Kiedy zgasną już światła
Minęła północ. Całe miasto uśpione. Spała i Ona, lecz nie On. Próbował odtworzyć chwilę, w której Ją zobaczył. Do tej pory myślał, że miłość nie jest dla Niego, aż tu nagle...
Szczupła, wysoka, dziewczyna o pięknych długich blond włosach. Pod powiekami widział Jej twarz, tak rozpromienioną, szczęśliwą. Uroczy i szczery uśmiech, i oczy... o lazurowym kolorze. Zdawały się nie mieć dna. W tych oczach tkwił jakiś blask, ale i niepokój. Oczy, które nigdy nie poznały dziennego światła, zielonego koloru traw, błękitu nieba i blasku słońca. Oczy, które znały tylko czerń i otchłań, której On nie potrafił sobie nawet wyobrazić.
Nie potrafił też zrozumieć, skąd w niej tyle energii, tyle szczęścia. Skąd ono się bierze w tak niesamowitej i jednocześnie tak chorej osobie? Nie mogąc spać, długo nad tym rozmyślał. Chciał Ją jeszcze raz spotkać, patrzeć na Nią, na Jej ręce, które zastępowały oczy. Pragnął uczyć się od niej tego optymizmu i tego sposobu „patrzenia” na świat jej oczami. Oczami duszy i serca – miłością, ufnością, szczęściem i szczerością. Jej blask i ciepło uświadamiało innym, jak bardzo dużo otrzymali, jak bardzo ich życie jest łatwiejsze od życia tej dziewczyny. Dziewczyny, dla której wszystkie światła zgasły...
Komentarze [2]
2006-02-23 15:12
Ładne, szkoda tylko że smutne, ale o to w tym tekście chodzi…
2006-02-22 19:08
Tekst niezły. Nie podoba mi się tylko zakończenie. Bardzo takie refleksyjene i… smutne. Nie lubie takich zakończeń. No ale to tylko moje skromne zadanie. Jestem raczej na tak.
- 1