Kolonializm XXI wieku
Polska polityka zagraniczna nie uwzględnia moim zdaniem polskiego interesu narodowego. To samo dotyczy racji stanu. No, chyba że mówimy o racji jakiegoś stanu Ameryki.
Kolonializm - polityka państw kapitalistycznych, gospodarczo rozwiniętych, polegająca na opanowywaniu i utrzymywaniu w zależności politycznej i gospodarczej krajów słabo rozwiniętych (kolonii), w celu wyzyskiwania uzależnionych ludów tubylczych i osiągnięcia własnych korzyści.
Słownik Języka Polskiego PWN
Kolonializm najprężniej rozwijał się w okresie Wielkich Odkryć Geograficznych. Wtedy to właśnie, najwięksi europejscy hegemoni zajmowali amerykańskie tereny, wyciskając z nich wszystko, co tylko było możliwe. Teraz jest jak gdyby odwrotnie. To Stanom Zjednoczonym udało się uzależnić od siebie wiele państw, w tym jedno, skądinąd dobrze nam wszystkim znane.
Polska dość niedawno porozumiała się ostatecznie z USA w sprawie tarczy antyrakietowej (czyt. pseudoochrony przed rakietami z Bliskiego Wschodu, będącej w rzeczywistości zarzewiem kolejnego konfliktu z Rosją). Na mocy umowy, podpisanej w trybie - ze względu na wojnę w Gruzji - przyspieszonym, w Redzikowie powstać ma polska baza wojskowa, wewnątrz której stacjonować będą amerykańskie oddziały. Dostęp do tej części bazy ma mieć tylko polski dowódca bazy i to wyłącznie w wyjątkowych sytuacjach. Czy to aby nie kpina z polskiej państwowości? Dobrowolnie godzimy się na przebywanie w naszym kraju obcej armii i to bez możliwości sprawowania nad nią kontroli? No ale w końcu my, Polacy, przyzwyczailiśmy się już do oddawania fragmentów naszych terytoriów, a wczytując się w zaproponowane nam tym razem warunki, bynajmniej nie wygląda to inaczej. Polska zobowiązała się zakupić u naszego partnera kilka nowych F-16 oraz baterie Patriot PAC-3 (nawiasem mówiąc całkiem niezły system ochrony powietrznej). Cóż, nie da się ukryć, że owo łaskawe pozwolenie na zakup wspomnianego sprzętu, uzyskaliśmy w zamian za naszą zgodę na przekazanie stronie amerykańskiej części naszego terytorium. Na nasze szczęście okazało się, że stronę amerykańską zadowoli nawet tymczasowe wypożyczenie. Wypada jeszcze wspomnieć o zapisie dotyczącym ochrony obszaru Polski przed ewentualnym atakiem ze strony innego kraju. Ale to mamy już przecież zagwarantowane w ramach członkostwa w NATO – nieprawdaż? A może te zasady nie dotyczą wszystkich członków NATO i dopiero teraz zyskamy pewność działania naszych sojuszników? Inna rzecz, że nowy prezydent Stanów Zjednoczonych, Barrack Obama, być może zrezygnuje z budowy tej tarczy ze względu na koszty, na co gorąco liczę.
Tuż po ogłoszeniu informacji o tworzeniu tarczy, nasz prezydent, Lech Kaczyński, w wywiadzie dla Newsweek International powiedział:
Jestem jej zwolennikiem. Nie dlatego, że uważam, iż Iran przypuści atak atomowy albo że jest to narzędzie w walce z Rosją, tylko dlatego, że pogłębia to interes USA w tym regionie. Jest w interesie mojego kraju mieć jak najściślejsze stosunki z USA.
Na pytanie dziennikarza o cel tego przedsięwzięcia, prezydent odparł:
Teoretycznie, przeciw globalnemu terroryzmowi. Wiem jednak, jak bronić Polskę: przez zapewnienie, że Amerykanie nie staną się obojętni na żadne próby włączenia Polski do strefy wpływów Rosji.
Dokładnie tak samo jak w 1941r. Nasi sojusznicy i wówczas zapewniali nas, że najważniejsza jest autonomia narodów. Nie przeszkodziło im to jednak 4 lata później złamać tę zasadę i w myśl własnych interesów i przekazać cały wschód Europy Stalinowi.
Czymże więc ma być tym razem wspomniana tarcza - wyrazem naszego strachu przed zagrożeniem ze strony Rosji czy też bardziej działaniem w interesie Stanów Zjednoczonych?
