Czy Chopin się w grobie przewraca?
Właśnie odbyła się kolejna, 21. już gala wręczenia muzycznych oskarów sceny polskiej, czyli tzw. Fryderyków. Jak na każdej takiej gali znużenie trafnego wytypowania zwycięzców miesza się nierównomiernie z siłą zaskoczenia i nutą rozczarowania, a w niektórych przypadkach nawet zażenowania. Jak było tym razem?
„Największą sensacją nie jest sama lista nazwisk, lecz powrót kilku kategorii w segmencie muzyki rozrywkowej. Organizatorzy wyszli naprzeciw oczekiwaniom rynku i nie wskażą jednoznacznego albumu roku. Płyt roku będzie teraz pięć” - skomentował uszczypliwie wybór Akademii Fonograficznej Robert Sankowski, krytyk muzyczny „Gazety Wyborczej”.
I pomimo tego, że poszerzono ilość kategorii, to Fryderyki w dalszym ciągu są – teoretycznie – najbardziej prestiżowym wyróżnieniem w polskiej branży muzycznej, a przynajmniej pozostała w nich dawna jakość, która przykuwa uwagę wszystkich artystów – zarówno tych najznamienitszych, jak i tych mniej obdarzonych konceptem godnym uznania. W tym roku o nominacje (sumarycznie biorąc w 17 kategoriach) walczyło aż 1062 artystów, albumów i singli: 234 płyty z polską muzyką rozrywkową, 87 albumów jazzowych, 126 z muzyką poważną, 266 utworów muzycznych i ponad 200 teledysków.
Pierwszą przyznaną statuetką była ta, która trafiła do byłej członkini grupy Sistars, Natalii Przybysz, za rockowy album roku, czyli „Prąd”. Fryderyka wyrwała m.in. Behemothowi i jego „The Satanist”, „Ruby Dress Skinny Dog” Curly Heads oraz płycie „Głupi” Organka. Powiedzieć można, że o ile w towarzystwie siostry aż tak się nie wyróżniała, to solowo faktycznie daje radę wspiąć się na szczyt.
Następna kategoria przyniosła wiele zamieszania i konfundacji z racji jej niejednoznaczności. Otóż przemieszano w niej takie gatunki jak: elektronika, muzyka Indie, muyzka alternatywna oraz muzyka korzeni. Zwycięzcami zostali kolejno: Fisz Emade za płytę „Mamut”, następnie ich ojciec, Wojciech Waglewski z grupą Voo Voo za „Dobry Wieczór”, a na końcu tej listy pojawił O.S.T.R. wraz z kanadyjskim producentem Marco Polo za krążek „Kartagina” (nie odebrali nagrody osobiście, gdyż po prostu nie pojawili się na gali).
Ale w teorii najważniejszą statuetką pozostanie ta rozdawana w kategorii popowa płyta roku, na której wręczenie organizatorzy czekali do samego końca. Mimo ciągle narastającego napięcia, wielkiego zaskoczenia jednak nie było. Zdaniem ekspertów najlepszy okazał się solowy debiut Artura Rojka - „Składam się z ciągłych powtórzeń”. W rywalizacji wyprzedził m.in. „The Escapist” Gaby Kulki, „7 widoków w drodze do Krakowa” Grzegorza Turnaua, „Scarlett” grupy LemON i „Migracjami” Meli Koteluk.
Z kolei za fonograficzny debiut roku uznany został – notabene zgodnie z oczekiwaniami – album młodziutkiego duetu The Dumplings, „No Bad Days”. Ci pokonali Grzegorza Hyżego, Maję Koman, Sarę Brylewską (której płytę szczerze polecam) oraz SISTER WOOD. W wypowiedzi na gali przyznali w ekstazie, że pracują już nad kolejną płytą. Będzie ciekawie, ponieważ „No Bad Days” ukazał się niemal równo rok temu.
Dwie ostatnie kategorie to teledysk roku i utwór roku. Podczas 19. gali rozdania Fryderyków Mela Koteluk została wyróżniona dwukrotnie. Doceniony został jej debiut i przyznano jej statuetkę artystki roku. Tym razem dostrzeżono walory teledysku do singla „Fastrygi” (laureatem – Tomasz Gliński). Za to Natalia Przybysz otrzymała w tej edycji Fryderyków dwa wyróżnienia. Tym razem za „Miód”.
Jak przystało na szanujące się gremium, nie mogło obyć się bez ogłoszenia zdobywców Złotego Fryderyka, którymi zostali: dyrygent Kazimierz Kord, saksofonista jazzowy Janusz Muniak, a także legenda polskiej alternatywy rockowej, Lech Janerka, którego Piotr Metz opisuje tak: „Nazywany Mironem Białoszewskim polskiego rocka, sam uważa, że renomę zyskał wyłącznie przez zasiedzenie. Nagrał prawie tuzin solowych płyt, a jedyny album jego pierwszego zespołu Klaus Mitffoch, jest prawdopodobnie najwybitniejszą pozycją w dyskografii polskiego rocka.”
Bez echa nie może przejść także jazzowy artysta roku i jazzowy album roku, czyli Marcin Wasilewski wraz ze swoim trio i płytą „Spark Of Life”, a fonograficzny debiut roku w kategorii jazzu zaliczyła Nikola Kołodziejczyk Orchestra. Na uwagę zasługują także artyści muzyki poważnej. Albumem roku muzyki chóralnej, oratoryjnej i operowej został „Where are you. Pieces from Warsaw” proMODERN contemporary vocal sextet, który wyróżniono również w kategorii najwybitniejsze nagranie muzyki polskiej. Następny album roku muzyki kameralnej powędrował do Pawła Łukaszewskiego za „Musica Sacra 5”, a albumem roku muzyki symfonicznej i koncertującej okazał się „Kilar/Moś/Aukso Aukso” Orkiestry Kameralnej Miasta Tychy pod dyrekcją Marka Mosia. Jako najlepszy album, w tajemniczo brzmiącej kategorii recital solowy, wybrano „Nagrania archiwalne z lat 1974-2007” Kai Danczowskiej, a najlepszy album polski za granicą to „Grażyna Bacewicz: Symphony for String Orchestra” Ewy Kupiec i Capella Bydgostiensis pod dyrekcją Mariusza Smolija.
I chociaż Fryderyki są renomowaną już marką polskiej branży fonograficznej, to jednak daleko im do niedoścignionych BRIT Awards, czy innych nagród w tej dziedzinie sztuki. Trzeba jednak patrzeć z pozytywnym nastawieniem na przyszłe rozdania, bo a nuż okażą się one bardziej interesujące i prestiżowe, niż te inne, znacznie popularniejsze w Europie. A odpowiedź napytanie tytułowe należy do Was, drodzy Czytelnicy.
Grafika:
Komentarze [0]
Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?