Kino kocha skandale
Głównym zadaniem kina jako sztuki jest wzbudzanie u widzów emocji, nie tylko bawienie ich i wzruszanie, ale też szokowanie. Twórcy kina od początku jego istnienia fundowali widzom filmy odważne, poruszające tematy tabu, które po dziś dzień uważane są za kontrowersyjne i szokujące. W związku z kampanią reklamową „Nimfomanki” Larsa Von Triera, na nowo ożyła dyskusja na temat tego, co wolno pokazywać na ekranie, a czego nie.
Kino i kontrowersja od zawsze tworzą nierozerwalny związek. Pod tym względem wybija się ono na tle innych dziedzin sztuki. W filmie wszystko pokazane jest tak, jak wygląda w rzeczywistości. Czytając książkę odbiorca wyobraża sobie jedynie opisany świat, na obrazach świat jest jedynie graficzny dwuwymiarowy, a w teatrze skandal jest raczej rzadkością. Natomiast w filmie widz dostaje wszystko na talerzu (zastanawiać się możemy jedynie nad przekazem dzieła), a twórcy bardzo często nie cofają się przed niczym, w pokazywaniu życia takim, jakie ono ich zdaniem jest. W związku z tym o oburzenie wcale nie jest tak trudno. Wystarczy zaledwie kilkuminutowe ujęcie aktu płciowego bądź przemocy, aby opinia publiczna skomentowała film jako niemoralny. I choć w dzisiejszych czasach zjawisko to nie jest tak częste jak dawniej, to jednak nadal występuje.
Patrząc na historię kinematografii, to tak sobie myślę, że z filmów kontrowersyjnych można by już dziś stworzyć absolutnie oddzielny gatunek. Gatunek równie bogaty jak inne i pełen prawdziwych perełek. Podzieliłbym go jednak na cztery podgatunki. W pierwszym byłyby filmy pokazujące odważnie sceny erotyczne, w drugim nieocenzurowaną przemoc, w trzecim religię w złym świetle i w czwartym filmy niepoprawne politycznie. W historii kina najmniej przykładów znajdziemy w czwartym podgatunku. Parę filmów krytykujących wojnę (głównie w Wietnamie), jak na przykład „Łowca jeleni” Michaela Cimino lub sprzeciwiających się władzy, jak np. polskie kino antykomunistyczne (np. „Dreszcze” Wojciecha Marczewskiego). Jednak tutaj można by polemizować, czy filmy te faktycznie były kontrowersyjne. Natomiast niezliczona liczba filmów w historii kinematografii szokowała i bulwersowała ukazywaniem seksu i brutalności, przekraczając nierzadko wszelkie granice. Wymienić można tutaj naprawdę mnóstwo filmów, z czego spory procent to dziś dzieła kultowe, wybitne i nieśmiertelne, przy których trzeba się zatrzymać na dłużej.
Jednym z takich właśnie filmów jest zgrabnie łącząca przemoc fizyczną z erotyką „Mechaniczna pomarańcza” Stanley ’a Kubricka. Zrealizowana na podstawie zakazanej książki Anthony’ego Burgessa, wywołała ogromne kontrowersje, czego skutkiem było zakazanie dystrybucji w wielu krajach, m.in. w Wielkiej Brytanii. Film pełen jest scen tak odważnych, że nie można o nich zapomnieć na długo po jego obejrzeniu (np. słynna scena gwałtu z „Deszczową piosenką” w tle). Akcja tego obrazu rozgrywa się w niedalekiej przyszłości. Głównym bohaterem jest młody przestępca Alex (świetna i odważna rola Malcolma McDowella), który wraz z trzema kumplami wychodzi nocą by kraść, bić i gwałcić. W skrócie siać chaos. Uosabia on najbardziej anarchistyczne ludzkie popędy. W końcu po popełnieniu nieumyślnego morderstwa zostaje skazany i poddany praniu mózgu, dzięki czemu nie jest już zdolny do popełnienia jakiegokolwiek czynu sprzecznego z ogólnie panującymi zasadami moralności. Tym samym reżyser przedstawia nam problem sprzeczności między skłonnościami jednostki a wymogami społeczeństwa. Innym filmem, posługującym się zarówno językiem przemocy jak i erotyki, jest uznany za najbardziej szokujący film wszech czasów „Salo, czyli 120 dni Sodomy”, obraz arcymistrza kontrowersyjnego kina Piera Paola Pasoliniego. Dzieło to jest tak mocne (sam jeszcze nie widziałem), że podobno nikt nie obejrzał go za pierwszym razem do końca. W skrócie jest to opowieść o