Mówi się trudno i płynie się dalej
Pamiętam dzień, gdy pierwszy raz odwiedziłam słynne Akwarium. Chciałam chyba odebrać grupowe zdjęcie redakcji, które wykonujemy tradycyjnie każdego roku, ale prof. Ryby akurat wtedy tam nie było i musiałam poczekać na niego kilka minut. Wystraszona siedziałam na krzesełku i czekałam, przysłuchując się rozmowie trzech, a może czterech, obcych mi jeszcze wtedy i starszych ode mnie dziennikarzy i webmasterów, którzy porozumiewali się ze sobą jakimś dziwnym językiem.
Oczywiście przesadzam, bo mówili po polsku, ale ja byłam tak wystraszona, że tylko siedziałam i patrzyłam na nich w milczeniu. Byłam patrzeniem i słuchaniem, jakby powiedziała Halber Małgorzata przez swojego Bohatera. I tak bardzo czułam się niekomfortowo, że jak tylko dostałam wspomniane zdjęcie, wybiegłam stamtąd bez słowa i to tak szybko, jakbym uciekała przed stadem wygłodniałych rekinów ludojadów. Pewnie chłopcy ci pomyśleli sobie wtedy, że jestem jakaś dziwna. Ba, jestem pewna, że tak właśnie sobie pomyśleli. A wiecie, co w tej historii jest tak naprawdę niezwykłe? To, że po tym traumatycznym przeżyciu wróciłam tam już po kilku dniach z własnej i nieprzymuszonej woli i od tamtej pory nie było w zasadzie długiej przerwy, którą spędziłabym w innym miejscu niż nasze redakcyjne Akwarium. Może pierwsze wrażenie nie jest jednak wcale najważniejsze?
Początki po prostu mają to do siebie, że są trudne. Kojarzycie tekst, który zawarłam w tytule? Miłośnicy bajek zapewne zanucili go sobie pod nosem, bo są to słowa rybki Dory z bajki „Gdzie jest Nemo?”. Kilka dni temu obejrzałam drugą część tego filmu, w której główną bohaterką jest wspomniana Dory i uświadomiłam sobie, że jest ona jedną z najbardziej optymistycznych postaci bajkowego świata. Cierpi na brak pamięci krótkotrwałej i to jej pomaga nie brać sobie do serca tego, co ktoś do niej powie. Nie brać sobie do serca porażek i potknięć, tylko iść dalej. Dory zapomina to co złe. To co dobre też, ale nie rozpacza z tego powodu. Jest sobą. Jest zwariowana i szalona. I zawsze znajduje jakieś wyjście z sytuacji. Mówi się trudno i płynie się dalej, bo życie jest zbyt piękne aby tracić czas i rozpaczać.
Dobrze wiem, co w tym momencie ciśnie się wam na usta. Domyślam się, jakich argumentów moglibyście użyć. Przerabiałam to przez lata. Kompletnie nie rozumiem, dlaczego wśród nas jest tylu pesymistów. Powiedzieć w naszym kraju publicznie, że życie jest super i że szklanka jest do połowy pełna albo – nie daj Boże – pełna po brzegi, to sprowokować tych inaczej myślących do wyszukania miliona powodów, które dowiodą, że tak nie jest. Mylę się? Nic nie wiem? Ano, nic a nic! Moje przepełnione niepoprawnym optymizmem teksty napisane dla "Lessera" były przez lata świetnym materiałem do komentowania. Z nimi nietrudno było się nie zgodzić. Fascynujące jest to, jak bardzo zwykli ludzie uwielbiają wchodzić w dyskusję z optymistami! Ze mną robią to odkąd pamiętam. Bo w naszym kraju człowiek nastawiony do życia pozytywnie to niecodzienność. Może i ten trend powoli się zmienia, ale jeszcze długa droga przed nami. Wierzę jednak, że my, optymiści, damy radę.
Oczywiście wśród komentujących moje teksty znaleźli się i tacy, którzy czytali je bez kręcenia głową i wymyślania ciętych ripost. Byli tacy, którzy mam wrażenie czekali na te moje naładowane uśmiechami i słodkimi słówkami notki, na te pełne truizmów i prostych porad artykuliki. Nie uważacie jednak, że każdy potrzebuje czasem przeczytać o czymś, o czym niby dobrze wie? Pisałam te teksty dla was. Mnie pomagały, więc zakładałam, że wam także pomogą.
