Szkolna Gazeta Internetowa Liceum Ogolnoksztalcacego im. Mikolaja Kopernika w Tarnobrzegu

Get the party started!   

Dodano 2009-01-09, w dziale inne - archiwum

Machina studniówkowa ruszyła już pełną parą. Korytarze w szkole rozbrzmiewają dziewczęcymi rozmowami na temat sukienek, makijażu, fryzur etc. oraz rozmowami chłopców, którzy przeprowadzają castingi na swoje partnerki. Wymyślany i opanowywany jest także układ nieśmiertelnego poloneza, czyli wszyscy maturzyści przeżywają koszmar z serii: co zrobić, żeby było szybko, ciekawie i oryginalnie, gdy jest to niemal niemożliwe.

Podczas gdy ten wspaniały temat zastępczy (hurra, hurra, matura...) zajmuje w tej chwili największą część naszych mózgów, nasi nauczyciele mają nielichy orzech do zgryzienia – zmusić tę rozmarzoną dziatwę do nauki. Okazuje się jednak, że w przerwach między tą syzyfową pracą, sami chętnie wspominają własne bale studniówkowe i to bez względu na fakt, ile czasu od nich minęło. Kilka znanych Wam świetnie naszych pań profesorek, zgodziło się opowiedzieć mi co nieco o swoich studniówkowych doświadczeniach. A zatem posłuchajcie…

Prof. Katarzyna Rękas

Moja studniówka wyglądała niemal identycznie jak Wasza. Po pierwsze dlatego, że jestem absolwentką tej szkoły, a po drugie, iż odbyła się ona stosunkowo niedawno. Same przygotowania trwały tradycyjnie tydzień i oprócz legalnego odpoczynku od nauki, były także okresem doskonałej zabawy.

Choć realia nie zmieniły się aż tak diametralnie, sukienki były jednak nieco skromniejsze niż te, które zdarza się mi oglądać w ciągu ostatnich paru lat. Jak ognia musiałyśmy unikać dekoltów, odkrytych pleców czy niebotycznych szpilek. Dało się jednakże zaobserwować różnorodną kolorystykę, sporadycznie także swoiste przejawy ekstrawagancji, które chyba od zawsze wpisują się w całą tradycję balów maturalnych.

Poloneza uczyła nas prof. Kopecka, a sam moment wyjścia w dźwiękach z ”Pana Tadeusza” na salę pełną nauczycieli i rodziców, fotografów i kamerzystów, był niezapomnianym i wyjątkowym przeżyciem. Studniówka pozostała w mojej pamięci jako niezwykle udana impreza, pełna tańca i uśmiechu. Będę ją pamiętać latami.

Prof. Marzanna Kwapisz

Atmosfera przygotowań była rewelacyjna. Zostawaliśmy w szkole na cale dnie, łącznie z popołudniami, a niekiedy i wieczorami. Każda klasa dekorowała własną salę. W mojej motywem przewodnim był świat podwodny (śmiem twierdzić, że do tej pory nie widziałam tak fantazyjnie udekorowanej sali). Chociaż dostęp do materiałów był ograniczony i staraliśmy się o nie wyłącznie we własnym zakresie, było naprawdę pięknie.

Wasze sukienki są niemal weselnymi kreacjami, a my – ze względu na dosyć trudne czasy - zmuszone byłyśmy do zadowolenia się granatowymi kieckami z białym, półokrągłym kołnierzykiem. Z perspektywy czasu uważam to za trochę staroświeckie, zwłaszcza, że kobieca natura nie znosi monotonii. Zwracano wtedy ogromną uwagę na konwenanse. Wszelkie przejawy buntu były absolutnie nie do pomyślenia, o makijażu i fryzjerze nie wspominając – rozpuszczone, naturalnie ułożone włosy stanowiły przewagę.

Pamiętam, że moim naczelnym problemem było podjęcie decyzji, z kim spędzę ten jedyny w życiu bal (to chyba odwieczny i nieśmiertelny problem dużej części maturzystów). Ostatecznie poszłam z kolegą z klasy, na dodatek niższym ode mnie o głowę, co automatycznie powodowało swoisty dyskomfort psychiczny, jednak świetnie bawiliśmy się aż do rana. Dziś studniówka kojarzy mi się pozytywnie. Kiedy na korytarzu słyszę młodzież przeżywającą ten swój pierwszy bal, to na samo wspomnienie dostaję gęsiej skórki!

Myślę, że najbardziej zmieniło się podejście nastolatków. Za moich czasów odczuwało się majestat i elegancję imprezy. W obecności nauczyciela nie było nawet mowy o publicznym trzymaniu dziewczyny za rękę. Teraz młodzież czuje się wyluzowana, zanikły pewne granice, co wynika z ogólnej zmiany relacji nauczyciel - uczeń.