orgiach, torturach i gwałtach schwytanych do niewoli mieszkańców tytułowej miejscowości Salo. To tam Mussolini założył Repubblica Sociale Italiana, będącą ostatnią próbą utrzymania faszyzmu w okupowanych przez armię niemiecką Włoszech. Ilość i różnorodność przemocy na świecie zainspirowała austriackiego reżysera Michaela Haneke do zrobienia filmu, opowiadającego właśnie o niej, a także o stosunku ludzi wobec niej. Mowa o filmie „Funny games” z 1997 roku. Widzimy w nim rodzinę, dla której wakacyjny wyjazd zamienia się w koszmar, z chwilą, gdy poznają dwóch mężczyzn, którzy postanawiają zabawić się ich kosztem. Brutalnie torturują całą rodzinę bez jakichkolwiek ograniczeń. Brutalność bijąca z ekranu wywołała spore zamieszanie na festiwalu w Cannes, a potem także na całym świecie. Przemoc pokazywana przez twórców filmowych była niestety często inspiracją dla tej części widowni, która, mówiąc delikatnie, zbyt dosłownie do tego podchodziła. Kilka miesięcy po premierze „Mechanicznej pomarańczy”, gdzieś w Europie, miało miejsce brutalne pobicie holenderskiego turysty dokonane dokładnie tak, jak miało to miejsce w jednej z pierwszych scen filmu. Natomiast gdy na ekranach amerykańskich kin gościli „Urodzeni mordercy” Olivera Stone’a, gdzieś w kraju kilku zainspirowanych tym obrazem sprawców urządziło masakrę w jednym z przydrożnych barów. Zrobili to dokładnie tak, jak miało to miejsce na filmie. Wydarzenia te tylko spotęgowały atmosferę skandalu i podtrzymały przekonanie, że powinno się zakazać ich dystrybucji.
I choć przemoc zawsze bardzo bulwersowała publiczność, to najbardziej kontrowersyjny w kinie był mimo wszystko seks. Pokazanie aktu płciowego lub nagiego ciała działa na publiczność mocniej niż cokolwiek innego. Właściwie do końca nie wiadomo, dlaczego tak się dzieje. Jedni mówią, że jest to sprzeczne z ich religią, inni, że gorszy ludzi, zwłaszcza dzieci, a jeszcze inni, że jest po prostu niemoralne bez podania dodatkowego uzasadnienia. A przecież jest to czynność całkowicie naturalna. Jak mówił główny bohater w filmie Milosa Formana „Skandalista Lary Flint” (również kontrowersyjnym), każdy to robi albo chce robić. Ludzie jednak pozostają nieustępliwi i dalej sprzeciwiają się erotykom w powszechnej dystrybucji. A przecież wśród tych filmów również jest pełno arcydzieł. Najsłynniejszym przykładem jest bez wątpienia „Ostatnie tango w Paryżu” Bernardo Bertolucciego, z Marlonem Brando w roli głównej. Film opowiada o starzejącym się Amerykaninie (Brando) i młodej Francuzce (Maria Schneider w debiutanckiej roli), którzy przypadkowo spotykają się w pustym mieszkaniu w Paryżu i nic o sobie nie wiedząc, decydują się na sadomasochistyczny związek seksualny, który staję się dla nich przekraczaniem kolejnych barier. Ten dziwny romans załamuje się, gdy między kochankami nawiązuje się porozumienie. Historia ta pełna jest perwersyjnego erotyzmu podszytego analizą psychologiczną, który służy reżyserowi do ukazania dekadenckiej rozpaczy i uczuciowej destrukcji. Dowodem na to, że seks w kinie wywołuje skandal również w dzisiejszych czasach jest fenomenalny „Wstyd” Steve’a McQueena. W tym filmie mamy portret człowieka uzależnionego od seksu. Za każdym razem, gdy zaspokaja on swoje rządze, coraz bardziej oddala się od społeczeństwa. Dzieło McQueena nie jest tak przełomowe i wybitne jak to Bertolucciego, ale jego odwaga w pokazywaniu scen erotycznych jest równie wielka co u wspomnianego Włocha. Filmów emanujących odważnymi scenami erotycznymi było zdecydowanie więcej i nie ma jak ich tu wszystkich przywołać. Jedne były świetne, tak jak „Oczy szeroko zamknięte” Kubricka, inne po prostu dobre, jak „Marzyciele” Bertolucciego, a jeszcze inne po prostu słabe, bez żadnego artystycznego wyrazu, jak np. „Głębokie Gardło” Gerarda Damiano. Wszystkie te filmy łączy jednak to samo, skandal towarzyszący odważnym scenom.
