jestem szczerze uradowana tym tekstem! bluesowa szóstka za Johna Mayera na lesserze;d

  • 1

Dodaj komentarz

Możesz używać składni Textile Lite

Aby wysłać formularz, kliknij na słonia (zabezpieczenie przeciw botom)

Najaktywniejsi dziennikarze

Artemis 27artemis
Hush 15hush
Hikkari 11hikkari

Publikujemy także w:

Liczba osób aktualnie czytających Lessera

Znalazłeś błąd? - poinformuj nas o tym!
Copyright © Webmastering LO Tarnobrzeg 2018
Do góry