Szkolna Gazeta Internetowa Liceum Ogolnoksztalcacego im. Mikolaja Kopernika w Tarnobrzegu

Ekranowa rozróba na najwyższym poziomie   

Dodano 2015-09-19, w dziale recenzje - archiwum

Wydawać by się mogło, że piąta już część, schowanej w cieniu Bonda serii o superagencie Ethanie, nie może być sukcesem. Otóż nic bardziej mylnego! Tom Cruise wraz z ekipą i tym razem staje na wysokości zadania. Pełne akcji, inteligentnych żartów i rozsądnej dawki irracjonalizmu widowisko jest świetną zabawą dla wszystkich, bez względu na wiek, płeć i przekonania.

/pliki/zdjecia/mi1_1.jpgTeraz IMF jest w sytuacji podbramkowej. Dla szefa CIA agencja do zadań niemożliwych jest przeżytkiem, a wręcz reliktem minionej epoki. Prosi więc o wcielenie IMF do CIA, na co komisja departamentu Stanów Zjednoczonych wyraża zgodę. A to oznacza tylko jedno: Ethan Hunt albo zaakceptuje tę decyzję, albo podejmie się organizacji akcji na własną rękę i pozwoli się nazwać zdrajcą USA. Jako że Hunt lubi misje względnie niemożliwe, wybierze oczywiście tę drugą opcję.

Jego przyjaciele, Brandt i Benji, chociaż oficjalnie pracują już dla CIA, w rzeczywistości nadal pomagają Huntowi ukrywać się przed amerykańskim wymiarem sprawiedliwości. Jednak jedno zdarzenie wywraca wszystko do góry nogami. Cała ekipa pod wodzą Hunta zostaje uwikłana w sprawę poszukiwanie szefa organizacji terrorystycznej Syndykat – Solomona Lane'a. Jak się okazuje, na jego głowę poluje też ktoś zupełnie inny – ponętna nieznajoma…

Muszę przyznać, że chociaż znajduję w scenariuszu pewne niedociągnięcia, to jednak znikają one pod wpływem rozrywki na iście hollywoodzkim poziomie. Sceny nakręcone zostały z ogromnym rozmachem, kunsztem i widocznym zaangażowaniem ze strony Roberta Elswita. Chapeu bas należy się też samemu Cruise'owi, który nie bał się ryzykować swojego życia i zdrowia (według pewnych źródeł podczas kręcenia filmu ranny był aż sześć razy!), wisząc na drzwiach samolotu lecącego na wysokości 1500 m, wstrzymując oddech na około 6 minut pod wodą, aby można było zrealizować ujęcie za jednym podejściem i prowadząc osobiście samochód w scenie pościgu, który może nie jest godny porównania do wyścigu rydwanów z „Ben Hura”, ale z pewnością można go zaliczyć do kanonu kultowych obok tego z „Bullita”. Jak nietrudno zgadnąć, już samo to pozwala widzowi poczuć się tak, jakby siedziało się nie na kinowym fotelu, a na fotelu tuż obok Cruise'a.

Oczywiście do aktorstwa Toma Cruise'a nie można się przyczepić, bo przecież właśnie do takich ról nadaje się on idealnie. I chociaż rzeczony należy już do grupy mężczyzn, który używają kremów 50+, to jednak trzyma formę – nie tylko fizyczną, ale też aktorską. W „Mission: impossible – Rogue Nation” nie pokazuje wprawdzie wszystkich swoich twarzy, /pliki/zdjecia/mi2_1.jpgbo nie jest to akurat tutaj od niego wymagane, ale ewidentną przyjemność z pobytu na planie przekłada na przyjemność widza przed ekranem.

Z kolei Benji, którego zagrał znany głównie z występów komediowych w „Hot Fuzz”, „Wysypie żywych trupów” czy jeszcze ciepłym „Czego dusza zapragnie” angielski aktor Simon Pegg, jest w tym filmie postacią nie dość że ważną, to nawet pierwszoplanową. Trzeba przyznać, że Pegg potrafi odnaleźć się w filmie sensacyjnym, zachowując swój urok, komizm, a przy tym nie grając tak, jakby to miał być drugi „Austin Powers”, o czym świadczy wspomniana wcześniej scena pościgu, w której po każdym poważniejszym kontakcie karoserii z otoczeniem, powtarza: „nic mi nie jest, nic mi nie jest”.

Nie zawiódł też Jeremy Renner, grający Brandta – byłego agenta IMF, a obecnie analityka CIA – który co chwilę puszczał oko do widza mówiąc tym samym: „niemożliwe? to przecież tylko film...”. Taka gra pół żartem, pół serio jest w tego typu filmie niezbędna, więc mogę śmiało powiedzieć, że Renner się spisał.

Zgrabna, powabna i kusząca swoim ciałem Hunta Ilsa Faust (w tej roli Rebcca Ferguson), mimo że nie zaciągnęła Hunta do łóżka, to generalnie działała bez zarzutu. Nie potrafię za to nic powiedzieć o grze Ferguson – niestety ani złego, ani dobrego. Po prostu jej kreacja nie wzbudziła we mnie żadnych konkretnych emocji.

Sprawę zawalił natomiast Sean Harris, odtwórca roli Solomona Lane'a, szefa Syndykatu. Moim zdaniem był zbyt bezpłciowy i anemiczny jak na wyjątkowo grubą rybę. Bez charakteru, bez dynamiki, ale też bez jakichkolwiek zahamowań. /pliki/zdjecia/mi3_1.jpgA jeśli już jesteśmy przy ludziach ważnych, nie można pominąć Aleca Baldwina, który moim zdaniem swoje zadanie wykonał perfekcyjnie, spełniając oczekiwania najbardziej wybrednych widzów.

Aby dzieło było kompletne, nie mogło również zabraknąć muzyki pasującej do klimatu i gatunku filmu. Joe Kraemer nie zawiódł. Chociaż jego nazwisko nie jest może jednym z najbardziej znanych w świecie kompozytorów muzyki filmowej, to jednak udowodnił (co słychać), że nadaje się do tej roboty, która – bądź co bądź – jest niemniej ważna od pracy kamerzysty.

Słynny krytyk filmowy Zygmunt Kałużyński kierował się przekonaniem, że jeśli film jest naprawdę dobry, to choćby nie wiadomo jak niewygodny był fotel w sali kinowej, to widza i tak nie zdąży rozboleć tyłek. Mnie na pewno nie bolał!

Grafika:

Oceń tekst
  • Średnia ocen 5.1
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
  • 6
Średnia ocena: 5.1 /18 wszystkich

Komentarze [0]

Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?

Dodaj komentarz

Możesz używać składni Textile Lite

Aby wysłać formularz, kliknij na słonia (zabezpieczenie przeciw botom)

Najaktywniejsi dziennikarze

Luna 100luna
Komso 31komso
Artemis 24artemis
Hush 10hush

Publikujemy także w:

Liczba osób aktualnie czytających Lessera

Znalazłeś błąd? - poinformuj nas o tym!
Copyright © Webmastering LO Tarnobrzeg 2018
Do góry