Wspomniałem wcześniej o kontrowersyjnym ukazaniu tematów religijnych na ekranie i tu także było kilka filmów wartych wspomnienia. Na pewno zalicza się do nich „Ostatnie kuszenie Chrystusa” Martina Scorsese. Sposób, w jaki przedstawił on Syna Bożego, nie spotkał się z ciepłym przyjęciem widzów. Jezus grany przez Willema Dafoe jest po prostu zwyczajnym człowiekiem, uprawiającym seks, którego dręczą liczne rozterki. Sprawiło to, że dystrybucja tego obrazu została zakazana przez Kościół. Podobnie jak „Egzorcysta” Williama Friedkina, jeden z najlepszych horrorów wszech czasów. Scena, w której opętana dziewczynka kaleczy się krzyżem, wykrzykując wulgaryzmy na Jezusa, wystarczyła, by zaszokować publiczność.
Nie można powiedzieć, by kontrowersje szkodziły filmom. I choć zazwyczaj odstraszały ludzi od pójścia do kina, były też świetną i darmową reklamą dla widzów mniej wrażliwych. Nie szkodziły także artystycznej wartości dzieła. Filmy, które wymieniłem, to filmy wybitne w mniejszym lub większym stopniu (z wyjątkiem „Głębokiego gardła”). Arcydzieła, które pamięta się nawet 40 lat po premierze. Obrazy, które wywarły wpływ na szeroko rozumianą sztukę, szokowały i oczarowywały jednocześnie publiczność i zapisały się na stałe w historii światowej kinematografii. Negatywne opinie spowodowane były zapewne ich niewłaściwą oceną. Większość widzów dostrzegała zapewne tylko ich powierzchowną stronę, ignorując sens i przekaz zawarty w opowiadanej historii. Odważne sceny służyły z reguły jedynie jako zachęta do refleksji na tematy psychologiczne i społeczne. Na ich przykładzie pokazywano wewnętrzne rozdarcia bohaterów, symbolizujących przeciętnego człowieka, ich konflikty ze społeczeństwem i historią, skomplikowane kontakty międzyludzkie, a także wszelkiego rodzaju zepsucie świata, w którym przyszło nam żyć. Mocne sceny mają po prostu dawać widzowi do myślenia, gdyż zaszokowany na dłużej zapamięta to, co zobaczył i zastanowi się nad sensem i przekazem.
Grafika:
Komentarze [5]
2014-05-21 22:11
Obalam mit, obejrzałam Salo za pierwszym razem do końca, mało tego, oglądałam ten film nie raz ;)
2013-12-04 11:40
Z tych wszystkich filmów, o których piszesz, widziałam tylko “Egzorcystę”, który mocno mnie poruszył. Teraz zastanawiam się czy sięgnąć po te wymienione.
2013-12-04 11:27
Naprawdę się postarałeś. Czytałem ten tekst z przyjemnością i podzielam twoje zdanie. Próbowałem kiedyś obejrzeć „Salo, czyli 120 dni Sodomy” i faktycznie nie dotrwałem do końca.
2013-12-03 21:52
świetny tekst. Widać, że sporo wiesz na ten temat. No i najważniejsze – osiągnąłeś cel. Ja na pewno poszukam filmów, o których piszesz, aby samemu przekonać się, czy masz rację.
2013-12-03 20:56
Chwalisz reżyserów za przełamywanie barier, tabu, ale jakoś zapomniałeś zaznaczyć, że to wszystko dąży do celu. Brakuje mi tego celu w twoim, w kazdym razie dobrym, tekście. Czyżby szokujące sceny były tylko sztuką dla sztuki?
- 1