Niepokój
Odkąd tylko pamiętam towarzyszył mi Niepokój. Nie strach, nie obawa, lecz niewiadomego pochodzenia Niepokój, który prawie urósł do rangi integralnej części mojej duszy. Nie dawał mi spokoju i to dzięki Niemu próbowałem wielu rzeczy oraz zajęć – chciałem się od Niego uwolnić. Sądziłem, że uda się Go w jakiś sposób wymazać. Nie udało się!
Pisałem wiersze – nie został na papierze.
Jeździłem w różne miejsca – nie dał się zgubić.
Upijałem się – powracał.
Zasypiałem – budził się razem ze mną. Myślałem, że jest On tylko miejscem we mnie czekającym na wypełnienie, albo podkładem pod coś konkretnego.
Pewnego razu pokryłem Go tapetą miłości – młodzieńczej, szalonej i silnej. Uznałem to za moją wygraną. Za koniec Niepokoju mojej duszy. Nie minęło jednak zbyt wiele czasu, a On zaczął prześwitywać spod uczucia, aż wreszcie z powrotem stał się wyraźny – jak wcześniej.
Od tamtej pory zdążyłem się do niego przyzwyczaić. Idzie za mną krok w krok. Czasem nie pozwala mi być szczęśliwym, a kiedy indziej odwrotnie – smutnym.
Doszedłem do wniosku, że jest ważną częścią mojego wewnętrznego silnika, napędzającego mnie do życia, ponieważ nie daje mi trwać zbyt długo w jednym miejscu.
Dziś wieczorem znów silniej dał znać o sobie i pchnął mnie do pisania. Teraz może trochę się uspokoi, co zresztą bardzo śmiesznie brzmi.
Zaczynam się teraz zastanawiać, czy przypadkiem koniec Niepokoju, nie będzie moim własnym końcem.
Komentarze [1]
2007-07-11 22:15
ujmujące… :*
- 1