Najtrudniej pokonać człowieka
Jest najlepszym karateką w Polsce i na starym kontynencie w kumite. Na Mistrzostwa Europy do Paryża wyjeżdżał jako debiutant, a wrócił z nich jako mistrz. Przed wyjazdem marzył o wygraniu choćby jednej walki, a wygrał wszystkie cztery, w tym trzy po dramatycznych dogrywkach. Karatekom z Tarnobrzeskiego Klubu Kyokushin Karate na pewno nie trzeba go przedstawiać, ale ja postanowiłam poprosić go o chwilę rozmowy, aby przedstawić go wam, drodzy czytelnicy. Poznajcie zatem sensei’a Marka Fiedko.
Bella: Od jak dawna interesuje pana karate?
Marek Fiedko: Karate zafascynowało mnie, gdy obejrzałem spektakularne wyczyny Bruce’a Lee w „Wejściu Smoka”. Wtedy zaczęła się również moja przygoda z tą dyscypliną sportu. Rozpocząłem więc ćwiczenia i regularne treningi. W sumie od tej pory ćwiczę codziennie, a to już ponad dwadzieścia lat.
B: Ma pan już na swoim koncie tytuł Mistrza Europy i Mistrza Polski. Jak Pan się z tym czuje?
MF: Świetnie. Jeden i drugi turniej potraktowałem jako kolejne zawody. Nie odczuwam jednak jakoś specjalnie tych zwycięstw. Oczywiście cieszą mnie. W końcu zdobycie tytułu, to naprawdę wielka sprawa i spora satysfakcja. Nie czuje się jednak gwiazdą, czy kimś w tym rodzaju, jeśli o to pytasz.
B: Na Mistrzostwa Europy do Paryża jechał pan jako debiutant? Nie odczuwał pan wówczas tremy?
MF: Oczywiście, że odczuwałem. Marzyłem, by wygrać, choćby jedną walkę. Nie chciałem, aby ludzie mówili, że pojechałem tam na wycieczkę. Ale jak już wygrałem ten swój pierwszy pojedynek, to chciałem wygrać kolejny, no i tak poszło. A rywale byli konkretni, chłopy jak dęby. Nie patrzyłem im jednak w oczy. Wychodziłem na matę i robiłem swoje. Nie myślałem o tym, który z nich ile ma sił i jak silne ma uderzenia, myślałem tylko o tym, by wygrać.
B: Jak wspomina pan swój udział w tych mistrzostwach?
MF: W mistrzostwach w kategorii kumite uczestniczyło 27 zawodników. O wygraną nie było więc łatwo. Walczyłem jednak tak, aby wygrać. Próbowałem odczytać słabe strony swoich przeciwników. Po wygraniu trzech walk awansowałem do finału. Nie powiem, że było łatwo - walczyłem z kontuzją lewej nogi. Zdawałem sobie sprawę z tego, iż może to być przeszkoda. Postanowiłem się jednak nie poddawać i w finałowej walce pokonałem Austriaka.
B: No właśnie. Przed mistrzostwami doznał pan podobno kontuzji naderwania mięśnia lewej nogi, czy nie był to wystarczający powód do zrezygnowania z tego turnieju?
MF: Pewnie tak, ale postanowiłem jednak nie rezygnować. Mięsień był przed walkami zamrażany. W trakcie walk nie czułem bólu, ale po nich coś tam dawało mi się we znaki. Przed finałowym pojedynkiem nie czułem żadnego stresu. Kiedy po trzech minutach tej walki sędziowie zarządzili dogrywkę, powiedziałem sobie, że muszę iść w niej na całość, bo to moja życiowa szansa. Zadawałem więc rywalowi kopniaki także i tą kontuzjowaną nogą. Ryzyko było spore, ale wszystko skończyło się dobrze.
B: Aby wyjść zwycięsko z tak niezwykle ciężkiej rywalizacji musiał pan być znakomicie przygotowany?
MF: Przed turniejem ćwiczyłem trzy razy dziennie. Cel został określony, a więc i wymagania musiały zostać dopasowane. Postawiłem na ciężkie treningi. Wiedziałem, że mistrzostwa te wymagają niesamowitego przygotowania fizycznego, samozaparcia i koncentracji.
B: Ciekawa jestem, jak na te pana sukcesy zareagowała rodzina?
MF: Rodzina przyjęła wiadomość o moim sukcesie z euforią. Jednak zwycięstwo najbardziej ucieszyło chyba mojego syna, Marcina, który także uprawia tę dyscyplinę. Myślę, że ten mój sukces zmobilizuje go teraz do dalszej pracy. To fajne, wiedzieć, że ktoś idzie w moje ślady. Otrzymywałem też wiele serdeczności od znajomych, przyjaciół i podopiecznych z sekcji karate.
B: Czym dla Pana jest karate dziś?
MF: W pewnym sensie karate jest moim sposobem na życie. Wielką pasją. Ciągle próbuję się rozwijać. Uczę innych, ale sam też cały czas chcę się doskonalić i uczyć czegoś od innych. Od dwóch lat prowadzę zajęcia z dziećmi i młodzieżą. Dają mi one wiele satysfakcji i zadowolenia. Entuzjazm młodych ludzi jest również dla mnie motywacją do dalszej pracy. Jestem bardzo wdzięczny pani dyrektor GCK W Grębowie za udostępnianie sali do ćwiczeń oraz za ogromną przychylność , wsparcie i motywowanie do działania w zakresie sztuki walki. Bardzo lubię te zajęcia. Cieszę się, że młodzi ludzie aktywnie spędzają swój wolny czas. Obecnie, kiedy dominuje bierny wypoczynek przed komputerem szczególnie cenny jest każdy rodzaj wysiłku, który procentuje dobrą kondycją i zdrowiem. Karate jest nie tylko sztuką walki, ale również nauką samodyscypliny, samodoskonalenia i szacunku do drugiego człowieka. To też próbuję wpoić młodzieży na zajęciach.
B: A czy rozbijanie kamiennych bloków jest tak trudne jak efektowne?
MF: To nie jest wcale takie trudne. Wymaga dobrej koncentracji. Łamanie betonowych bloków, kamieni, desek to jedynie mała część sztuki karate. Wiem oczywiście, że zwraca to uwagę innych, ale i daje zawodnikowi dobre samopoczucie. Najtrudniejszy do pokonania jest jednak człowiek, trzeba wiedzieć jak zareaguje, domyślić się jaki cios może zadać.
B: Dziękuję bardzo i życzę powodzenia w następnych zawodach
MF: Ja również dziękuję i pozdrawiam czytelników SGI Lesser.
Wywiad ten przeprowadziłam przed tegorocznymi Mistrzostwami Europy w Karate Kyokushin w Gorzowie Wielkopolskim, podczas których pan Marek powtórzył swój wynik z ubiegłego roku z Paryża i po raz kolejny zdobył złoty medal.
Grafika:
Komentarze [3]
2011-08-17 15:03
Gratuluję Mistrzowi i cieszę się,że miałam szansę osobiście go poznać :)
2011-01-11 00:19
ja słyszałem że trudno też pokonać małego głoda
2011-01-08 09:56
Ten wywiad, w porównaniu do twojego poprzedniego, wygląda znacznie lepiej, ale czegoś mi tu brakuje. Te pytania są jakieś takie nieco oklepane. Nic tu jakoś czytelnika nie zaskakuje, a myślę, że mogłoby bo widzę, że twój rozmówca raczej nie wstydził się mówić... Ale poza tym tekst raczej ok
- 1