Prof. Marzena Kuzara

Studniówka, jak i cała tzw. otoczka, była wydarzeniem niesamowicie wyczekiwanym. Wydaje mi się, że wówczas przywiązywało się do tego niebagatelnie większą wagę niż teraz. W przygotowania zaangażowana była cała klasa, bez wyjątków (tym bardziej dziwi mnie widok dzisiejszych maturzystów unikających pracy jak ognia – przecież to taka świetna zabawa!). Wtedy stanowiło to ekscytujące przeżycie, a nasza kreatywność nie znała granic. Pomimo braku materiałów, wystrój był o niebo bardziej wymyślny i powiedziałabym elegancki, niż współczesne standardy - np. malowanie arkuszy szarego papieru (choć być może to kwestia gustu).

W kwestii ubioru było raczej jednoznacznie. Chociaż indywidualiści nie mieli przeszkód w eksponowaniu własnej oryginalności, wśród naszych kreacji wszechobecna była elegancja, stonowanie i wytworność. Brakowało ekstrawaganckich strojów.

Studniówkę wspominam jako wydarzenie jedyne w swoim rodzaju. Czułam się wtedy naprawdę „królewsko”! Myślę, że choć zmiana czasów robi swoje, pewne rzeczy są niezmienne, dlatego też życzę i Wam, abyście pamiętali każdą pojedynczą minutę tego balu i zapamiętali go jak najlepiej. Wierzcie mi – naprawdę warto wytrwać do godziny szóstej rano (a nawet i dłużej!) i zachować najpiękniejsze wspomnienia na zawsze.

Prof. Jolanta Bernatowicz

Moja studniówka miała miejsce w czasach stanu wojennego. Pamiętam jak dziś dzień, w którym do mojego pokoju weszła zapłakana mama, mówiąc, że mamy przymusowe ferie. Moją pierwszą reakcją było zadowolenie z faktu niespodziewanego wolnego, jednakże zapał ten osłabł, gdy idąc ulicą, mijałam wojsko. Najcięższe do zaakceptowania było jednak pewne kwestie dotyczące spraw studniówkowych. Powoli docierało do nas, że ten pierwszy w życiu bal nie będzie tak cudowny, jak wyglądał w naszych marzeniach.

Specyfika tamtych czasów, to przede wszystkim braki towarów w sklepach. Zdobycie jakiejś wyszukanej kreacji graniczyło z cudem. Moja mama wystała w kolejkach za granatowym materiałem (notabene, identycznym jak u większości moich koleżanek) i uszyła mi z niego dosyć przyzwoitą sukienkę. Kreacje były stonowane, głównie z musu. Co prawda zdarzały się wyjątkowo wyglądające jednostki, ale ich chęć zaistnienia była błyskawicznie tłumiona przez tzw. władzę odgórną.

Co do przygotowań, to pamiętam, z jakim namaszczeniem tworzyliśmy dekoracje. Gimnastykowaliśmy się jak tylko możliwe, aby stworzyć coś z niczego (dziś zdobycie materiałów, to właściwie kwestia zakupu i pieniędzy). Musieliśmy uruchomić naszą wyobraźnię i korzystać ze najdziwniejszych sposobów, np. używając aluminiowych kapsli po butelkach z mlekiem. Motywem przewodnim naszej dekoracji były szalone, trochę jednak paskudne anioły. Samą zabawę wspominam jednak przednio.

Dzień był paskudny: mglisto, szaro i zimno. Chcąc wyglądać wyjątkowo, zakręciłam loki (co było jedynym możliwym wyjściem – ekstrawagancji mówiono stanowcze „nie”). Moje włosy wyglądały pięknie, do momentu, w którym warunki atmosferyczne zniweczyły misternie ułożoną fryzurę - spełnienie koszmaru! W pamięć zapadło mi również to, że oprócz zaproszenia musieliśmy okazać ważne legitymacje szkolne oraz zezwolenia osób towarzyszących na opuszczenie swojego miasta, jeśli pochodziły one z innego regionu.

Wspomnienie studniówki jest dla mnie raczej przykre, bo kto zaczyna swój bal o godz. 13.00, a kończy bezwzględnie o godz. 21.00 (pod groźbą spotkania z milicją)? Moje wyobrażenie o tej imprezie było diametralnie inne i myślę, że każda z dziewcząt przygotowujących się teraz do niej zrozumie, jak ciężkie do przełknięcia było to nasze „obejście się smakiem” i zweryfikowanie marzeń przez rzeczywistość. Dzisiejszy bal daje możliwość poczucia się prawdziwą księżniczką, bycia piękną do woli i wyznaczenia sobie samej granic tej woli, natomiast po mojej studniówce pozostał żal i niedosyt.

