Intymnie - cz. 2
Jolka nie przebierała w słowach, mówiąc o chwilach spędzonych z Marianem. Opowiadała z dozą pikanterii o ich erotycznych wyczynach. Energicznie odrzucając w tył swoje mocno utlenione włosy, dopijała resztki piwa w pobliskim barze „Wisienka” – głównej atrakcji Zapolednika. „Wisienka” była typową speluną, gdzie co sobotę odbywało się coś na kształt dyskoteki i gdzie schodziła się cała młódź z okolicy. Gościłam tam rzadko, przeważnie wyciągała mnie siłą i ostatkiem tchu Kaśka. Siadałyśmy zawsze przy tym samym obdartym stoliku, w tym samym gronie znajomych z Jolką na czele. Czułam się wtedy, jakbym była ściśnięta w ciasnym gorsecie, a ciało moje mogło w każdej chwili eksplodować, rozpryskując się w tysiące kawałeczków na oblepione jakimś świństwem ściany baru. Tematy, które poruszały moje dobrotliwe koleżanki, zawsze powodowały, że czułam nadchodzące torsje. Podboje erotyczne: kto, z kim, gdzie i jak… i tak bez końca. Wracałam stamtąd pijaniusieńka, bo i cóż miałam lepszego do roboty w tej „Wisience”? Po alkoholu świat nabierał zdecydowanie korzystniejszych barw. Nawet smród okolicznych pijaczków przestawał mi przeszkadzać. Nie rozmawiałam zbyt wiele, odpowiadając zdawkowo na zadawane tylko przez grzeczność pytania. Z nudów obserwowałam pary tańczące na parkiecie oraz bezpruderyjne kobiety, pozwalające nie tylko patrzeć na siebie, ale czasem i na coś więcej. Jakoś napawało mnie to obrzydzeniem. Marzenia ściętej głowy o romantycznej miłości, spowodowały, że wylądowałam sama na zabitej dechami wiosce z trzydziestką na karku, ja - nie potrafiąca czerpać przyjemności z uciech cielesnych i tym podobnych. Chyba jeszcze nie wyglądałam tak staro, gdyż często czułam na sobie pożądliwe spojrzenia mężczyzn i to w dodatku trzeźwych. Kaśka ganiła mnie za mój nadmierny romantyzm i wyczekiwanie na księcia na białym rumaku, który powiezie mnie windą do nieba czy coś w tym stylu. No cóż, taka niestety byłam.
Wracając do słynnej „Wisienki”, przypominam sobie pewien majowy wieczór, kiedy to po raz pierwszy z zaciekawieniem słuchałam opowieści Jolki z Mańkiem w roli głównej. W głowie nakreślił mi się wtedy jego obraz jako mężczyzny lubiącego szybki seks bez większego zaangażowania uczuciowego. Jola wydawała się być zadowolona. Nie musiała się obawiać, że gdy wymieni go na lepszy model, ten będzie ją napastował, podejmował próby samobójcze i inne bzdury. Marian był jednym słowem maszynką do seksu. Mimo to pociągała mnie jego osoba i wygląd natchnionego artysty, który nie odpowiadał ani trochę opisom Jolki. W pewnym momencie usłyszałam znajome rzężenie, które swoim dźwiękiem przebijało głośne disco polo. I oto pojawił się on. Na jego widok sala zamarła w bezruchu, jedynie ciężkie barowe powietrze lekko drgało. Otumaniona whisky widziałam całą scenę w zwolnionym tempie. Maniek zauważył Jolę, podszedł i złożył na jej krwistych ustach siarczysty, długi pocałunek. Jola była wniebowzięta, siedząc na jego kolanach, bawiła się kasztanowymi kosmykami bujnych włosów. Ja z kolei gapiłam się na niego niczym przysłowiowy wół na