Hit czy kit?
Za tę recenzję miałem zabrać się już dobrą chwilę temu, ale doszedłem do wniosku, że skoro film ocenia się dopiero po obejrzeniu całości, to i z serialem powinno się postępować dokładnie tak samo. Nie był to błąd. Mimo rozczarowania pierwszym odcinkiem, nie poddałem się i obejrzałem serial do końca. I powiem wam, że kolejne były już znacznie lepsze. Daje mu 6/10 (w skali Filmwebu to całkiem „niezły” wynik). Zastanawia mnie więc, dlaczego pierwszy epizod serialu „Belle Epoque” aż tak bardzo zniechęcił do siebie widzów?
Powodu trzeba najpewniej szukać w otoczce serialu. Tefałenowski pan Kulka – czyli maskotka stacji – został zastąpiony Janem Edigeyem-Koryckim, kroczącym przez salony i mijającym po drodze inne gwiazdy tej TVN-owskiej produkcji. Główny bohater „Belle Epoque” stał się tym samym nową maskotką stacji (przynajmniej w obecnej ramówce). Do czego zmierzam? Zakładam, że właśnie to sprawiło, że widzowie nastawili się na superprodukcję, dorównującą zachodnim standardom serialowym. Po emisji pierwszego odcinka mocno się jednak zawiedli, ogłaszając prawie natychmiast „Belle Epoque” nowym „Ojcem Mateuszem” i wytykając scenarzystom przewidywalność akcji, z jakiej znany jest dobrze wspomniany serial TVP.
Ale może zacznę od początku, czyli od czołówki. Od czołówki, która została zmieszana z błotem chyba jeszcze bardziej, niż pozostałe aspekty serii. Jeśli chodzi o stronę wizualną, to nie mam tu większych zastrzeżeń. Widać, że zabrali się za to profesjonaliści i nie można im odmówić braku umiejętności, zarówno tych technicznych jak i tych designerskich. Gorzej ma się to w zestawieniu z muzyką. „Psycho Killer” grupy Talking Heads pasuje do klimatu, jaki miało reprezentować „Belle Epoque”, jak piernik do wiatraka. Widzowie zarzucają tej produkcji również i to, że cała ścieżka dźwiękowa jest w ogóle jakaś oderwana od realiów przedstawianych w serialu. Faktem jest, że bluesa w 1905 roku w Krakowie raczej nie grali, a tym bardziej nie słuchali, ale czy wszystko musi być z jednej bajki? Moim zdaniem, wrzucenie kilku kawałków Cochise (notabene zespołu Pawła Małaszyńskiego) naprawdę nie przeszkadza, skoro oddają one atmosferę serii.
Skoro mowa już o części bardziej technicznej, to należy poruszyć kwestię kostiumów i scenografii. Za scenerię i wystrój wnętrz odpowiedzialna była Anna Wunderlich, która współpracowała m.in. z Filipem Bajonem, Krzysztofem Krauze czy Feliksem Falkiem. Tu wszystko było podręcznikowo. Zadbane ulice, kamienice, piękne wnętrza. Nawet wieś pachniała z ekranu – a pachnie się z reguły ładnie, co w tym wypadku nie jest raczej superlatywem. Brudno było jedynie na miejscu zbrodni, co jest zabiegiem oczywistym. Bo tam gdzie trup ściele się gęsto, tam musi być Sodoma i Gomora (chociaż w hotelu, gdzie mieścił się przybytek rozkoszy, było jakoś nadzwyczaj schludnie i elegancko). Jestem jednak przekonany, że Kraków jest obecnie miastem znacznie brudniejszym, niż ten serialowy i to bynajmniej nie ze względu na smog.
Stroje natomiast – poza tymi szytymi pod nadzorem Małgorzaty Zacharskiej – wypożyczono m.in. z londyńskiego Angels, które szczyci się mianem największej wypożyczalni kostiumów teatralnych, filmowych i telewizyjnych na świecie oraz z czeskiego studia filmowego Barrandov. Bohaterowie są więc ubrani lepiej niż przyzwoicie, co chyba też nie powinno aż tak wyglądać. Niestety, ale nawet uliczni sprzątacze dorównują higieną osobistą, której poziom można przecież zdiagnozować wstępnie w oparciu o ubiór, Janowi czy innym postaciom serialu.
No właśnie, trzeba co nieco powiedzieć o bohaterach „Belle Epoque”. Jeśli chodzi o kreację Pawła Małaszyńskiego, to dziwię się trochę, że widzowie wieszają teraz na nim psy za rolę Edigeya-Koryckiego. Faktem jest, że ta nie powala, ale czy to wyłącznie jego wina. Ja bym raczej zrzucił ją na reżysera, bo to w końcu on jest odpowiedzialny za efekt pracy aktorów na planie. Wielkie nadzieje wiązałem z postacią Konstancji Morawieckiej, w którą wcieliła się Magdalena Cielecka. Aktorka co prawda nie zawiodła, ale jej postać jest w tym serialu jakby trochę na siłę. Rozumiem, że poza wątkami jednoodcinkowymi, powinien być także wątek spajający całość, ale zawiłości w relacjach między Janem a Konstancją są zdecydowanie zbyt mocno naciągane, właśnie przez złą konstrukcję postaci panny Morawieckiej. Na plus są za to postaci Skarżyńskich (Lubos i Próchniak). Henryk, dyskretnie podkochujący się w prostytutce Mili, jest dżentelmenem na miarę tamtych czasów, lecz nie brak mu przy tym męskiego zdecydowania i odwagi. Weronika natomiast jest w pewnym stopniu odzwierciedleniem doktor Julii Ogden z kanadyjskiego „Detektywa Murdocha”, którego jestem wielkim fanem. Warto też wspomnieć o Olafie Lubaszenko, który zagrał rolę komisarza Jelinka tak, jak tego oczekiwałem. Jego postać to porywczy mężczyzna, podejmujący nierzadko pochopne decyzje. O postaciach Kazaneckiego i Mili niewiele można powiedzieć, bo są po prostu nijakie.
Dlaczego dałem „Belle Epoque” szóstkę (w skali dziesięciostopniowej)? Bo mimo tych wszystkich niedociągnięć, które summa summarum rażą, fajnie mi się to oglądało. Widać niedoskonałości nie zraziły mnie aż tak, by poprzestać na obejrzeniu pierwszego odcinka. Powiem więcej. Liczę teraz na kolejny sezon, który – taką mam nadzieję – będzie zdecydowanie lepszy, ale to uwarunkowane jest koniecznością zmiany na stanowisku reżysera i wymianą scenarzystów. Przez grzeczność nie wymienię ich nazwisk.
Grafika:
Komentarze [0]
Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?