Dziewczyny, chciałabym życzyć Wam, abyście na studniówce poczuły się jak najpiękniejsze istoty na ziemi, nie bacząc na wygląd innych i ich komentarze – to Wasz dzień!

Prof. Beata Dul

Studniówka? Moja odbywała się w erze prekambryjskiej, ale chętnie odświeżę wspomnienia. Pamiętam, że stanowiła w rozmowach z koleżankami temat wiodący już na długi czas przed. Ach, co to było za wydarzenie! Wreszcie miałyśmy oficjalne pozwolenie na pomalowanie się i zrzucenie munduru. Tak właśnie - chodziłam do umundurowanego liceum przez 4 lata, gdzie ekstrawagancją i nobilitacją było założenie spódnicy o długości innej niż przepisowa, czyli za kolano, kolor – obowiązkowo granat. Studniówka dawała natomiast niepowtarzalną szansę na założenie sukienki, co prawda w barwach niezmiennie ugrzecznionych (na kolorowe kreacje mogły sobie pozwolić tylko nauczycielki), ale jednak.

Jeśli chodzi o fryzurę, było dramatycznie: najpierw papiloty z gazety, później tapir, lustro i... wybuch płaczu! Chłopak z różą, udomowiony, czekał grzecznie przy herbatce, a ja stroiłam fochy - powiedziałam, że nigdzie się nie wybiorę z taką szopą na głowie. Wszyscy zdenerwowani (2 godziny do wyjścia!), więc momentalnie podjęłam heroiczną decyzję - głowa pod kran, gorączkowe poszukiwania suszarki, koński ogon. Ostatecznie grzecznie i słodko, ale za to bez niekontrolowanych sensacji.

Studniówka odbywała się w restauracji, gdyż dyrekcja nie pozwalała niszczyć parkietu na sali gimnastycznej. Polonez – w całości wymyślony przez nauczycieli wf-u, jednak sam moment tańca był dla nas niezwykłym przeżyciem. W głowach mieliśmy tylko: „oby się nie pomylić i nie doczekać się złośliwych komentarzy dyrektora!”. Złoty człowiek, ale baliśmy się go panicznie. Magia nocy zadziałała jednak niezawodnie i choć na moment pozwoliła nagiąć panujące zasady. Jako, że na imię było mu Józef, a wtenczas na polskiej scenie królował Bajm i ich hit „Józek, nie daruję ci tej nocy”, torturowaliśmy go tą piosnką przez całą studniówkę. Na szczęście, miał poczucie humoru.

Różnica w porównaniu do tego co obserwujemy dziś jest duża. Fakt, że belfrzy siedzieli wówczas na sali wspólnie z uczniami, obligował nas do zabawy również z nimi. Wesoło było i śmiesznie! I zupełnie inaczej niż teraz... Zdecydowanie bardziej „bon ton”.

Podczas przeprowadzania powyższych wywiadów, na twarzy niemalże każdej mojej rozmówczyni pojawiał się w pewnych momentach tajemniczy uśmiech – zapewne skrywający inne bliskie sercu wspomnienia, które zachowuje się tylko dla siebie... Faktem jest, że własna studniówka zdarza się raz w życiu (a przynajmniej tak być powinno) i dlatego warto, nawet jeśli jesteśmy kompletnymi ignorantami imprezowymi, postarać się nieco, aby dzień ten pozostał w naszej pamięci jako dzień wyjątkowo wyjątkowy. Czego Wam i sobie życzę.

Oceń tekst
Średnia ocena: 5 /40 wszystkich

Komentarze [3]

~loll
2009-01-30 19:31

co koment – ten poniżej oczywiście

~anonim
2009-01-21 16:09

I dobrze tak p. Bernatowicz, tylko 4 mi dała na półrocze.

~Misiak ;)
2009-01-12 20:32

Hm…jeżykowo, stylistycznie bardzo ładnie… Ten tekst obrazuje, jak wielkie jest bogactwo Twojego słownika…:D
Wyszło Ci ;) ;*

  • 1

Dodaj komentarz

Możesz używać składni Textile Lite

Aby wysłać formularz, kliknij na żyrafę (zabezpieczenie przeciw botom)

Najczęściej czytane

Najaktywniejsi dziennikarze

Luna 100luna
Artemis 27artemis
Hush 15hush
Hikkari 11hikkari

Publikujemy także w:

Liczba osób aktualnie czytających Lessera

Znalazłeś błąd? - poinformuj nas o tym!
Copyright © Webmastering LO Tarnobrzeg 2018
Do góry