Chciałbym zostać owocem Jogobelli
Jak każdy szanujący się Polak, uwielbiam sobie czasem ponarzekać. No dobra... Tak naprawdę, to uwielbiam narzekać. Na rząd, na autostrady, na Euro 2012, na szkołę i tak profilaktycznie na cokolwiek. Lecz jest temat, z którym spotykam się na co dzień i to nawet częściej niż bym chciał. Nie mam już siły o nim rozmawiać, bo taki temat rzeka przerasta nawet nasz naród. Jest to coś, co niepomiernie mnie denerwuje i na co w każdej chwili znajdę niewybredne słowo. Wychodząc z domu, słuchając radia, przeglądając wiadomości w Internecie, czy oglądając telewizję. Zewsząd otaczają nas reklamy!
Te najbardziej irytujące - telewizyjne - ciągle prześcigają się pod względem tandety i humoru rodem z Familiady. Można je podzielić tematycznie (reklamy banków, samochodów, produktów spożywczych - te są najbardziej wszędobylskie) oraz merytorycznie (udane i nieudane). Jak mówią: reklama dźwignią handlu, ale nie wszędzie samo pokazanie produktu / usługi gwarantuje skuteczną promocję. Pomagają w tym specjalistyczne firmy marketingowe i oczywiście celebryci.
Muszę przyznać, że im więcej widzę ich w telewizji, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że to po prostu, dwulicowe świnie ciągnące do większego koryta. Jak ktoś może mienić się aktorem, jeśli nie angażuje się w polskie produkcje filmowe lub nawet, od biedy, w seriale, z za to robi z siebie pajaca reklamując tampony lub lokaty bankowe? Oczywiście tu na szali stawia się niemałe pieniądze, ale w grę wchodzi również poczucie własnej wartości. Nie piszę tutaj o kimś pokroju Kasi Cichopek lub Krzysia Ibisza. Oni są po prostu stworzeni do takiej roboty. Ale co można rzec o Marku Kondracie, Borysie Szycu czy Piotrze Fronczewskim? Wybitni aktorzy, którzy pojawiają się kilkanaście razy dziennie na ekranach telewizorów w towarzystwie krzykliwych i (z założenia) chwytliwych sloganów.
Bawiąc się trochę w marketingowca, przyznam, że to zmyślna machina wprowadzenia w odpowiednią rolę odpowiedniego aktora. Może tu przesądzać jego renoma lub sława. Gwiazda, będąca świetnym aktorem z długoletnim stażem, widziana często w najlepszych polskich filmach (np. Marek Kondrat) skojarzy nam się z poczuciem stateczności, solidnością, więc umieszczenie go w reklamach ING Banku Śląskiego jest na pewno trafnym posunięciem. Tak samo jak Szyc pasuje do perfum Axe`a, a Fronczewski do Getin Banku. Spekulacje może wywołać postać telewizyjnego showmana, Szymona Majewskiego w reklamówkach PKO. Czy ktoś cieszący się taką, a nie inną sławą będzie wzbudzał to poczucie bezpieczeństwa powierzenia własnych pieniędzy w ręce innych? Nawiasem mówiąc głośno też było o jego honorarium. Za pozwolenie użycia własnej facjaty z dopiskiem PKO wystawił sobie rachunek rzędu 3,3 mln złotych. Firma ta jednak wcale na tym nie straciła. W ciągu niecałych trzech tygodni od uruchomienia promocji bank ten otwiera dziennie o około jedną czwartą rachunków oszczędnościowych więcej, niż w analogicznym okresie przed kampanią.
Jak już uczepiłem się banków, to aż ciśnie mi się na pióro wspomnienie pomysłu BZ WBK wykorzystywania zagranicznych osobistości do promocji kont bankowych. Koncepcja użycia Johna Cleese`a, Danny`ego De Vito oraz, o bogowie!, Antonio Banderasa zupełnie odwraca uwagę od tego, co ten bank ma nam do zaoferowania. Jak jeszcze na dwóch pierwszych patrzyłem z lekkim uśmiechem (ale tylko za pierwszym razem!) - w końcu to aktorzy komediowi - to Banderas ze swoim tandetnym "Polak potrafi - OLE!" powalił mnie na łopatki. Już kto jak kto, ale Zorro w reklamie polskiego banku... Klękajcie narody.
Przechodząc do promocji spraw bardziej namacalnych. Na pewno niejeden z was potrafi zanucić jakąś znaną melodię z dorobionymi komercyjnymi słowami określonej firmy. Oczywiście, że nie zabronię i nie ganię takiego marketingu, bo jest on jak najbardziej trafny. Wpadająca w ucho melodyjka z jedną linijką tekstu pojawiającą się kilkadziesiąt razy dziennie spełnia swoją rolę. Ale jeśli firma „papieru strategicznego” używa dzieł Mozarta (Marsz Turecki), żeby zareklamować długość rolki, to można już chyba pokusić się o użycie słowa profanacja.