malowane wrota. Nie tak wyobrażałam sobie twarz Mańka. W niczym nie przypominał jednego z tych przepitych młodzieniaszków z czerwonymi nosami, przerośniętymi barami i zgrubiałymi paluchami u rąk. Jego skóra była oliwkowa, a sprawiała wrażenie aksamitnej. Czarne oczy głęboko osadzone spoglądały przenikliwie spod ciemnych brwi, a idealnie zarysowane usta, co jakiś czas rozchylały się i ukazywały rząd równych, białych zębów. No i dłonie. Delikatne, z długimi palcami, stworzone do dotyku. Świat zawirował, serce skamieniałe dobrych kilka lat temu, zaczęło bić jak oszalałe. W końcu nadarzyła się wyśmienita okazja, kiedy to moje wszystkie pseudoprzyjaciółki wirowały na parkiecie, wykonując dziwne wygibasy i rzucając namiętne spojrzenia wszystkim dookoła, ja mogłam wreszcie porozmawiać tete-a-tete z Marianem. Okazał się być intrygującym mężczyzną o dużym poczuciu humoru i sympatycznym uśmiechu. Przegadaliśmy ze sobą dwie godziny, a może i więcej, po czym on udał się na „spoczynek” w Jolkowym domu.
Nie mogłam przestać o nim myśleć. Nie był co prawda moim wyśnionym ideałem, ale wyzwalał we mnie pewien rodzaj namiętności. Byłam pogrążona w myślach, kiedy to późną nocą usłyszałam ciche pukanie do drzwi. To był on. W milczeniu ujął moją rozpaloną dłoń i musnął ustami policzek. Nie mówiliśmy zbyt wiele, spokojnie ciesząc się swoją bliskością, zniknęliśmy oboje w mgle upojenia. Trwało to krótko, czułam władzę nad Marianem, taką, jakiej od początku chciałam - czysto fizyczną. Po wszystkim jak zwykle zapaliłam papierosa, koniecznie przy otwartym oknie i poprawiłam swoje mocno tlenione włosy. Patrzyłam na sylwetkę śpiącego Mariana z politowaniem. Leżał jak kupa mięsa w mojej pościeli, głośno chrapiąc. Obserwowałam go dłuższy czas, ciesząc się moim zwycięstwem. Założyłam wściekle różowy szlafrok i zmazałam resztki taniego tuszu do rzęs. Potem usiadłam przy stoliku i ciągle patrzyłam na Mariana. Obok mnie leżała prawie pusta paczka papierosów i butelka wątpliwej jakości czerwonego wina. Naprzeciwko mnie wisiało duże pęknięte lustro. Spojrzałam na postać odbitą w jego tafli. To była Jolka, siedziała przy stoliku w wściekle różowym szlafroku i wypalała kolejnego papierosa. Uśmiechnęłam się, a ona odpowiedziała mi tym samym. Spojrzałam na mężczyznę leżącego w łóżku, Jola zrobiła to samo… ”kiedy otworzy oczy, ja otworzę ogień”.
KONIEC
Komentarze [3]
2006-10-29 20:08
Oo, takiego zakończenia się nie spodziewałam. Mara pisz więcej takich opowiadań to będziesz miała na sumieniu mój psujący się od komputera wzrok;P
Ogólnie, super tekst, baaardzo fajnie się czyta, czyli typowe dla Mary nieskomplikowane, lecz bardzo inteligentne i wciagające ujęcie tematu.Pogratulować:)
2006-10-29 18:15
Kurdeee ale dziwne, świetne Marka! Masakra, super się czyta, to nie żadne romansidło “i żyli długo i szczęśliwie”. A cała historia kojarzy mi się z wierszem, hmm…kogo to było? Ten cytat…
2006-10-28 21:10
trochę “zawiodło” to zakończenie. smutne, że tak jest..
a co do całego opowiadania – czytałam błyskawicznie czyli tak jak b.dobrą książkę. gratulejszyn :)
- 1