(Nie)doskonały świat marzeń
Swoje najnowsze dzieło pokazał na początku tego roku były członek grupy Monty Pythona. Myślę tu o Terrym Gilliamie i o jego filmie „Parnassus: Człowiek, który oszukał diabła”. Polski podtytuł odnosi się ponoć do Heatha Ledgera – świetnego aktora, który zmarł w trakcie kręcenia zdjęć do tego filmu. Osobom, które mają jednak zamiar obejrzeć ten film tylko ze względu na niego, polecam zdecydowanie znalezienie innego powodu.
Mogą nim być na przykład niezwykłe efekty wizualne. Zamiarem reżysera było ukazanie, jak niezwykły, nierealny i przekolorowany jest świat marzeń, wokół którego notabene toczy się fabuła filmu. Nie brak w nim groteski i lekkiego kiczu. Gilliam często przeskakuje pomiędzy światem realnym a światem marzeń, co sprawia, że odnalezienie granicy między nimi jest naprawdę trudne.
Akcja filmu rozpoczyna się występem wędrownej trupy doktora Parnassusa. Z wyglądu i programu nie różniłaby się ona niczym od innych, ale posiada magiczne lustro, które potrafi przenieść człowieka do umysłu doktora. Tam może on dokonywać moralnych wyborów. Zaleciało tandetą? Jeszcze nie? W pierwszych scenach widzimy więc człowieka, który dokonał złego wyboru oraz poznajemy tajemniczego pana Nicka (w tej roli doskonały Tom Waits), który jest nie kim innym jak samym Belzebubem. Dowiadujemy się także wówczas, że przed tysiącem lat doktor Parnassus wygrał w zakładzie z szatanem nieśmiertelność, ale zakład ten opatrzony był okrutnym warunkiem. Otóż od tego czasu Parnassus musi przekazywać Lucyferowi każde swoje dziecko, które ukończy 16 lat. Niebawem 16 lat kończy córka Parnassusa – Valentina (zjawiskowa Lily Cole), która znajduje na wpół żywego Tony’ego (Heath Ledger, Johnny Depp, Jude Law, Colin Farel). Tajemniczy nieznajomy pomaga rozkręcić interes Parniego i przy okazji wpada w oko Val. Natomiast skory do hazardu Nick zakłada się z doktorem o 5 ludzkich dusz. Nagrodą ma być Valentina. Gdy brakuje już tylko jednej duszy, Tony postanawia ratować się z opresji i wraz z Val zanurza się w otchłań wyobraźni…
Tak w skrócie prezentuje się fabuła „Parnassusa…”. W filmie nie brakuje przeciwieństw. Gilliam postarał się, aby film bawił, ale i uczył. Nie brakuje w nim więc scen wzruszających, dramatycznych i filozoficznych. Mnie utkwiła szczególnie w pamięci scena, w której Nick z szarmanckim uśmiechem podaje zakonnicy rumiane jabłko. Dlaczego? Cóż…
Na pochwałę zasługuje cała obsada aktorska. Postać diabła-hazardzisty nadaje smaczku filmowi i łączy poszczególne wątki. Zamiłowanie do zakładów, przebiegłość, złośliwość, opanowanie i charyzma pozwala zerwać z chrześcijańskim stereotypem diabła jako synonimu zła. Nie jest on tu bowiem bohaterem negatywnym, lecz siłą konieczną do podtrzymania równowagi we wszechświecie.
Doktor Parnassus odgrywa w filmie rolę ofiary. Lucyfer wykorzystując jego słaby punkt – córkę i zmusza go do pozbycia się Tony’ego, do którego sam nie może się dobrać. Tajemniczy Tony również i to bez skrupułów żeruje na poczciwości starca. Próbuje użyć jego daru przenoszenia w nierealny świat, by uwolnić się od ziemskich kłopotów. Postawa starca wzbudza jednak w widzu litość i współczucie.
W zamyśle reżysera Heath Ledger miał samodzielnie zagrać rolę Tony’ego. Niestety śmierć aktora pokrzyżowała plany Gilliama. Musiał wybierać albo rezygnacja z filmu, albo inny aktor. Postawił na trzecie wyjście i tak rolę Tony’ego zagrało w końcu 4 znamienitych hollywódzkich aktorów. Brutalnie mówiąc Ledger umarł w niewłaściwym momencie. Urywek filmu z jego udziałem świadczy jednak, że nie było to wielkie odejście. Jego udział w filmie jest raczej symboliczny. Ponieważ o zmarłych mówi się dobrze albo w ogóle, zakończę w tym miejscu ocenę zagranej przez niego postaci. Dodam może jeszcze tylko tyle, że moim zdaniem Farrel przyćmił Ledera (fantastycznie oddał obłudę i kłamliwość Tony’ego).
Na pochwałę zasługuje również młodziutka modelka Lily Cole, wschodząca gwiazda brytyjskiego kina. Świetny występ w „Parnassusie…” niewątpliwie rozpocznie jej karierę w Hollywood.
„Parnassus: Człowiek, który oszukał diabła” ogląda się dobrze, ale tylko do pewnego momentu. Potem odnosi się wrażenie, że reżyser chyba trochę się jednak pogubił. Trudno odróżnić, co jest prawdą, a co wytworem wyobraźni. Niemniej film można polecić widzom w każdym wieku. Każdy znajdzie w nim coś dla siebie. A może właśnie to jest mankamentem tego obrazu?
Grafika:
Komentarze [1]
2010-03-15 12:31
Oj, pogubił się, pogubił reżyser.
Film obejrzałem wczoraj i moim zdaniem jest po prostu średni, a biorąc pod uwagę obsadę i reżysera, jest cienki jak barszcz. I wcale nie ratują go wstawki humoru jak z Monty Pythona.
- 1