Żeby jeszcze sobie ulżyć wspomnę kilka totalnie debilnych reklam, których wyemitowanie zbija z tropu lub też z których nie wiadomo czy śmiać się, czy płakać. Na przykład matka robiąca kanapki woli pogadać z ciapką / plamką / kropelką masła niż z mężem i dziećmi (Delma), facet gryzący dziewczynę tam, gdzie plecy kończą swoja szlachetną nazwę, bo poczuł "zwierzęcy głód" (Lion) lub dwie kiełbaski leżące na ruszcie i cieszące się w niezrozumiałym języku, bo nadleciał keczup Heinz. Nie będę nawet wspominał promocji perfum, bo mają one mniej sensu niż znak stop o 3 w nocy.
Za to w moim mniemaniu marketingowcy powinni brać przykład z reklam Coca-Coli, niektórych motoryzacyjnych (np. VW Beetle), ostatniej Rexony for men (z sędzią piłkarskim) oraz Snickersa. Te spoty, doprawione fachowo nutką humoru, oddają cały przekaz. Inny przykład skutecznej, lecz nie humorystycznej reklamy można zauważyć w spocie Diohespanu Max. Tam wprawne ucho wyłapie, że podczas czytania stałej formułki "Przed użyciem skontaktuj się z..." kobiecy głos powtarza parokrotnie nazwę rzeczonego leku. Podobny przykład kryptoreklamy użyto w eksperymencie Pepsi. Podczas seansu filmowego w kinie w Ameryce nadawano reklamę Pepsi w tzw. 25. klatce (ludzkie oko może rejestrować tylko 24 klatki na sekundę, więc teoretycznie nie zauważymy tej 25., lecz zostanie ona zarejestrowana w podświadomości). Następnie widzów poczęstowano dwoma rodzajami napojów: Pepsi i innym (nie ma znaczenia jakim). Ludzie odruchowo sięgali po Pepsi, nawet gdy wcześniej preferowali właśnie ten drugi napój i nie potrafili tego racjonalnie wytłumaczyć.
Ponadto reklamy najczęściej idą po najmniejszej linii oporu i serwują nam stereotypy, bo kto w końcu zachęca do kupna Pura lub Cifu: kobieta czy mężczyzna? Kto masuje (bo nie można tu mówić o szorowaniu) fugi w łazience, a kto rozbija się po ulicy najnowszym BMW? Marketingowcy używają też chwytów poniżej pasa. I to dosłownie. Reklama typowo dla panów (produktów motoryzacyjnych) lub swojego czasu Moblikinga rzadko była pozbawiona roznegliżowanej przedstawicielki płci przeciwnej. I to w sposób, który skutecznie odwracał uwagę od promowanego produktu.
W ostateczności możemy ponarzekać na nasze komercjalne stacje telewizyjne, które serwują nam filmy w stosunku 1:1 z reklamami, ale pocieszmy się tym, że mogło być znacznie gorzej. Za oceanem telewizja potrafi przerwać 20-minutowy program i to aż dwukrotnie! Ale pocieszmy się tym, że TVP póki co zapewnia nam nieprzerwane seanse, a Discovery zawsze nadaje swoje bloki o tych samych godzinach (7 minut po rozpoczęciu, w połowie i 7 minut przed końcem).
Grafika:
Komentarze [3]
2011-09-23 20:39
Chcesz zostać owocem jogobelli? Już jeden taki był u nas w podstawówce :D
2011-09-10 21:20
Mi akurat reklamy perfum bardzo się podobają, na przykład Chanel #5 sprzed kilku lat z Nicole Kidman to perełka i mogę to oglądać po kilka razy, chociaż w Polsce był emitowany tylko kawałek, a całość trwa chyba ponad dwie minuty. Nie mogę za to usiedzieć przy standardowym winiary, czy coś w ten deseń. Nic tylko walić głową w ścianę!
A poza tym w reklamach powinni podawać nazwę piosenki jaka gra, bo jak jest jakaś śliczna, to trzeba się nieźle namęczyć z szukaniem potem!
2011-09-09 21:33
Bardzo dobrze to ująłeś! Sprawiłeś, że jestem nawet skłonna obiecać, że nigdy nie dam sprzedać mojego nazwiska dla reklamy protez czy podpasek wszystko na tip top. Jednak czytałam o zaangażowaniu Marka Kondrata w reklamę. Przyznał, że robi sobi przerwę w aktorstwie czy nawet ( broń Boże świrze!) przerywa swoja karierę, dlatego bierze się za reklamy. Szkoda, ale zarabia krocie. Czy to nie kuszące?
- 1