Miłość i takie tam
Miłość to jedna z tych rzeczy, o których nie warto już chyba ani pisać, ani mówić. Skończyła się na dobre. Odleciała wraz z ostatnim tchnieniem romantyzmu, podążając za całą resztą ludzkich emocji wypartych ze współczesnego świata. Nie widziała dla siebie żadnej sensownej przyszłości w obliczu nadchodzącego stulecia. Próżno jej przecież szukać w czasach, które przyszłe pokolenia zapamiętają jedynie ze starych odcinków Warsaw Shore, czy innego, równie znakomitego źródła informacji o naszej obecnej kulturze. Jedyne, co miłość po sobie zostawiła, to gołe tyłki w teledyskach, dwudniowe związki gimnazjalistów na Facebooku i filmy o wampirach. Nic poza tym. Cała reszta to gnijące półprodukty.
Kiedyś, w czasach mojego szarego dzieciństwa, była dla mnie oczywistym absurdem wymyślonym na potrzeby telewizji. Kojarzyła mi się z wielkim biznesem. No wiecie, mężczyźni kupujący bukiety kwiatów i pierścionki oraz kobiety wydające fortunę na coraz to krótsze sukienki, żeby tylko spodobać się tym pierwszym. Szybko jednak przestałem tak myśleć (dokładnie, kiedy skończyłem dwa i pół roku). Uznałem wtedy, że coś w tym nudnym świecie, pełnym smutku i goryczy, musi być przecież pięknego. I tak po kolei, szukając sensu istnienia, zmieniałem swoją decyzję: najpierw były to klocki Lego i serial Power Rangers, później naleśniki z dżemem na przemian z plackami ziemniaczanym, a na samym końcu rower z sześcioma przerzutkami i hulajnoga. Całe bogactwo świata leżało wtedy u moich stóp, a mimo to czułem, że istnieje coś wspanialszego. Aż w końcu, mając pięć lat, zrozumiałem potęgę miłości. Teraz, kiedy mam już ponad siedemnaście, zwątpiłem w to wszystko. Zasmuciła mnie scena, której byłem świadkiem na przystanku autobusowym. Otóż wyobraźmy sobie wtuloną w siebie parę: ona pomarańczowy pigment na twarzy, farbowane blond włosy, kożuszek i legginsy; on szalik jakiegoś klubu, dres i stare adidasy. Ona pyta go czule: – Kochasz mnie? – Na co on, odchylając głowę, żeby spojrzeć jej w oczy, odpowiada: – Ile razy mam ci, kur**, powtarzać, że tak?
I dlatego właśnie smutno mi na sercu, kiedy obserwuję dzisiejszą prawie - miłość i ten jej prawie - romantyzm. Cóż poradzić, że żyjemy w czasach, w których wyznaniem jakiegokolwiek uczucia jest zaczepka albo polubienie pod zdjęciem na Facebooku. W czasach pełnych pozorów, które stwarzamy nieświadomi własnej niedojrzałości. Dla młodych ludzi owe uczucia są już całkiem bezwartościowe. Współczesne dzieci, zamiast na dobranockach, wychowują się na programach pokroju MTV, gdzie jedyną drogą do prowadząca do uczucia jest zewnętrzny estetyzm, mierzony zwykle grubością portfela. Pasja, charakter i intelekt nie mają żadnego znaczenia, bo im ktoś węższy w osobowości, tym lepiej. Łatwiej przecież dobierać się w pary, gdy obydwoje jesteśmy tak samo infantylni, tak samo zmanipulowani przez presję otoczenia, że zapominamy, o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi. Aż mi się przypomniała kolejna scena, pokrewna, ale tym razem z filmu Woody'ego Allena pt. Annie Hall. Główny bohater podchodzi do nieznajomej pary na ulicy i pyta o receptę na szczęśliwy związek, a w odpowiedzi od kobiety słyszy: – Jestem pusta, nie mam żadnych poglądów i niczego ciekawego do powiedzenia. – Po czym mężczyzna dodaje: – A ja jestem dokładnie taki sam.
