Courtney Love i MIKA
Rewolucję przeszedł Orange Warsaw Festival. Tegoroczna edycja podzielona została na dwa dni. Dla odbiorców bardziej wymagających przygotowano dzień pierwszy - rozrywkę w wersji nieco alternatywnej. Drugi dzień stał natomiast pod znakiem kultury popularnej. Z racji, że kocham i Courtney Love i MIKE, postanowiłem, że ostatni weekend wakacji spędzę właśnie tam, na Służewcu.
Jak już wspomniałem, w sobotę, czyli w pierwszym dniu festiwalu, na scenie prezentowali się artyści mniej mainstreamowi. Na początku wystąpiły dwa, młode polskie zespoły. Formacja Kumka Olik, która mimo krótkiego stażu na rynku muzycznym "dorobiła się" już dwóch albumów oraz świeży projekt braci Waglewskich - Kim Nowak. I trudno mi powiedzieć, który z tych występów bardziej podobał się publiczności, bowiem widzowie w trakcie towarzyszących tym koncertom obfitych opadów deszczu, zaczęli dopiero powoli wypełniać błotniste tereny Służewca.
Przed 20:00 na wielkiej festiwalowej scenie pojawili się młodzi panowie z White Lies. Na konferencji prasowej poprzedzającej OWF przyznali, że warszawskich fanów cenią znaczniej wyżej od tych z Londynu. Co potwierdzili później zdecydowanie rewelacyjnym kontaktem z publicznością. Brytyjczycy zagrali wszystkie kawałki z debiutanckiej płyty, a także dla widzów OWF wykonali nowe piosenki z albumu, który dopiero nagrywają. Niesamowity koncert White Lies rozgrzał publiczność, która mimo beznadziejnej pogody bawila się coraz lepiej. Warto wspomnieć, że tłum fanów na Służewcu gęstniał z każdą godziną.
Później scena należała do formacji Hole z niepowtarzalną i jedyną w swoim rodzaju Courtney Love na czele. Jedna z niewielu żyjących na świecie prawdziwych rockmenek, reanimowała swoją karierę po licznych aferach narkotykowych i alkoholowych. Od 2009 roku, w zupełnie nowym składzie, zespół Hole wydał album i koncertuje po całym świecie. To był jeden z tych występów, podczas których na scenie wystarcza obecność jednej osoby, aby publiczność zaczęła wariować. Nie obyło się również bez gitarzysty Hole - Micko Larkina, który podbił serca żeńskiej części publiczności. Hole, oprócz piosenek znanych jeszcze ze starego składu zespołu, zagrał także nowe produkcje z tegrocznej płyty "Nobody's Daughter". Fantastyczny koncert i wielka uczta dla fanów muzyki. Formacja z Courtney na czele, zawiesiła poprzeczkę bardzo wysoko. Stąd wzięły się moje obawy o kolejny występ - gwiazdy wieczoru, Edyty Bartosiewicz. Naprawdę trudno było jej oczarować publikę, tak jak stało się to za sprawą Courntey. Mimo to, warszawiacy bawili się świetnie. Tym bardziej, że to był to jej pierwszy koncert po bardzo długiej przerwie. Oprócz znanych przebojów, Bartosiewicz zagrała kilka nowych utworów, zapowiadających jej nową płytę. Koncert Edyty był dobry, ale i zarazem zupełnie inny, na swój sposób nawet piękniejszy od poprzedzających go występów.
I tak sobotni wieczór dobiegł końca. Jeśli miałbym wskazać najlepszy koncert pierwszego dnia OWF, to miałbym mały problem, bowiem świetnie bawiłem się i na White Lies i na Hole. W ostatecznym pojedynku wygrałby chyba zespół Courtney. Złośliwi twierdzą, że mimo operacji plastycznych, liftingów i innych zabiegów upiększających, Courtney to wrak człowieka i długo już nie pogra. W Warszawie pokazała jednak, że jest we wspaniałej formie i fantastycznie czuje się na scenie.
