Szkolna Gazeta Internetowa Liceum Ogolnoksztalcacego im. Mikolaja Kopernika w Tarnobrzegu

„Moon”: zapraszam na ciemną stronę księżyca.   

Dodano 2010-03-09, w dziale recenzje - archiwum

We współczesnym kinie niezależnym ze świecą można szukać filmów science-fiction. Nie jest to co prawda tendencja zaskakująca, nie odkrywam też nią żadnego nowego kontynentu, jednak filmy science-fiction zwyczajnie odstraszają offowych reżyserów. No bo przecież w ostatnich latach jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że kiedy w mainstreamie słowa science i fiction spotykają się w jednym zdaniu, to film nie musi być ani głęboki, ani specjalnie przemyślany: po prostu musi być cool. I do tego bardziej cool od poprzedniej części. I od filmu konkurencyjnej wytwórni. Całość należy nakręcić na bluescreenie (bo scenografia jest dla maminsynków), taśmę zapełnić w 99% czystą akcją i dorzucić wielkiego robota, który zamienia się w samochód. Cool samochód. Nie twierdzę wcale, że współczesne filmy pod mylnie rozumianym znakiem science-fiction są „be” - dobrze spełniają rolę efektownych, niewymagających filmów akcji. A dzisiejszych reżyserów niezależnych /pliki/zdjecia/mon1.jpgzwyczajnie na to nie stać – zarówno pod względem finansowym, jak i, a może nawet przede wszystkim, motywacyjnym.

Na szczęście Duncan Jones zdaje sobie sprawę z absolutnego braku klimatu w 80% dzisiejszych filmów fantastycznonaukowych i postanowił ze swojej największej przeszkody – czyli braku „dużego” producenta i wytwórni, a co za tym idzie, pieniędzy – uczynić swój największy atut. Tylko ktoś, kto nie musi się przejmować odgórnymi decyzjami, może pozwolić sobie na wrócenie do schematów i rozwiązań znanych z klasycznego sci-fi. Jones nakręcił więc "Moon", który choć na chwilę zaspokaja tęsknotę miłośnika klasycznego sci-fi za "2001: Odyseją kosmiczną", czy też "Łowcą androidów".

Akcja filmu ma miejsce w niedalekiej przyszłości. Prywatna korporacja wysyła astronautę na trzyletnią służbę w bazie na księżycu. Jego zadaniem jest zarządzanie wydobywaniem Helu 3 - gazu wyzwalającego czystą energię, której Ziemia tak bardzo potrzebuje. Kontrakt Sama Bella (mistrzowski Sam Rockwell) dobiega końca. Stęskniony za żoną i dzieckiem astronauta wyczekuje swojego powrotu ma Ziemię. Jednak Samowi z nieznanych mu przyczyn zaczynają doskwierać halucynacje i gwałtowne spadki nastroju. Seria trudnych do wyjaśnienia zdarzeń prowadzi Sama do ułożenia w głowie złożonej teorii spiskowej. Bohater próbuje dociec prawdy.

Fabuła nie jest może najmocniejszym elementem filmu, ale trudno znaleźć też w niej słabe punkty. Schemat: prosta fabuła, jedna postać, która dominuje na obrazie i ograniczona (a jednocześnie nieskończona, bo przecież kosmiczna) sceneria, sprawdza się w tym przypadku idealnie. Akcja toczy się konsekwentnie, bez przestojów czy dłużyzn, potrafi też momentami zaskoczyć. Najsilniejszą stroną fabuły jest zdecydowanie możliwość różnorodnej interpretacji - to od widza zależy czy potraktuje ją dosłownie, czy też jako urojenia i zmagania Sama z samotnością. Czy Bell padł ofiarą spisku księżycowej korporacji, czy wszystko dzieje się po prostu w jego głowie i jest reakcją obronną na powrót do codzienności, realności i rutyny ziemskiego życia? To już tak naprawdę zależy od widza.

Tym, co sprawia, że "Moon" jest dziełem wyjątkowym i wyróżniającym się /pliki/zdjecia/mon2.jpgjest jego estetyka. Wnętrza stacji kosmicznej są surowe, wystrój minimalistyczny i funkcjonalny, mimo to wygląda naturalnie i jesteśmy w stanie uwierzyć, że za kilkadziesiąt lat w ten sposób będą wyglądać bazy na Księżycu. Dodatkowo na pierwszy rzut oka widać, że od przynajmniej trzech lat ktoś ją zamieszkuje - w każdym pomieszczeniu widać oznaki ludzkiej obecności: ślady po kubku kawy, stół do pingponga, porozwieszane na ścianach zdjęcia. W przyszłości przedstawionej w "Moonie" astronauci nadal jedzą obiady z puszek, a robot GERTY pomagający Samowi w wypełnieniu misji nie jest androidem rodem z "Terminatora", a nieforemną bryłą wyrażającą swój nastrój poprzez proste emotikony.