17 lutego pewna część Serbii proklamowała oficjalnie swoją niepodległość, tworząc samozwańczo państwo o nazwie Kosowo. Świat podzielił się wtedy na dwie części: pierwsza z nich (głównie państwa zachodniej Europy i Stany Zjednoczone) zaakceptowała ten fakt od razu, natomiast druga (m. in. Rosja, Chiny, Hiszpania) oburzyła się i nie zaakceptowała tego faktu. Czas pokazał, że była to w gruncie rzeczy kolejna potyczka w walce o wpływy na Bałkanach, które od zawsze były dość ważnym strategicznie punktem Europy. Aczkolwiek równie istotne było wówczas i to, że np. Hiszpania i Rosja, podobnie jak i Serbia, mają na swoim obszarze sporne tereny, które niezwykle chętnie ogłosiłyby swoją niezależność od reszty kraju. Odłóżmy jednak na bok rozważania ogólne i skupmy się na decyzjach podjętych przez naszych decydentów. Nie potrafię do dziś zrozumieć, dlaczego kraj, który sam aż trzy razy doświadczył rozbiorów, oskarżając o to cały otaczający świat, jako pierwszy słowiański naród zaakceptował powstanie Kosowa, czyli de facto rozbiór Serbii. A to tylko wierzchołek góry lodowej, gdyż niedługo potem Minister Spraw Zagranicznych, Radosław Sikorski, oficjalnie przyznał, iż Polska jako sojusznik Stanów Zjednoczonych nie mogła zachować się w tej sytuacji inaczej. Moim zdaniem, to totalna kompromitacja polskiej polityki zagranicznej.
Kilka miesięcy później zarówno polski prezydent, jak i polski rząd, wykazali zgoła odmienną postawę w ocenie podobnej sytuacji, która wydarzyła się w Gruzji. Nasi politycy potępili Rosję za atak na zbuntowane, a sympatyzujące z Rosjanami, gruzińskie prowincje. Szczególnie głośno i dobitnie wyrażał się na ten temat nasz prezydent, ryzykując oziębienie stosunków z Rosją. Ale przecież nasze stanowisko w tej sprawie usprawiedliwia w pełni polityka zagraniczna realizowana na tym terenie przez przedstawicieli rządu Stanów Zjednoczonych.
Okazuje się, że dla polskich polityków najważniejsze jest kurczowe trzymanie się ramienia Stanów Zjednoczonych. W 2004 r. w trakcie debaty pomiędzy Johnem Kerrym a Georgem Bushem, ten pierwszy zarzucił drugiemu, że udział w inwazji na Irak wzięły tylko Wielka Brytania, Australia i Stany Zjednoczone, miast zapowiadanych 40 krajów. Były prezydent odparł, że Kerry zapomniał jeszcze o Polsce. Zdanie to zaczęło później funkcjonować w mediach jako określenie na typowe frajerstwo. Tak, właśnie takie znaczenie miał i chyba ma nadal dla Stanów Zjednoczonych nasz kraj, o czym można przeczytać w wypowiedziach kilku znanych zagranicznych politologów. Jeżeli nasz kraj nadal będzie uzależniał się od USA, to straci swoją suwerenną pozycję na arenie międzynarodowej, a historia uczy, że prędzej czy później mocno się na tym układzie zawiedzie. I tu powróciłbym do cytowanej powyżej definicji kolonializmu. Jak czytam tę definicję, a szczególnie fragment: „w celu wyzyskiwania uzależnionych ludów tubylczych”, to zaczynam się zastanawiać czy Amerykanie coś w ogóle dla nas robią?
Komentarze [2]
2008-11-29 17:15
Ha! Cóż za piękny dzień, zgadzam się z bananem w 100% :D
2008-11-29 16:03
zdecydowanie podzielam Twoje zdanie
nasza współpraca z USA polega na tym, że nie rozmawiamy jak partnerzy tylko – przepraszam za wyrażenie – “liżemy im tyłki”
pragnę jeszcze odwołać się tu do sprawy wiz, którą Amerykanie trzymają w zapasie jako kartę przetargową
tak naprawdę oni potrzebują nowej białej (!) siły roboczej i jakoś niespecjalnie zagłebiają sie w papiery polskich imigrantów, którzy często mają za sobą nielegalne pobyty w USA...
po otwarciu europejskich granic tylko nieliczni,przewaznie rodziny bedą chcieli tam wyjechać, bo Ameryka przestała być już Eldorado
wracając do tematu, obietnice pomocy polskiej armii za udział w wojnie z Irakiem wydają sie śmieszne
- 1