Nienawidzę fryzjerów
To będzie artykuł typu: „Muszę się z wami czymś podzielić”, trochę jak te internetowe pasty, w których bohaterowie przeżywają tak absurdalne przygody, że często wydają się nawet zabawne. I w istocie, gdy patrzymy na nie z perspektywy obserwatora, takowe są. Wystarczy jednak wejść choć na chwilę w skórę protagonisty i… śmiechy, chichy cichną. Tak więc dziś postanowiłem podzielić się z wami moją frustracją, wiążącą się z chodzeniem do fryzjera. Czy lubię bywać w salonach fryzjerskich? Absolutnie nie, ale chodzę tam, bo jak każdy z nas po prostu muszę. W sumie to komiczne, jakby się tak nad tym zastanowić. Ale wierzcie mi, że zazwyczaj nie jest mi wcale do śmiechu, gdy opuszczając salon zerkam na swoją fryzurę.
Moje zdanie na temat fryzjerów utwierdzałem w sobie od dzieciństwa, widząc ich bezradność a w konsekwencji dramatyczne porażki w zetknięciu z tym, co miałem na głowie. Większość z nich zapomniałem, oczywiście przez wzgląd na czas, ale jeden obraz mam nieustannie przed oczyma.
Gdy byłem w ósmej klasie i zbliżały się egzaminy, poszedłem pod namową moich rodziców do fryzjera, by skrócić swoje przydługie włosy. Wybrałem się, kierując się ich sugestiami, do salonu położonego w pobliżu mojego domu. Salon ów jest podzielony na dwie części: męską oraz damską. Podchodząc do lokalu dostrzegłem z przerażeniem niemałą kolejkę osobników płci męskiej, oczekujących na strzyżenie. Wtedy dotarło do mnie, że będę zmuszony czekać na swoją kolejkę i to na zewnątrz lokalu. Cóż było jednak robić, czekałem potulnie. Po kilkunastu minutach udało mi się w końcu wejść do środka. Usiadłem na krzesełku po lewej stronie, przy oknie, aby mieć widok na ulicę. Powiem wam, że niewiele rzeczy tak uspokaja, jak patrzenie na to, jak inni są strzyżeni. Najgorsze jest jednak to, że czas biegnie wówczas jakby wolniej. Spędziłem w tym salonie w oczekiwaniu na swoją kolej naprawdę mnóstwo czasu, który to uznałem za bezpowrotnie stracony. A przecież mogłem go wykorzystać sensownie, nadrobić zaległy materiał, zrobić zadania domowe, przygotować się na zajęcia na kolejny dzień lub po prostu odpocząć, ale nie – fryzura była ważniejsza. Siedząc w salonie i nie mając nic lepszego do roboty, postanowiłem „wyłączyć się z rzeczywistości” i odbyć intelektualną podróż przez swój umysł. Nie wiem, czy wy też tak robicie, ale mnie zdarza się to stosunkowo często, gdy czynność, którą akurat wykonuję, nie wymaga skupienia większej uwagi. W takich chwilach rozmyślam nad różnymi kwestiami, a ich tematyka jest absolutnie losowa. Zależne jest to od mojego nastroju, od wydarzeń, które wywarły na mnie wrażenie i nie dawały mi spokoju lub od tego, co akurat wydarzyło się w ostatnich minutach. Oddając się właśnie takim rozmaitym przemyśleniom, mógłbym przesiedzieć tam bez uszczerbku dla zdrowia nawet parę godzin, gdy nagle dobiegł do moich uszu męski głos, należący do bardzo znanego w okolicy stylisty fryzur, wsparty przenikliwym spojrzeniem. Ów młody brunet o zadbanej twarzy, dobiegający trzydziestki i ubierający się w stylu, który mogłem zaakceptować, zaprosił mnie na swój fotel. Z lekkim niepokojem nawiązałem z nim konwersację i muszę przyznać, że okazał się nawet sympatycznym człowiekiem, chociaż i tak byłem przekonany, że nawet on wystylizuje moją fryzurę tak, że będę musiał chodzić przez następne tygodnie w worku pokutnym na głowie. Lekko zdenerwowany zdjąłem jednak na życzenie rzeczonego okulary, bez których mówiąc kolokwialnie jestem „ślepy jak kret”. I na tym polega mój dramat, gdyż nie jestem w stanie kontrolować kolejnych działań fryzjera, ani powstrzymać go przed nieuzasadnionym ruchem, który może mieć wpływ na efekt końcowy. Gdy w końcu pozwolił mi założyć okulary, aby zobaczyć końcowy efekt, było już za późno… . Nie mam zielonego pojęcia dlaczego tak się dzieje, ale efekt jest zawsze taki sam. Może to kwestia niedoprecyzowania informacji z mojej strony, ale coraz częściej zaczynam podejrzewać, że muszą za tym stać jakieś nieczyste moce. Tak jak setki lat temu nałożono klątwę na grobowiec Tutenchamona, tak i ja zaczynam od jakiegoś podejrzewać, że podobną nałożono na mnie, odbierając mi na wieczność możliwość ostrzyżenia, z którego byłbym zadowolony. Pewnie pamiętacie postać Jacka Soplicy oraz jego fryzurę. No to uwierzcie mi, że mnie na głowie w trakcie tej wizyty ów miły stylista zrobił jej kopię. Na szczęście przez lata uodporniłem się już na docinki moich rówieśników oraz różne ich śmichy, cichy, których regularnie doświadczałem po każdej mojej wizycie u fryzjera. Cóż, takie jest życie.
Podejrzewam, że jedni lubią chodzić do wspomnianego fryzjera, inni nienawidzą, a większość ma do tego stosunek neutralny. Ja niestety należę do tej drugiej grupy. Niektórzy w podobnej sytuacji do tej, jaką ja regularnie przeżywam, wylewają potem w sposób ordynarny, wulgarnym językiem swoją frustrację w internecie, bo uważają, że to narzędzie jest nie tylko odpowiednim miejscem, ale też doskonale się do tego nadaje. Mnie zjawisko to wydaje się na tyle ciekawe, że przemyślę je sobie, gdy następnym razem będę czekał na swoją kolej u… .
Grafika:
Komentarze [0]
Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?