Być wallflowerem
Czy słyszeliście kiedykolwiek angielskie wyrażenie „wallflower”? Nie? Ja też nie i nigdy bym nie przypuszczała, że może ono odnosić się do opisu człowieka. Okazuje się jednak, że to możliwe, a wallflower to jakby niemy obserwator. Ktoś, kto wiele widzi, ale nie komentuje publicznie swoich obserwacji. I to był chyba główny powód mojego zainteresowania książką Stephena Chbosky’ego „The perks of being a wallflower”, która ukazała się w Polsce pod niezręcznie przetłumaczonym tytułem „Charlie”.
Akcja tej powieści rozgrywa się pod koniec XX wieku w Pittsburghu. Szesnastoletni bohater, postanawia uporządkować swoje życie. Zaczyna pisać listy do wymyślonego przyjaciela, w których relacjonuje różne wydarzenia i dzieli się swoimi przemyśleniami. Co ciekawe, nie znamy ani prawdziwej tożsamości adresata (wiemy o nim tylko to, że podpisuje swoje listy jako Charlie), ani nadawcy. A z jego listów wyłania się momentami dość łzawa historia nastolatka, który próbuje jakoś ogarnąć tysiące myśli, jakie kłębią się w jego głowie. Opisuje przede wszystkim towarzyszące mu każdego dnia emocje. Pisze o swoich lękach, obawach związanym z rozpoczęciem nauki w liceum, o nowych znajomościach, przyjaźniach, o swoich pierwszych doświadczeniach z alkoholem i narkotykami, a także o zauroczeniach i miłości. Jest typem myśliciela, który lubi doszukiwać się we wszystkim głębszego sensu. Charlie opowiada swoją historię swobodnie, wiarygodnie i w bardzo otwarty sposób. Przelewa na papier nawet swoje największe sekrety, co z kolei powoduje, że staje się czytelnikowi bardzo bliski. Nie sposób nie poczuć do niego sympatii. Zdaje się być nieśmiałym, wycofanym, lecz niezwykle inteligentnym i ciekawym życia nastolatkiem. Ja odniosłam wrażenie, jakby pisał te swoje listy właśnie do mnie, upewniając się co i rusz, czy na pewno rozumiem, co on przeżywa i o co mu chodzi.
Co mnie urzekło w tej książce? Co sprawiło, że nie potrafiłam o niej zapomnieć tuż po odłożeniu jej na półkę? Chyba głównie to, że jest boleśnie prawdziwa i wielu nastolatków może utożsamiać się z Charliem, i z łatwością wyobrazić sobie siebie w jego położeniu. Dlaczego? Bo jego życie jest zwyczajne i niczym szczególnym się nie wyróżnia. I chyba to sprawia, że ta jego historia ma w sobie jakieś piękno. A te przeplatające się na zmianę momenty pełne wzruszenia, radości i łez również mają w sobą pewną magię, która sprawia, że jego życie jest jednak na swój sposób niecodzienne. Książka urzekła mnie także prostotą języka. Autor w możliwie najprostszy sposób próbuje tłumaczyć różne, nie zawsze łatwe, ale ważne dla każdego wrażliwego, młodego człowieka życiowe kwestie. Mówi o miłości, przyjaźni, zagubieniu i niepewności. Udowadnia, że tylko wśród ludzi jesteśmy coś warci, że powinniśmy walczyć o tych, których kochamy, akceptować odmienności, korzystać z życia i budować więzi.
„The perks of being a wallflower” zafascynowała mnie i wciągnęła bez reszty. Z chęcią sięgnęłabym po opis dalszych przeżyć Charliego. Myślę, że książka ta stanowi świetną lekturę dla młodych ludzi, gdyż daje im szansę uporządkowania wielu spraw w swoim życiu i spojrzenie na świat z nieco innej perspektywy. Okazuje się, że równie chętnie sięgają po nią również dorośli, co przyczyniło się do jej międzynarodowego sukcesu (przetłumaczona na 31 języków i ponad rok na liście bestsellerów „New York Times”).
Grafika:
Komentarze [1]
2013-12-05 22:15
Nie, żebym chciała na siłę się przyczepić, ale jeśli mogę Ci coś zasugerować, oto moje rady:
Po pierwsze, Charliem, nie Charlim :)
Po drugie, w recenzji utrzymanej w klasycznej, poważnej konwencji nie można nagle użyć bardzo potocznego wyrażenia “autor nie spina się”. W języku mówionym jest ono dopuszczalne, ale w artykule po prostu nie brzmi dobrze.
- 1