Potrójnie platynowa Sade
W niektórych stacjach radiowych do niedawna można było jeszcze usłyszeć jej przebój z lat osiemdziesiątych zatytułowany "Smooth operator". Z przykrością stwierdzam, że dla mojego pokolenia, jest to często jedyna żarówka migająca nad głową, gdy pada hasło Sade. Co prawda nawet ci zagorzali fani zespołu zdążyliby już chyba zapomnieć, co niesie ze sobą głos wokalistki Sade Adu, gdyż jej ostatni krążek został wydany w 2000r. Potem był jeszcze jakiś live i jakieś informacje o złym stanie psychiki artystki. Aż w końcu doczekaliśmy się genialnego singla „Soldier of Love”, a od 8 lutego również płyty o tym samym tytule.
O tym, że na tę płytę czekano, świadczy przede wszystkim platyna jaką pokrył się album w Polsce już w pierwszy dzień sprzedaży... i podwójna platyna, jaką osiągnął parę dni później! Bez wątpienia mówimy tu o wielkim powrocie. We wszystkich empikach stanęły specjalne półki z wizerunkiem tekturowej Sade. A już 3 marca krążek pokrył się kolejną platyną!
Skierujmy jednak uwagę na samą płytę. „Soldier of Love” to szósty studyjny album tej popowo-soulowej grupy. Na krążek składa się 10 utworów. Dosyć mylący może wydawać się singiel, który mocną aranżacją podkreśla „smoky voice” Adu. O ile w tej kompozycji czuć siłę żołnierza miłości, to reszta albumu sprowadza na słuchacza wątpliwości.Momentami bowiem zarówno w muzyce jak i w głosie wokalistki słyszymy coś bolesnego, przenikliwie smutnego. Czuć to przede wszystkim w „Morning Bird”, gdzie słyszymy „ there’s no place I can find peace” (nie ma miejsca, w którym mogę znaleźć spokój). Niepokój przewija się też przez inne utwory. W rewelacyjnym „Bring me home” wokalistka śpiewa słowa „ I know nothing so bring me home” (Nic nie wiem więc zabierz mnie do domu) . W tekstach słyszmy niepewność i potrzebę miłości. Autorka przedstawia nam się jako „soldier of love”, ale słyszymy również, że to nie łatwe i niesie za sobą „tears”. No właśnie, jak to u Sade, dużo miłości, sporo łez, a to wszystko składa się na proste lecz nie banalne teksty, w niesamowitym wykonaniu. Przyjemnym, trochę lżejszym, akcentem jest „Babyfather” czy „In Another Time”.
Czy mówimy tu o czymś nowym, spektakularnym? Mam wrażenie, że nie. Mamy przed sobą płytę niemalże standardową. A jedynym szokującym elementem wydaje się być utrzymanie, a nawet wzrost tego standardu. Tym razem to wszystko na pewno jest niesamowicie dojrzałe i przemyślane. Świeżości dodają kompozycje. Sam wizerunek artystki jest też doskonale oprawiony, o co zatroszczyła się Sophie Muller. Jest ona autorką promocyjnej sesji zdjęciowej oraz teledysku do singla.
Dla mnie, w tym miesiącu, płyta ta wysunęła się całkowicie na pierwszy plan. Myślę, że pozostanie przez pewien czas w czołówce moich ulubionych krążków. Wprowadza bowiem niesamowity klimat, który pozostaje w człowieku na długo.
Grafika :
Komentarze [3]
2010-03-21 21:30
Nie dość, że płyta piękna, to i recenzja równie melodyjna;).
2010-03-19 18:01
“by your side…” ;)
2010-03-15 19:08
Naprawdę po przeczytaniu tej recenzji nie mogę sobie odmówić posłuchania Sade. A na koniec okazało się że to kolejny genialny artykuł Levej :O
- 1