Ujęcia na zewnątrz bazy były kręcone przy pomocy miniaturowych modeli - tak samo jak robiono to w latach '60. Minimalizm na maksa - ale ani przez moment nie wygląda to nienaturalnie. Właściwie trudno jest zauważyć różnicę między podobnymi scenami wykonanymi w całości komputerowo. Jak mówiła reklama "Dosi": "Jeśli nie widać różnicy - to po co przepłacać". Nie sądzę, żeby Duncan Jones prał swoje T-shirty w polskich proszkach, ale chyba zdawał sobie sprawę ze słuszności tej sentencji. I może właśnie dlatego ten film kosztował go tylko 5 milionów dolarów.

Warto też zwrócić uwagę na smaczki w postaci odniesień do klasyki science-fiction - najczęściej jest to "2001: Odyseja kosmiczna" Kubricka. Towarzysząca scenom na powierzchni muzyka klasyczna, spokojny głos robota pokładowego... Jednak Jones jest sprytny – nawiązań nie da się pomylić z wtórnością i przerysowywaniem mistrzów, są one jedynie swego rodzaju "puszczeniem oka" w stronę uważnego widza. Za to należy się zdecydowany plus.

Ten film nie przykuwałby uwagi, gdyby nie rewelacyjna gra aktorska. Kevin Spacey /pliki/zdjecia/mon3.jpg(znany z takich filmów jak "K-PAX", "American Beauty", czy "Se7en") jako robot GERTY gra tylko swoim głosem - aczkolwiek jest rewelacyjnie do tej roli dobrany. Za to kreacja Sama Rockwella (drugoplanowa rola w "Zielonej Mili", "Niebezpieczny umysł") powala na kolana i sprawia, że po seansie błagamy o więcej. Jest to jedna z najlepiej zagranych ról, które widziałem w kinie w tym roku. Automonologi Rockwella, szeroki wachlarz emocji, którym dysponuje i dynamika jego gry pokazują jak bardzo niedocenianym jest aktorem. Rockwell w "Moonie" gra około 6 ról naraz i wypada przy tym zabójczo przekonywująco. Szkoda tylko, że Akademia Filmowa poszła w stronę komercjalizacji, gdyż w innym przypadku oczywista wydawałaby się nominacja za główną rolę pierwszoplanową. Ironią losu jest to, że dopiero po zagraniu w drugiej części Iron Mana (premiera w kwietniu) ktoś o Rockwellu usłyszy.

"Moon" nie zrewolucjonizuje gatunku, nie zostanie okrzyknięty "Nową >>2001:...<<", nie wywoła też burzy i zamieszania w przemyśle filmowym. Pomimo tego jest to kawał solidnego kina, któremu tak naprawdę nie brakuje niczego. Chociaż nie zobaczymy go w Polsce, warto poszukać alternatywnej drogi jego obejrzenia. Absolutny „must watch”

Grafika:

Oceń tekst
  • Średnia ocen 5.2
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
  • 6
Średnia ocena: 5.2 /96 wszystkich

Komentarze [5]

~Zee Oswald
2010-03-13 13:06

Ja też uznam to za komplement;)

~kolega Maćka Kubraka
2010-03-12 12:31

Ale to dobre!!!!!!!!!

~majka
2010-03-11 18:47

Dobry jesteś Follett w recenzjach, oj dobry ale czy będę miała okazję zobaczyć cię także w innych formach publicystycznych?

~Follett
2010-03-10 10:12

Uznam to za komplement ;)

~Moczo_absolwent
2010-03-10 00:38

No jakbym czytał Zee Oswalda. Olek, czy Ty przypadkiem nie kradniesz bratu recenzji?

  • 1

Dodaj komentarz

Możesz używać składni Textile Lite

Aby wysłać formularz, kliknij na słonia (zabezpieczenie przeciw botom)

Najaktywniejsi dziennikarze

Luna 100luna
Komso 31komso
Artemis 25artemis
Hush 10hush

Publikujemy także w:

Liczba osób aktualnie czytających Lessera

Znalazłeś błąd? - poinformuj nas o tym!
Copyright © Webmastering LO Tarnobrzeg 2018
Do góry