W grze pozostała tylko czwórka
Finałowe spotkanie w Berlinie zbliża się wielkimi krokami. Na placu boju pozostały już tylko cztery zespoły. Teraz każdy błąd, każde potknięcie może mieć ogromne znaczenie. Kogo będziemy mogli zatem obejrzeć na Olimpiastadion? Tego nie wiem, ale mam w tej materii swoje zdanie. Jeśli chcesz je poznać, to zapraszam do lektury poniższego tekstu.
W czasie losowania par półfinałowych większość z nas była w szkole, ale zainteresowani tematem mogli dzięki Internetowi stosunkowo szybko poznać zestawienie wylosowanych par. Z tego co wiem, nie brakowało też takich, którzy śledzili galę w Nyonie na żywo, co pewnie nie było takie łatwe, bo w końcu należało jednocześnie brać też udział w lekcji.
Na początek rozlosowano i zestawiono Bayern i Barcelonę. Pierwsza myśl, jaka przyszła mi wówczas do głowy, to retrospekcja historycznego już gwałtu na Blaugranie sprzed dwóch lat. Przypominam, że właśnie wtedy Katalończycy ulegli w dwumeczu Bawarczykom 0:7. Ale to na szczęście już historia. Najbliższe mecze tych drużyn będą mieć równie wielkie znacznie, a do tego nie brak im podtekstów. Oto do Barcelony wróci po trzech latach Pep Guardiola, ale tym razem jako szkoleniowiec Bayernu i będzie musiał zmierzyć się z bestią, którą poniekąd sam wyhodował, czyli z genialnym Leo Messim i spółką. Bayern przypomina dziś Barcelonę ze złotego okresu. Drużyna z południa Niemiec, po kompromitującym występie w pierwszym meczu ćwierćfinałowym z Porto i porażce 3:1, wzniosła się na wyżyny swoich umiejętności i pokonała u siebie ekipę Smoków aż 6-1! Żeby być w pełni poprawnym politycznie, dodam, że dwa gole dla ekipy z Bawarii strzelił nasz Robert Lewandowski. Nie będę się jednak na ten temat obszerniej rozwodził, bo gra Lewego w tym spotkaniu to zdecydowanie temat na osobny tekst. Na pierwszy rzut oka widać, że Bayern to dziś bardzo dobry kolektyw, ale zawodników tego zespołu od początku sezonu trapią niestety liczne kontuzje. Barcelona na szczęście takich problemów nie ma. Brak poważniejszych urazów powoduje, że są w tym momencie w niesamowitym gazie. W ćwierćfinale rozjechali PSG kolejno 3:1 i 2:0. Popis jak zwykle dało trio Messi - Suarez - Neymar. Mogło podobać się to, że Lucho wyleczył ich z gry tiki-taki. Dało się również zauważyć, że nie zamierza on kontynuować myśli szkoleniowej Pepa. Mogliśmy więc wreszcie zobaczyć Barcelonę grającą z kontry. Ale trzeba pamiętać jeszcze o jednym. Barcelona awansowała dalej nie dlatego, że zagrała jakiś kosmiczny futbol, ale dlatego, że paryżanie zagrali totalny piach. Warto też wspomnieć, że Jerome Boateng to jednak nie David Luiz i nie będzie dawał się łatać Suarezowi na lewo i prawo. Wskazanie faworyta tego półfinałowego dwumeczu jest niesamowicie trudne. Z jednej strony zobaczymy nieobliczalny Bayern, ale z drugiej Barcelonę, która gra ostatnio jak z nut. Dlatego nie pokuszę się o wskazywanie faworyta, bo moim zdaniem takowego tu nie ma, a o awansie jednej z tych drużyn zadecyduje lepsza dyspozycja w dniach meczowych i łut szczęścia.
Gdy Real trafił w drugiej parze na Juventus, wpadłem w euforię. Co prawda chwilę potem czytałem już wypociny "kibiców" Barcelony, którzy zarzucali Florentino Perezowi korupcję, ale cóż można na to poradzić. Zrobiło mi się ich trochę żal. Pewnie gdyby ich ukochana Barca trafiła na Juve, to by byłow porządku. Wróćmy jednak do tego fascynująco zapowiadającego się dwumeczu. Real prześlizgnął się trochę przez Atletico, ale uczciwie trzeba jednak przyznać, że w dwumeczu byli lepsi od sąsiadów zza miedzy. To, że ów dwumecz nie zakończył się pogromem, jest przede wszystkim zasługą Jana Oblaka. Nie zmienia to jednak faktu, że Real w 2015 roku to cień tej drużyny z pierwszej połowy sezonu. Coś mi się wydaje, że Carlo ich trochę zajechał. Królewskich - podobnie jak Bayern - nękają jednak w tym roku częste kontuzje i to głównie kluczowych graczy. W pierwszym meczu zabraknie im na 100% Modricia, a nie wiadomo jeszcze, co będzie z Benzemą i Bale'm. Francuza i Walijczyka da się co prawda zastąpić, ale Lukita jest moim zdaniem absolutnie niezastąpiony. Brak dyrygenta w środku pola jest bowiem aż nadto widoczny. Wszyscy patrzą na nich jak na szczęściarzy, bo trafili na teoretycznie najsłabszego rywala w stawce, ale pozwolę sobie zauważyć, że w tej fazie słabych drużyn już nie ma. Juventus miał też miał trochę szczęścia. W ćwierćfinale piłkarze z Turynu wykopali bowiem dosyć szczęśliwie Monaco (1-0 i 0-0). Stara Dama pod wodzą Allegriego gra o dziwo dobrze. Jeśli przypomnimy sobie, że w ubiegłym sezonie nie wyszli nawet z grupy, to postęp jest ewidentny. W ekipie Bianconeri z dobrej strony pokazuje się Alvaro Morata. Będzie to jego pierwszy występ przeciwko dawnym kolegom. Coś mi mówi, że zarząd Realu może pożałować, że go sprzedał. Ale Juve to w końcu nie tylko Morata. To plejada zawodników, którzy osiągali już coś na krajowym podwórku. Teraz pokazują tylko, że stać ich również na grę na europejskim poziomie. Powiem wam, że byłby to dla mnie wymarzony finał, bo Juve zebrałoby więcej punktów dla ligi włoskiej. Ale w tej parze równie trudno wskazać faworyta. Real wydaje się mieć co prawda lepszy skład i na koncie większe dokonania, ale ich bilans gier w fazie pucharowej przeciwko Juve jest raczej kiepski.
Teraz czeka nas tygodniowa rozłąka z Ligą Mistrzów. Pierwsze mecze planowane są bowiem dopiero na nasz długi weekend. Tak czy inaczej wszyscy kibice w Europie na pewno nie mogą już doczekać się 13 maja, kiedy to wszystko będzie już jasne.
Grafika:
Komentarze [0]
Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?