Piszę ten tekst przyklejona do wiatraka, pijąc dziesiąty już chyba kubek wody (pij wodę, będziesz nawodniony!). Mam wakacje. Najdłuższe wakacje w moim życiu. To znaczy miały być najdłuższe, bo każdy nam tak mówił. Miały być najlepsze i najbardziej produktywne. A minęła już połowa z połowy, a ja nie znam żadnego nowego słówka w innym języku i wciąż nie potrafię spać bez misia. Wciąż nie wymawiam również literki „r” (Wiem, że tutaj tego nie słychać, ale naprawdę jej nie wymawiam! I uwielbiam to!). Próbuję wstawać codziennie o 7 rano i biegać, mimo że ludzie w mojej wsi dziwnie się na mnie patrzą. Wracam potem do domu i próbuję zrobić coś bardziej produktywnego niż schabowe z ziemniakami na obiad. Zaliczyłam już także tygodniowy wypad w Bieszczady. Uświadomiłam sobie jednak, że wolę Tatry. Kupiłam sobie dwa balony Minionki. Wciąż jestem dzieckiem i nie chcę dorastać. Nie jestem gotowa na to, by iść do pracy. Chcę się jeszcze rozwijać i chcę mieć na to siłę bez konieczności picia kilku kubków kawy. Zostały mi jeszcze trzy miesiące wolnego, a potem co? Za dwa, trzy tygodnie dowiem się, gdzie spędzę kolejne lata życia, a może nawet i jego resztę. Nie zamierzam tu wracać. W każdym razie nie na dłużej. Zawsze marzyło mi się życie w wielkim mieście. Te możliwości. Ci ludzie. Świat, który do tej pory dane mi było poznać jedynie na jednodniowych wycieczkach do stolicy i na vlogach na YouTubie. Ja nie mówię oczywiście, że tutaj nie ma możliwości rozwoju. Są. Ale aby łapać je za nogi, muszę dobrze się w danym miejscu czuć. Nie zrobię tego w mieście, które znam od zawsze i odkryłam już na wiele sposobów. Nie zrobię tego również dlatego, bo już mi się w tym regionie znudziło. Ale podziwiam ludzi, którzy postanowili tu zostać i robią jednak coś fajnego.
Wiecie, każdy namawia nas do spełniania marzeń, odkrywania siebie i ruszenia du... Ja też do tego zachęcam… szczególnie samą siebie i to od dobrych kilku lat. Nie wiem jak mi idzie z innymi ludźmi, więc powiem wam coś na własnym przykładzie. Ne słuchajcie mnie, bo nie zawsze mam rację. Albo inaczej – nie mam racji teraz, ale jak za kilka lat przypomnicie sobie tę samą radę, którą przeczytaliście dziś, to może spojrzycie na nią inaczej. Bo to, że każę wam spełniać marzenia, bo sama tak robię i jest super, nie znaczy, że wy jesteście już na to gotowi. To, że ja odkrywam swoje ukryte talenty nie znaczy, że wasze też są gotowe, aby odkryć je już dziś. Może będą gotowe dopiero jutro. Albo pojutrze. Albo za parę miesięcy, rok, dwa, osiemnaście.
Wyłapujcie z licealnego życia to co najlepsze. Próbujcie wielu rzeczy. Działajcie i rozwijajcie się. I nie przejmujcie się wszystkim aż tak bardzo. Najgorszym uczuciem na świecie, jakiego możecie doświadczyć w tym momencie, jest bowiem uświadomienie sobie po tych trzech latach pobytu tutaj, że było tyle dróg do odkrycia, a wy poszliście tylko jedną, bo nie chciało wam się spróbować innej.
Wielki balon Mionionek patrzy na mnie. Uśmiecha się. Daje nadzieję. Tak, podobno jestem dorosła, ale nie wstydzę się być dzieckiem i trzymać w swoim pokoju nawet kilka balonów Minionków. Dlaczego? Bo mogę. Nikt na szczęście nie zabrania mi cieszyć się z małych rzeczy. Zwariowałam? Spoko, jak to powiedział Kapelusznik w „Alicji z krainy czarów” podobno tylko wariaci są coś warci.
Grafika: własna oraz
Komentarze [2]
2016-09-05 22:12
Świetny artykuł ^^
Czytało się go naprawdę miło i na pewno nastawił pozytywnie na początek nauki.
2016-07-01 21:21
XD
- 1