Muzyczna partyzantka
Zbliżają się wakacje. Nikomu nie chce się już ani myśleć o szkole, ani tym bardziej się uczyć. Ja nie jestem wyjątkiem. Siedząc wygodnie w fotelu, sącząc zimny napój, zmieniałam więc w telewizorze kanały, szukając czegoś, co na dłużej przykuło by moją uwagę.
Przez przypadek trafiłam na dokument Mirosława Dębińskiego pt. "Muzyczna partyzantka", który opowiada o losach muzyków dwóch młodych białoruskich zespołów rockowych: "Ściany" i "Tarpacza". Przez pryzmat losów tych muzyków ukazana została w tym filmie białoruska rzeczywistość. Rzeczywistość dla nas ludzi żyjących w demokracji absolutnie niewyobrażalna. Bo ja nie potrafię sobie wyobrazić na przykład tego, że za użycie słowa "wolność" lub "Białoruś żyje" można trafić do milicyjnego aresztu.
Głównymi bohaterami tegoż dokumentu są Svieta i Lavon Volski. Svieta ma dwadzieścia jeden lat i jest wokalistką. Jest także moim zdaniem wielką patriotką. Nie zgadza się z panującym w tym kraju systemem, fałszowaniem wyborów, agresją ze strony władz i nie boi się tego okazywać. W filmie widzimy ją jak przebiega przed radiowozem milicji z biało-czerwono-białą flagą (oficjalnie zakazaną na Białorusi), wykrzykując hasła wolnościowe. Słuchamy jej z zapartym tchem także wtedy, gdy z ogromnym przejęciem opowiada o życiu w swoim ojczystym kraju. A żyje się tam niełatwo. Ludzie tacy jak ona są nieustannie obserwowani i często bywają pod byle pretekstem aresztowani (wciągani siłą do radiowozów i bici). Dziewczyna wierzy jednak w to, że na Białorusi zmiany są możliwe, i że jej kraj także będzie kiedyś wolny i niezależny. Starszy od niej o dziesięć lat i nieco bardziej sceptyczny jest Lavon, lider najbardziej znanej białoruskiej grupy rockowej - Niezależna Republika Marzeń. On patrzy już na otaczający ich świat bez złudzeń, ale nie ma w nim goryczy wypływającej z niemożliwości zrobienia czegokolwiek. Nie znaczy to bynajmniej, że się poddał. Oboje wraz ze swoimi przyjaciółmi i tysiącami młodych rodaków krzyczą więc: Żyvie Biełaruś!
Ich koncerty są często odwoływane na kilka minut przed ich rozpoczęciem, a muzycy bywają aresztowani lub powoływani do wojska. Łukaszenka wraz ze swoimi ludźmi robi wszystko, by zniszczyć na Białorusi zwolenników zmian.
Ci, którzy mogą, opuszczają kraj. Zostają ci, którym wszystko jedno, jak emeryci tęskniący za starym systemem, a także opozycjoniści, którzy - jak mówią - do końca życia będą walczyć o wolną Białoruś. Dobitnie pokazuje to fragment filmu, w którym młoda dziewczyna polskiego pochodzenia mówi: "Kończę szkołę i wracam do Polski. Bo tu nie ma perspektyw. Swoboda? Coś takiego nie istnieje." A potem z przerażeniem dodaje: "Ale wy tego nie puścicie?" Kiedy reżyser mówi, że puszczą w Polsce, ona odpiera: "Nie, on to widzi i nie pozwoli mi wyjechać!"
Najbardziej poruszył mnie fragment, w którym kilkuset uczestników manifestacji zostaje w brutalny sposób aresztowanych, a ich rzeczy, z których spycharka stworzyła wielką górę, spalone. A także ten, kiedy w jakimś białoruskim areszcie ktoś zaczyna śpiewać "Ja naradziłsa tut" (nieoficjalny hymn młodej opozycji). Po chwili do śpiewającego aresztanta dołączają inni, a na końcu śpiewa już z nim całe piętro.
"Muzyczna partyzantka" to opowieść o bohaterach naszych czasów. Opowieść, która porusza i zmusza do poważnej refleksji. Każe zastanowić się nie tyle nad tym, jak to dobrze żyć w wolnym kraju, lecz głownie nad tym czy powinniśmy (a jeśli tak, to jak) pomóc naszym wschodnim sąsiadom. Oni przeżywają w końcu teraz to, co nasi rodzice i dziadkowie kilkadziesiąt lat temu.
Grafika:
Komentarze [0]
Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?