W XXI wieku ta romantyczna miłość z niedalekiej przeszłości, którą możemy dostrzec w starych filmach, książkach czy muzyce, teraz już praktycznie nie istnieje. Już nie ujrzymy Humphreya Bogarta obejmującego Ingrid Bergman w legendarnej „Casablance”, nie przeczytamy książki równie łzawej jak „Przeminęło z wiatrem” ani nie usłyszymy Marka Grechuty śpiewającego o wybrance swego serca, która wkrótce „będzie jego panią”. Niestety, wszystko ma swój koniec. Wiem oczywiście, że świat się zmienia, ale czy dzieje się to na pewno w dobrym kierunku? Czy to, co obserwujemy wokół, jest prawdziwe? Czy miłość z pierwszych stron gazet, z Warsaw Shore i z Facebooka jest prawdziwa? Nie wydaje mi się. Młodzi ludzie przestali się sobą nawzajem interesować, przestali dzielić się własnymi uczuciami. Wciąż zatracają podstawowe wartości, takie jak miłość, uczucia i przyjaźń, na rzecz egoizmu, żyjąc w świecie pełnym konsumpcjonistycznego podejścia do każdej materii. W ich życiu po prostu nie starcza miejsca na drugiego człowieka. Kochają się jedynie przez ekran komputera, traktują nawzajem jak zwykłą rzecz, podziwiają w sobie jedynie urodę, która i tak wkrótce przeminie. A to nie tędy droga. Tylko prawdziwe uczucia odróżniają nas od zwierząt.
Są różne definicje miłości, ale wszystkie sprowadzają się do jednego: prawdziwa miłość to nierozerwalna więź, która nie zna końca ani początku, będąca ponad wszystkim co odczuwalne. Obecnie rzadko spotykane jest uczucie tak potężne, jak w przypadku ludzi przeżywających wspólnie kilkadziesiąt lat, wyrzekających się dla tej jedynej osoby wszystkiego i mających do siebie bezgraniczne zaufanie. To już nie te czasy. Dawniej było lepiej, chciałoby się wręcz powiedzieć. Ludzie byli wtedy ludźmi. Kochali się, bo tylko tego potrzebowali do szczęścia. Cóż poradzić, że współczesny świat zapchany jest imitacjami owego szczęścia, papkami dla bezmózgich potworów, czy też po prostu zwykłym egoizmem. Co do tego doprowadziło? Chęć zysku? Nie wiem. Mam własne szczęście, więc w sumie mało mnie to powinno wszystko obchodzić...
Tak czy inaczej, mogę powiedzieć jedno: kochajmy się, ludzie. Nie ważne jak, ale kochajmy się (byle heteroseksualnie, rzecz jasna). Bez prawdziwej miłości jakoś przetrwamy, ale bez przyrostu naturalnego znikniemy z tej planety na dobre. A tego byśmy chyba nie chcieli, prawda? Pozostałym natomiast życzę, żeby w swoim dzieciństwie mieli tyle samo szczęścia, ile miałem ja i przeżyli coś znacznie trwalszego niż związki z Warsaw Shore i te z Facebooka.
Grafika:
Komentarze [3]
2015-02-18 08:46
“Byle heteroseksualnie” :) Ja mam chłopaka, co za tym idzie mam również prawidłową orientację seksualną, ale przecież nie wszyscy urodzili się zaprogramowani do kochania osoby płci przeciwnej, czasem niestety Bozi w mechanizmach duchowych coś się popierniczy i jest inaczej, niż być powinno. Ale czy miłość pary homoseksualnej, która jest ze sobą w 30-letnim związku, gdzie dwie osoby się kochają wzajemnie, wspierają i szanują jest w czymś gorsza od miłości właśnie takiej tlenionej blondyny i osiłka dresa? Kłóciłabym się :)
2014-06-16 14:10
Budzik mam prośbę. Pisz częściej. Kocham epickie komentarze i pomysły w twoim stylu, jak “byle heteroseksualnie” :). Super piszesz :)
2014-06-15 10:09
jeej, uwielbiam Twoje spojrzenie na niektóre sprawy i to, że tak pięknie potrafisz ująć to w słowa!
- 1