Kolejnego dnia festiwalu moja uwaga niemal w całości skupiona była na jednym człowieku - MIKA. Ale zanim rozpoczął on swój show, na scenie zaprezentowały się cudowne panie - Aura Dione, Lisa Hannigan i Monika Brodka. Występ pierwszej z nich, Aury, to chyba największe zaskoczenie tego wieczoru. Młoda i kreatywna artystka, mimo padającego nieustannie deszczu, zapewniła publiczności świetną zabawę. Jej przebój "I will Love You Monday" śpiewał prawie cały Służewiec, a po kolejnych piosenkach zamiast mówić "dziękuję", mówiła "dzień dobry". A robiła to w sposób tak czuły, że nie sposób było się w niej nie zadurzyć. Występ Lisy Hannigan trochę nie pasował mi do konwencji drugiego, popowego dnia festiwalu. Artyści z jej zespołu grali spójnie, mimo iż to był jeden z ich pierwszych wspólnych występów. A co ciekawe ich instrumenty są zrobione z przedmiotów kuchennych. Niesamowite! Po występie tych dwóch wokalistek, na scenie zaprezentowali się finaliści konkursu "WOW Music Award". Kolejno Afromental, The Boogie Town oraz Anna Bergendahl. Te trzy występy poprzedzały koncert Moniki Brodki. Młoda wokalistka powraca na scenę z trzecim albumem. Na warszawskiej scenie zaprezentowała słuchaczom piosenki tylko i wyłącznie z tej nowej płyty. To była kolejna niespodzianka tego wieczoru, bowiem Brodka postanowiła do swojej muzyki wprowadzić elementy folkowe, góralskie - wyszło bardzo ciekawie.
Wreszcie, z dość sporym opóźnieniem, na scenie pojawił się MIKA. I chyba mało kto spodziewał się, że praktycznie tylko o nim będzie się mówiło po zakończeniu festiwalu. Zaczął od znanego wszystkim "Relax, Take it Easy". Na wstępie przeprosił za spóźnienie i zapewnił, że zapomnimy o tym w ciągu dziesięciu minut. Niesamowity człowiek. Mówi się że ma talent na miarę Freddie'go Mercury. Warszawska publiczność pokochała go. Perfekcyjny kontakt z widownią, ciągłe elementy kabaretowe (słynne już "This is Mika... I'm dead"). I świetnie przygotowana setlista na warszawski festiwal (bo MIKA zagrał prawie wyłącznie utwory singlowe) sprawiły, że jego występ był najlepszy drugiego dnia, a kto wie czy i nie całego festiwalu...
Następnie wystąpiła Agnieszka Chylińska. Czytelnicy Lessera wiedzą jak wielką sympatią darzę nowy styl Agnieszki, dlatego przyznam się bez bicia, że po prostu poszedłem wtedy coś zjeść. Zdążyłem na kilka ostatnich piosenek i chyba za wiele nie straciłem, bo tłum jakoś specjalnie nie szalał na jej "mega show".
Największą gwiazdą drugiego dnia była Nelly Furtado. Sytuacja niemal identyczna, jak poprzedniego wieczoru. MIKA postawił poprzeczkę tak wysoko, że ani Chylińskiej, ani Nelly nie udało się porwać warszawskiej publiczności. I choć jestem wielkim fanem MIKI i mogę być nieobiektywny, to zaufajcie mi, że to nie jest tylko moje zdanie. Po prostu Nelly się nie sprawdziła.
Drugi dzień OWF dobiegł końca, a co za tym idzie zakończyła się czwarta edycja festiwalu. Choć pogoda była paskudna, to publiczność i tak tłumnie dotarła na Służewiec. Może nie w takich ilościach, jakich się spodziewali organizatorzy, ale jednak. Tego wieczoru mówiło się między innymi o nowym imagu Moniki Brodki i o skrzeczącym głosie Nelly. Ale przede wszystkim o wspaniałym show MIKI. Miałem niezwykłą przyjemność rozmawiać z nim po koncercie i zapewnił mnie, że uwielbia warszawską publiczność i warszawskich fanów tak bardzo, że wróci tu ze swoim własnym koncertem. Organizatorzy już przygotowują się do następnej edycji festiwalu, mam nadzieję, że tak, jak w ubiegłym roku, teraz i w przyszłym, przeczytacie również w przyszłości na łamach Lessera kilka słów o kolejnych edycjach Orange Warsaw Festival.
Grafika: własna autora tekstu
Komentarze [6]
2010-09-27 15:08
Dobry tekst tak 3 V
2010-09-18 19:15
ANDREW
2010-09-11 15:37
No jasne :P Od tego jestem ;)
2010-09-10 17:02
Fenerir- Czepiasz się szczegółów. Bardzo podoba mi się artykuł.Pozdrawiam
2010-09-10 00:16
@down
tru dat
2010-09-09 20:06
Nie jestem do końca pewny, ale czy nazwisko Freddy’ego nie powinno również się odmieniać? “Freddy’ego Mercury”, czy “Freddy’ego Mercury’ego”??
- 1